Выбрать главу

Dubhe zobaczyła pierwszego wartownika stojącego sennie przed najbliższymi drzwiami. Szybko i cicho wkradła się do sąsiedniego pokoju. Miał on balkon, więc jej zadanie okazało się łatwiejsze niż przypuszczała.

Wewnątrz nie było Thevorna. Pokój był pusty. To nic, nawet lepiej.

Zaczęła przeszukiwać pomieszczenie. Nie wiedziała dokładnie, czego szukać, ale miała doświadczenie z domami, które „czyściła” już od dwóch lat. Wiedziała tyle o tajnych pokojach i mechanizmach ich otwierania, że w zasadzie szła na pewniaka.

Jej poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Żadna ze ścian raczej nie kryła tajemnych pokoi.

Pudło. To nic, noc jest długa.

Dziewczyna zawróciła i podjęła poszukiwania. Było późno w pobliżu nie było służby, a nawet strażnicy ograniczali się do obowiązkowej rundki po głównych korytarzach.

Dubhe nie miała problemów z ich uniknięciem, przechodzili z pokoju do pokoju.

Przy drugiej próbie miała mniej szczęścia. Pokój sąsiadujący z sypialnią był niewiele większy od schowka i miał tylko małe wysokie okienko. Na zewnątrz żadnego balkonu. Na szczęście Dubhe dostrzegła wąski gzyms. Otworzyła okno i poczekała, aż strażnik w ogrodzie minie to miejsce. Następnie przebiegła po gzymsie kilka kroków dzielących ją od następnego okna. Jego otwarcie nie nastręczyło jej trudności i już po chwili była w środku.

Łóżko było zasłonięte ciężkimi, aksamitnymi storami. Dubhe podeszła i sprawdziła, czy ktoś tam leży. I rzeczywiście, ujrzała tam Thevorna, wstrząsanego niespokojnym snem. A miał powody do niepokoju. Tej nocy chodziło tylko o jego dokumenty, a tak naprawdę w niebezpieczeństwie było jego życie. Tego wieczoru przysłano ją, ale następnego prawdopodobnie przyjdzie kolej na zabójcę.

Zabójca — oto, kim naprawdę jestem.

Potrząsnęła głową, jak robiła zawsze, kiedy starała się odpędzić jakąś natrętną myśl.

Rozpoczęła takie samo poszukiwanie, jakie już przeprowadziła w poprzednim pokoju. Tym razem starała się być ostrożniejsza, bo sen mężczyzny wydawał się lekki i niespokojny. Rozejrzała się wokół z uwagą, delikatnie dotknęła murów. Niewiele czasu zajęło jej rozpoznanie pustej ściany.

Oto i ona.

Zaczęła gładzić mur w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku. Wreszcie znalazła. Arras z wytartym brzegiem.

Podniosła go lekko. Uśmiechnęła się. Zobaczyła zamknięte drzwiczki.

Pochyliła się na wysokość zamka i przyjrzała mu się uważnie. Następnie wyjęła to, czego teraz potrzebowała. Był to wytrych pasujący do wielu typów zamków, cenny prezent od Jenny. Włamywanie się było jedyną czynnością, jakiej Mistrz jej nie nauczył. Zresztą mordercy rzadko potrzebna jest ta umiejętność. Jenna wypełnił tę lukę.

Pokoik był prawdziwym schowkiem. Dubhe musiała się skulić żeby tam wejść, bo sufit był bardzo niski. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wydawało się puste. Dziewczyna na wszelki wypadek przymknęła za sobą drzwi i zaczęła obmacywać ściany. Było ciemno, mogła się zdać tylko na zmysł dotyku. Dzięki doskonale wyćwiczonemu słuchowi zza drzwi słyszała ciężki oddech Thevorna.

Jej palce natrafiły na jakąś nierówność. Wyglądało to na jakiś symbol, którego samym dotykiem nie potrafiła wyraźnie rozpoznać. Kiedy nacisnęła to miejsce mocniej, położona obok cegła wysunęła się o kilka cali. Dubhe wyjęła ją delikatnie i wsunęła dłoń w dziurę, która się przed nią otworzyła. Usłyszała szelest pergaminu.

Zrobione — powiedziała do siebie. Czuła się dziwnie zakłopotana, nie mogła doczekać się końca.

Delikatnie wyciągnęła kartki i przygotowała sakwę, która miała je pomieścić. I wtedy to się stało.

