Carrie odwróciła się z uśmiechem.
– Cześć, Ray – powiedziała. – A jak się „spiknęliście”? Wykonałaś mu swoje słynne obciąganie laski gdzieś w kącie?
Nastąpiła chwila konsternacji, a potem wszyscy wybuchnęli histerycznym śmiechem. Wszyscy, prócz Ray.
– O czym ty mówisz? Co masz na myśli? – pytała w kółko z tym swoim głupim, sztucznym akcentem.
– To był żart – powiedziała w końcu Carrie. – Nie dotarło?
– Jeśli takie masz poczucie humoru, skarbie, to nie jest śmieszne.
– Doprawdy? – spytała Carrie. – Tak mi przykro. Zdaje się, że wszyscy świetnie się bawili. A teraz, jeśli z łaski swojej usuniesz się z kolan mojego chłopaka, to ja wrócę do swojej rozmowy.
– Nie powinnaś była tego mówić – rzucił Mr. Big. Wstał i odszedł.
– O kurwa – powiedziała Carrie.
Pobiegła go odszukać, ale tylko wpadła na kolejną awanturę. Na środku pokoju wrzeszczał Stanford. Przed nim stał jakiś jasnowłosy facet, a za tym facetem Bone.
– Ty mała, tania dziwko! – krzyczał Stanford w kierunku Bone’a. – Czy ktoś ci już mówił, jaką jesteś dziwką? Jak mogłeś się zadać z takim wycierusem?
– Spoko – bronił się Bone. – Dopiero faceta poznałem. Zaprosił mnie na imprezę. To kumpel.
– Och, przestań – skrzywił się Stanford. – Przestań! Niech ktoś poda mi drinka, żebym ci mógł chlusnąć w twarz.
Przeszła Ray, uwieszona u ramienia Skippera Johnsona.
– Zawsze chciałam mieć własny program w telewizji – mówiła. – A, przy okazji, mówiłam ci już, że urodziłam dziecko? Umiem z moją cipką wyczyniać takie rzeczy, jakich żadna kobieta ci nie robiła.
Potem Carrie zagoniła wszystkich do łazienki na skręta marihuany. Kiedy wyszli, dziko tańczyła z Mr. Bigiem, a ludzie podchodzili do nich i mówili:
– Tańczycie najlepiej ze wszystkich.
Wyszli z imprezy o pierwszej w nocy i duża grupa osób zabrała się do ich domu. Carrie na przemian piła i paliła trawę, i już się ledwo trzymała na nogach. Poszła do łazienki, zwymiotowała i położyła się na podłodze. Znowu zaczęła wymiotować, przyszedł Mr. Big i chciał jej potrzymać głowę.
– Nie dotykaj mnie – warknęła.
Zaprowadził ją do łóżka, ale wstała, wróciła do łazienki i znowu zwymiotowała. W końcu jakoś się przyczołgała z powrotem do sypialni, poleżała trochę na podłodze, a kiedy już mogła unieść głowę, wdrapała się na łóżko i straciła przytomność. Resztką świadomości wiedziała, że we włosach ma kawałki wymiocin, ale nic jej to nie obchodziło.
To była zimna, czysta noc. Stanford Blatch chodził pomiędzy samolotami stojącymi na lotnisku w Aspen. Mijał odrzutowce Lear i Gulf Stream, i Citation, i Challenger. A przechodząc koło każdego z nich, dotykał numerów na ogonie, szukając tego, który znał. Szukał samolotu, który zabierze go do domu.
Zaczęta płakać - Nie jestem głupi, wiesz? – powiedział Mr. Big.
Lecieli pierwszą klasą. Wracali.
– Wiem – mruknęła Carrie.
Mr. Big pociągnął łyk swojej krwawej mary. Wyjął książkę.
– Wiesz, że jestem wybitnie spostrzegawczy.
– Aha. Jak tam książka?
– Niewiele może mi umknąć.
– Oczywiście – zgodziła się Carrie. – Dlatego robisz taką forsę.
– Jestem świadomy wszystkiego, co się dzieje w ludziach – powiedział. – I dlatego wiem, że ten facet ci się podobał.
Carrie wypiła łyk drinka.
– Uhm – mruknęła. – A jaki facet?
– Wiesz doskonale o kim mówię. Tyler.
– Tyler? – spytała, wyjmując swoją książkę. Otworzyła ją. – Miły był. No i wiesz, interesujący. Ale co z tego?
– Podobał ci się – powtórzył Mr. Big, jakby od niechcenia. Otworzył swoją książkę.
Carrie udawała, że czyta. – Podobał mi się jako kumpel.
