Carrie i Mr. Big wybrali się na romantyczny obiad do Pine Greek Cookhouse. Przejechali przez góry, a potem pod samą restaurację dojechali konnymi saniami. Niebo było czarne i bezchmurne, a Mr. Big rozprawiał o gwiazdach, opowiadał, jak był biednym dzieciakiem i musiał porzucić szkołę, kiedy miał trzynaście lat, i pracować, a potem służyć w lotnictwie.
Wzięli ze sobą polaroid i w restauracji robili sobie zdjęcia. Pili wino, trzymali się za ręce, Carrie trochę się wstawiła.
– Słuchaj – powiedziała. – Muszę cię o coś zapytać.
– Strzelaj – zachęcił Mr. Big.
– Pamiętasz wtedy, na początku lata? Chodziliśmy już ze sobą od dwóch miesięcy, a ty powiedziałeś, że chcesz się też spotykać z innymi?
– L…? – spytał Mr. Big ostrożnie.
– I chodziłeś przez tydzień z tą modelką? I kiedy na ciebie wpadłam, zachowałeś się strasznie, ja na ciebie nawrzeszczałam i strasznie się pokłóciliśmy przed Bowery Bar?
– Bałem się, że już się do mnie nigdy nie odezwiesz.
– Chcę tylko wiedzieć jedno – powiedziała Carrie.
– Gdybyś był mną, co byś wtedy zrobił?
– Chyba rzeczywiście już nigdy bym się do ciebie nie odezwał.
– I tego właśnie chciałeś? – spytała Carrie. – Chciałeś, żebym odeszła?
– Nie – zapewnił Mr. Big. – Chciałem, żebyś została. Byłem zdezorientowany.
– Ale ty byś odszedł.
– Nie chciałem cię stracić. To było tak… no, sam nie wiem. To była taka próba. Test.
– Test?
– Żeby sprawdzić, czy mnie naprawdę lubisz. Na tyle, żeby zostać.
– Ale bardzo mnie zraniłeś – powiedziała Carrie. – Jak mogłeś mnie tak zranić? Nigdy ci tego nie zapomnę, wiesz o tym?
– Wiem kochanie, przepraszam.
Kiedy wrócili do domu, na automatycznej sekretarce była wiadomość od ich znajomego Rocka Gibraltera, aktora telewizyjnego. „Przyjechałem. Mieszkam u Tylera Kydda. Będziecie nim zachwyceni”.
– Chodzi mu o tego Tylera Kydda? Tego aktora? – spytał Mr. Big.
– Na to wygląda – rzuciła Carrie, świadoma, że usiłuje to tak powiedzieć, jakby nic a nic jej to nie obchodziło.
Prometeusz spętany - To było cudowne – powiedział Stanford.
Siedzieli z Suzannah na kanapie przed kominkiem. Suzannah paliła papierosa. Miała długie, arystokratyczne palce zakończone idealnie wypielęgnowanymi, pomalowanymi na czerwono paznokciami. Była owinięta czarnym chińskim szlafrokiem.
– Dziękuję ci, mój drogi – powiedziała.
– Jesteś naprawdę idealną żoną, kochanie – powiedział Stanford. – Nie mam pojęcia, dlaczego dotąd nie wyszłaś za mąż.
– Mężczyźni hetero mnie nudzą – wyjaśniła Suzannah. – No, w każdym razie po pewnym czasie. Zawsze zaczyna się dobrze, a potem się robią strasznie wymagający. I zanim się obejrzysz, robisz wszystko, czego oni chcą, i nie masz własnego życia.
– Z nami tak nie będzie – zapewnił Stanford. – To idealny układ.
Suzannah wstała.
– Idę do łóżka. Chcę wstać wcześnie i iść na narty. Jesteś pewien, że nie chcesz się przyłączyć?
– Na stok? Nigdy – odparł Stanford. – Ale musisz mi obiecać, że jutro spędzimy dokładnie taki sam cudowny wieczór jak dziś.
– Oczywiście.
– Rewelacyjnie gotujesz. Gdzie się nauczyłaś tak gotować?
– W Paryżu.
Stanford wstał. – Dobranoc, moja droga.
– Dobranoc.
Stanford pochylił się i złożył na jej policzku braterski pocałunek. – Do jutra – powiedział i pomachał jej na pożegnanie, gdy wychodziła z salonu.
Kilka minut później Stanford wrócił do swojego pokoju. Jednak nie poszedł spać. Włączył komputer i sprawdził pocztę. Tak jak się spodziewał, miał wiadomość. Zadzwonił po taksówkę. Potem czekał przy oknie. Kiedy taksówka podjechała, cicho wymknął się z domu.
