Na szczęście zadzwoniła moja koleżanka Amalita i wszystko mi wyjaśniła. Wytłumaczyła, dlaczego rewelacyjne kobiety są często same i niezbyt z tego powodu szczęśliwe, choć z drugiej strony, wcale aż tak nie rozpaczają.
– Och, kochana – zagruchała w słuchawkę. Była w dobrym humorze, bo poprzedniej nocy przeleciała dwudziestoczteroletniego studenta prawa. – Każdy wie, że faceci z Nowego Jorku to wspaniali kumple, ale kiepscy mężowie. W Ameryce Południowej, skąd pochodzę, mamy takie powiedzenie: lepiej samemu niż w złym towarzystwie.
5
Kiedy Gregory Roque, konspiracyjny filmowiec, wślizgnął się w zeszły piątek wieczorem do Bowery Bar, wywołał jedynie leciutkie poruszenie. Autor tak kontrowersyjnych filmów jak G.R.F. (Gerald Rudolph Ford) i The Monkees, pan Roque, miał wytartą, tweedową marynarkę i nisko spuszczoną głowę. Otaczał go wianuszek sześciu młodych kobiet, nowych modelek ze znanej agencji. Dziewczyny nie miały jeszcze dwudziestu jeden lat (dwie miały nawet po szesnaście) i większość z nich w życiu nie widziała filmów pana Roque’a, i szczerze mówiąc, najwyraźniej miały to gdzieś.
Jak dwa holowniki, które asekurują dużą jednostkę, po bokach wianuszka kręcili się Jack i Ben – „modelarze” – dwaj niezależni inwestorzy po trzydziestce, faceci bez znaków szczególnych, z wyjątkiem wystających zębów jednego i modnej, nastroszonej fryzury drugiego z nich.
Na pierwszy rzut oka wyglądali na wesołą załogę. Dziewczyny się uśmiechały. Pan Roque zasiadł w loży otoczony przez swe ślicznotki, a tych dwóch zajęło dwa zewnętrzne krzesła, jakby gotowi byli przegonić każdego intruza, który by próbował odezwać się do pana Roque’a lub, co gorsza, skraść którąś z modelek. Pan Roque pochylał się to do jednej, to do drugiej i rzucał jakieś słówko. Młodzi mężczyźni byli ożywieni. Tyle że to wszystko nie było takie urocze, jakby się mogło wydawać. Po pierwsze, gdyby ktoś dokładniej przyjrzał się dziewczynom, zobaczyłby znudzenie, które ściąga ich twarze jak starość. Nie miały nic do powiedzenia panu Roque’owi, a jeszcze mniej sobie nawzajem. Ale każda osoba przy stoliku miała do wykonania swoją robotę, więc ją wykonywała. Tak więc grupa siedziała i siedziała, wyglądając olśniewająco, a potem załadowali się wszyscy do limuzyny pana Roque’a i pojechali do klubu Tunnel, gdzie pan Roque tańczył beznamiętnie z jedną z dziewczyn, aż w końcu stwierdził, że jest znudzony po czubki włosów, i wrócił do domu sam. Dziewczyny zostały jeszcze trochę i wzięły narkotyki, i wtedy Jack, ten z nastroszoną fryzurą, chwycił jedną z nich i powiedział: „Ty durna dziwko”. Więc pojechała z nim do domu. Dał jej jeszcze więcej poćpać, a ona mu obciągnęła laskę.
Taki scenariusz rozgrywa się niemal każdej nocy w restauracjach i klubach Nowego Jorku. Zawsze można tu znaleźć piękne, młode modelki, które zlatują do Nowego Jorku jak ptaki, i ich towarzyszy, facetów takich jak Ben i Jack, którzy niemal zawodowo te modelki kaperują, wyprowadzają na kolacje, a także, ze zmiennym sukcesem, uwodzą. Oto modelarze. Modelarze to szczególny gatunek. Są o szczebel wyżej od kobieciarzy, którzy przelecą wszystko, co nosi spódnicę. Modelarze nie mają świra na punkcie kobiet w ogóle, tylko modelek. Kochają je za urodę i nienawidzą za całą resztę.
– Za ich głupotę, ich niechlujstwo, brak wartości, za przeszłość – mówi Jack.
Modelarze zamieszkują taki równoległy wszechświat, który ma własne planety (Nobu, Bowery, Tabac, Flowers, Tunnel, Expo, Metropolis) i satelity (różne mieszkania, wiele przy Union Square, które agencje wynajmują dla swoich modelek), i boginie (Linde, Naomi, Christy, Elle, Bridget). Witajcie w ich świecie. Nie jest ładny.