– Byłem tam. Wszystko widziałem. Byłoby lepiej, gdybyś nie kłamała.
– No… dobra – przyznała Carrie. – Pociągał mnie. Troszeczkę. – Gdy tylko to powiedziała, zrozumiała, że to przecież nieprawda, że wcale jej nie pociągał.
– Jestem dorosły – stwierdził Mr. Big. Odłożył książkę i skrzyżował nogi. Wyjął gazetę z kieszeni w oparciu fotela. – Potrafię to przyjąć. To mnie nie boli. Wracaj. Wracaj do niego i żyj z nim w tym jego forcie. Będziesz sobie mogła całymi dniami strzelać z łuku.
– Ale wcale nie chcę tam mieszkać – obruszyła się Carrie. Zaczęła płakać. Zakryła twarz dłonią i płakała odwrócona do okna. – Dlaczego to robisz? Chcesz się mnie pozbyć. Wymyślasz sobie to wszystko, żebyś mógł się mnie pozbyć.
– Powiedziałaś, że cię pociągał.
– Że tylko troszeczkę – syknęła Carrie. – I tylko dlatego tak powiedziałam, że mnie do tego zmusiłeś. Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam – załkała. – Jak tylko go poznaliśmy, wiedziałam, że pomyślisz, że on mi się podoba, a to by mi nawet do głowy nie przyszło, gdybyś to ty nie zachowywał się tak, jakbyś myślał, że on mi się podoba. Więc cały czas musiałam specjalnie się starać, żeby było jasne, że mi się nie podoba, żebyś się tylko nie wkurzył. A najgłupsze jest to, że on mi się w ogóle nie podoba. Wcale.
– Nie wierzę ci – powiedział Mr. Big.
– To prawda. O Jezu – zaszlochała Carrie, odwróciła się i jeszcze sobie trochę popłakała. Potem pochyliła się do niego i szepnęła mu do ucha: – Totalnie za tobą szaleję i doskonale o tym wiesz. Nie chcę być z nikim innym. Nigdy. I to nie jest w porządku. To nie w porządku, że tak się zachowujesz. – I otworzyła książkę. Mr. Big poklepał ją po ręce.
– Nie przejmuj się tak – powiedział.
– Teraz to ja jestem wściekła.
Byli w Nowym Jorku od dwóch dni, kiedy do Carrie zadzwoniła Samantha Jones.
– No iiiiiii?
– I co? – spytała Carrie.
– Coś specjalnego zdarzyło się w Aspen? – zaszemrała Sam podstępnym, słodkim głosem.
– Na przykład?
– Byłam przekonana, że wrócisz zaręczona.
– Nieeee – powiedziała Carrie. Odchyliła się na krześle i oparła stopę na biurku. – A skąd ci to, do diabła, przyszło do głowy?
25
- Cześć! Przychodź na imprezę – Samantha Jones dzwoniła do Carrie z galerii sztuki w SoHo. – Nie widziałam cię całe wieki.
– No, nie wiem. Powiedziałam Bigowi, że może mu ugotuję obiad. Jego akurat nie ma, jest na jakimś koktajlu…
– On się bawi, a ty czekasz na niego w domu? No wiesz! – obruszyła się Samantha. – To duży chłopiec. Może sobie sam zrobić obiad.
– Ale są jeszcze rośliny…
– Rośliny?
– Domowe rośliny – wyjaśniła Carrie. – Mam taką nową obsesję. Niektóre rośliny hoduje się dla liści, ale mnie nie interesują liście, tylko kwiaty.
– Kwiaty – skwitowała Sam. – Ślicznie. – Zaniosła się czystym, dźwięcznym śmiechem. – Wsiadaj do taksówki. Nie będzie cię raptem pół godziny, no, góra czterdzieści pięć minut.
Kiedy Carrie dotarła na miejsce, Samantha skomentowała:
– A jak ty ślicznie wyglądasz. Jak spikerka telewizyjna.
– Dzięki – powiedziała Carrie. – To mój nowy styl. Wczesny Stepford.
Miała na sobie jasnoniebieski kostium ze spódnicą do kolan i satynowe pantofelki w stylu lat pięćdziesiątych.
– Szampana? – spytała Sam na widok przechodzącego obok kelnera z tacą pełną kieliszków.
– Nie, dzięki – powiedziała Carrie. – Staram się nie pić.
– Świetnie, to wypiję twój. – Sam wzięła z tacy dwa kieliszki. Skinęła poprzez salę wysokiej, opalonej kobiecie o krótkich, jasnych włosach. – Widzisz tę dziewczynę?