– Do Caribou – rzucił kierowcy.
A potem było jak w złym śnie. Taksówkarz zawiózł go na wybrukowaną kocimi łbami uliczkę w centrum miasta. Dalej Stanford szedł wąską alejką pełną sklepików, potem wszedł w jakieś drzwi i zszedł po schodach. Za drewnianym blatem baru stała blondynka, która mogła mieć czterdzieści lat, ale dzięki cudom chirurgii plastycznej i implantom piersi wyglądała pięć lat młodziej.
– Mam się tu z kimś spotkać – powiedział cicho Stanford – ale nie znam jego nazwiska…
Kobieta spojrzała na niego podejrzliwie.
– Jestem Stanford Blatch. Ten scenarzysta…
– Aha?
Stanford się uśmiechnął. – Widziała pani film Ofiary mody?
– Och! – ucieszyła się kobieta. – Uwielbiam ten film. Pan to napisał?
– Tak, ja.
– A nad czym pan teraz pracuje? – spytała.
– Zastanawiam się nad filmem o ludziach, którzy nadużywają chirurgii plastycznej.
– Omójboże – wypaliła. – Moja najlepsza przyjaciółka…
– O, chyba widzę swoich znajomych – przerwał jej Stanford.
Dwóch mężczyzn i kobieta siedzieli, śmiejąc się, w kącie klubu. Stanford podszedł. Facet w środku podniósł głowę. Miał koło czterdziestki, opalony, rozjaśnione włosy. Stanford zauważył, że ma zrobiony nos i policzki, i prawdopodobnie przeszczepy włosów.
– Herkules? – spytał.
– Aha.
– Prometeusz – powiedział Stanford.
Kobieta spoglądała to na niego, to na Stanforda.
– Herkules? Prometeusz? – spytała zdziwiona.
Miała nieprzyjemny nosowy głos, a na sobie tani, moherowy, różowy sweter. „Nie dał bym jej nawet sprzątać strychu mojej babci” – pomyślał Stanford i postanowił ją ignorować.
– Nie bardzo mi wyglądasz na Prometeusza – powiedział Herkules, patrząc na długie włosy i wyszukane ciuchy Stanforda.
– Masz zamiar mnie zaprosić, żebym usiadł i się napił, czy wolisz mnie obrażać? – spytał Stanford.
– Chyba cię tylko poobrażamy – powiedział ten drugi facet. – Kto ty w ogóle jesteś?
– Jeszcze jeden patałach, którego spotkałem w Internecie – wyjaśnił Herkules. Pociągnął drinka.
– Trafił swój na swego – syknął Stanford.
– Kurczę. A ja nawet nie wiem, jak się włącza komputer – wtrąciła dziewczyna.
– Sprawdzam każdego, kto przyjeżdża do Aspen. Potem sobie wybieram – ciągnął Herkules. – A ty… nie przeszedłeś selekcji.
– Ja przynajmniej wiem, jak sobie wybrać chirurga plastycznego – powiedział spokojnie Stanford. – To takie smutne, kiedy ludzie pamiętają twojego chirurga, a nie ciebie – uśmiechnął się. – Panowie, życzę miłego wieczoru.
„Potrafisz dochować tajemnicy?”
Carrie i Mr. Big jedli lunch na tarasie restauracji Little Nell, gdy spotkali Rocka Gibraltera. I Tylera Kydda.
Tyler Kydd zobaczył ich pierwszy. Nie był tak przystojny jak Mr. Big, ale ciekawy. Ostra twarz. Długawe, jasne włosy. Złapał wzrok Carrie. „Oho” – pomyślała.
Wtedy Mr. Big też ich zauważył.
– Rocko. Chłopie – powiedział, przesuwając cygaro w kącik ust. Poklepał Rocka po plecach i mocno potrząsnął jego dłonią.
– Szukałem was – uśmiechnął się Rocko. I dodał: – Znacie Tylera Kydda?
– Nie, chłopie – powiedział Mr. Big. – Ale znam twoje filmy. Kiedy sobie znajdziesz dziewczynę?
Wszyscy się roześmiali i usiedli.
– Big właśnie dostał za swoje od takiej jednej – rzuciła Carrie. – Za palenie w wagonie kolejki linowej.
– Oj, chłopie, mówię ci – westchnął Mr. Big. – Codziennie palę sobie cygaro w tej kolejce, a ta dziewczyna ciągle mi powtarza, że nie wolno. Ja jej tłumaczę, że nie brudzę.