Modelarze Nie każdy może zostać modelarzem. – Żeby zerwać modelkę, musisz być bogaty, naprawdę przystojny i/albo zajmować się sztuką – twierdzi Barkley.
Sam jest początkującym malarzem, a twarz ma jak aniołek Botticellego, okoloną jasnowłosą fryzurą „na pazia”. Siedzi w swojej pracowni w SoHo, za którą płacą jego rodzice, jak zresztą za wszystkie jego wydatki. Tato jest w Minneapolis magnatem od wieszaków na ubrania. To się dobrze dla Barkleya składa, bo bycie modelarzem nie jest tanie – drinki w klubach, obiady, przejazdy taksówkami z klubu do klubu, no i narkotyki – najczęściej marihuana, ale czasem heroina i kokaina. Zabiera też czas – mnóstwo czasu. Rodzice Barkleya myślą, że on maluje, a on całe dnie spędza na organizowaniu sobie nocy z modelkami.
– Szczerze mówiąc, trochę się pogubiłem w tej całej sprawie z modelkami – przyznaje Barkley.
Przemierza swój strych w skórzanych spodniach, bez koszuli. Ma świeżo umyte włosy, a na jego piersiach rosną może ze trzy pojedyncze włoski. Modelki za nim szaleją. Uważają, że jest miły i namiętny.
– Trzeba je traktować jak zwyczajne dziewczyny – mówi Barkley. Zapala papierosa i dodaje: – Musisz umieć wpaść w sam środek i dorwać najlepszą dziewczynę, inaczej jesteś skończony. To jest jak ze sforą psów, nie wolno ci okazać strachu.
Dzwoni telefon. Hannah. Jest na zdjęciach w Amsterdamie. Barkley przełącza na głośnik. Jest samotna i upalona.
– Tęsknię za tobą, skarbie – jęczy dziewczyna. Jej głos jest jak wąż, który próbuje się wyślizgnąć z własnej skóry.
– Gdybyś tu teraz był, miałabym w gardle twojego fiuta. Aaaaahhhh. Tak to uwielbiam, skarbie.
– Widzisz? – mówi do mnie Barkley. Potem z nią rozmawia, przeczesując palcami włosy. Zapala skręta.
– Teraz palę z tobą, malutka – dyszy do słuchawki.
„Są dwa typy modelarzy. Tacy, którzy przelatują, i tacy, którzy nie”, twierdzi Coerte Felske, autor Płytkiego mężczyzny – książki o facecie, który ugania się za modelkami.
Na samej górze są supermodelarze – to ci, których widuje się z modelkami pokroju Elle Macpherson, Bridget Hali, Naomi Campbell.
„Tacy mężczyźni są w każdym miejscu, gdzie zbiera się dużo modelek, w Paryżu, Mediolanie i Rzymie – twierdzi pan Felske. – Mają swoją pozycję w świecie modelingu. Mogą wybierać w modelkach jak w ulęgałkach. Używają i zużywają”.
Ale nie wszyscy modelarze są z najwyższej półki. Na Manhattanie, przystanku koniecznym w karierze początkujących modelek, wystarczy być tylko bogatym. Na przykład taki George i jego partner, Charlie. Każdego wieczoru George i Charlie zabierają na obiad grupę modelek, czasem nawet cały tuzin.
George i Charlie mogliby pochodzić z Europy Środkowej, albo nawet ze Środkowego Wschodu, ale tak naprawdę są z New Jersey. Robią w imporcie-eksporcie, i choć żaden jeszcze nie ma trzydziestki, każdy jest wart miliony.
– Charlie nigdy nie przelatuje – mówi ze śmiechem George i kręci się na skórzanym fotelu stojącym za mahoniowym biurkiem w jego biurze. Na podłodze leżą drogie dywany, na ścianach wiszą prawdziwe obrazy. George twierdzi, że na samym pieprzeniu jemu też nie zależy. – Chodzi o sport – wyjaśnia.
„Dla tych mężczyzn dziewczyny grają rolę trofeum – potwierdza pan Felske. – Może czują się nieatrakcyjni albo zaślepia ich ambicja”.
W zeszłym roku George zapłodnił dziewiętnastoletnią modelkę. Znał ją od pięciu tygodni. I teraz mają dziewięciomiesięcznego synka. George już się z nią nie widuje. Oto jej żądania: 4500 dolarów miesięcznie alimentów, polisa ubezpieczeniowa za pół miliona, 50 tysięcy dolarów na konto studiów dziecka.
– To chyba lekka przesada, nie uważasz? – pyta George. Kiedy się uśmiecha, widzę, że zęby ma szare u nasady.