Było tak, jakby wewnątrz niej coś się przełamało. Nagle poczuła silny ból w piersi, a oddech zamarł jej w gardle.

Umieram — pomyślała i bardziej niż strach sparaliżowało ją zdumienie. Poczuła ból w przedramieniu, potem już nic, tylko czerń.

Kiedy doszła do siebie, leżała ścierpnięta na ziemi, w absolutnej ciemności izdebki. Za drzwiami wciąż rozbrzmiewało ciężkie posapywanie Thevorna. Spróbowała się podnieść, ale kręciło jej się w głowie i z trudem oddychała.

Oparła się o ścianę, rozpaczliwie starając się złapać oddech. Serce biło jej nieregularnie, a powietrze, które wdychała, wydawało jej się niewystarczające do wypełnienia płuc. Czuła się źle.

Nie potrafiła jednak rozpoznać, co jej dolega. Sama, w domu nieprzyjaciela. Podczas wypełniania zadania. Ogarnęła ją panika.

Głupia, pomyśl lepiej, jak stąd wyjść!

Podniosła się. Nogi jej się trzęsły. Wyszła z pokoiku, rozejrzała się dookoła zamglonym wzrokiem. Musiała wypełnić swoje zadanie do końca.

Dotarła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Gzyms wydał jej się nagle zbyt wąski, żeby można było po nim przebiec. Usłyszała szurgot za drzwiami.

Nie teraz…

Wyszła, postawiła stopy na gzymsie. Zakręciło jej się w głowie i złapała się ściany.

Nie teraz!

Oparła dłonie o mur i zaczęła prześlizgiwać się wzdłuż niego najostrożniej jak potrafiła. Wyjść najszybciej, jak tylko można starając się ograniczyć szkody.

— Kto tam?

Zaniepokojony głos z dołu. Wartownik.

Dubhe spojrzała przed siebie; pokój nie był daleko. Ostatnim wysiłkiem zaczęła biec w kierunku okna.

— Stój!

Nie było czasu. Dubhe nie zatrzymała się, przebiegła na drugą stronę i stłukła szybę dłonią.

Zaczynała czuć się lepiej, ale już było za późno.

Wskoczyła do pokoju, słysząc dobiegające z zewnątrz głosy.

— Tam ktoś jest!

— Co się, u diabła, dzieje?!

— Ktoś tam jest! Widziałem cień wślizgujący się do północnego salonu! Zawiadomcie tych w środku!

Dubhe zaklęła i rozejrzała się. Był tu inny kominek. Mogła spróbować tej samej drogi, którą weszła. Kiedy drzwi pokoju zaczęły się uchylać, rzuciła się ku czarnemu otworowi.

— Kto tam?

Dubhe uchwyciła się palcami cegieł, zaparła stopami i zaczęła się wspinać.

— Jest tam kto?

— Wydaje mi się, że nikogo nie ma, ale lepiej sprawdzić. Dziewczyna starała się przemieszczać, jak mogła najszybciej, ale wylot nagle zwężał się ku górze, czyniąc jej zadanie jeszcze trudniejszym. Ściany zaciskały się wokół niej i znowu miała kłopoty z oddychaniem. Na zewnątrz kominka słychać było głosy, dźwięki dobywanych mieczy i nerwowe kroki po drewnianej posadzce.

Trzymaj się jeszcze, wytrzymaj!

Resztką sił wysunęła się na zewnątrz, ocierając się o cegły i drapiąc sobie ramiona. Spojrzała w dół. Na odległość skoku był balkon, a niżej ogród, niestrzeżony. Dubhe zeskoczyła niżej i wylądowała bez trudu. Przywarła do podłoża, a następnie ześlizgnęła się na balkon.

— Tam! Coś na balkonie!

Nie było czasu do stracenia; w mgnieniu oka przeskoczyła przez balustradę i rzuciła się w pustkę. Tym razem lądowanie było mniej udane i Dubhe mocno uderzyła się w kolano.

Zerwała się i ukryła za żywopłotem. Ogród jeszcze był pusty, ale już nie na długo. Pobiegła do muru i pospiesznie go sforsowała. W ciemnościach nocy miała nieco trudności z odnalezieniem drogi. Kulejąc, skierowała się do jakiegoś zaułka, a kiedy przemierzyła większą jego część, usiadła na ziemi.

Oddychała spokojnie. Czekała. Chłód nocy sprawił, że znów poczuła się sobą. Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą biały, nieruchomy księżyc.