Przeszli z cienia do światła. Dohor miał krótkie, jasne, prawie białe włosy, a jego niebieskie oczy były uważne i czujne.
— A zatem? — zapytał.
— Chłopak poszedł wczoraj — odpowiedział Yeshol.
— I co?
— Nie żyje, ale wiemy, że wypełnił swą misję. Oczy Dohora zabłysły.
— Doskonałe. Absolutnie doskonale.
— Mam nadzieję, że rozumiecie, iż nie była to dla nas mała strata. Nie lubimy marnować życia ludzkiego na misje w końcu przecież drugorzędne.
— Obiecałem ci zapłatę i dostaniesz ją. Yeshol uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Czy jesteście jednak pewni, że owa Dubhe podoła?
— Uważacie, że ponosiłbym tyle trudów, aby mieć ją tu, w Domu, gdyby nie była w stanie? Nigdy nie widziałem nikogo tak obiecującego. Jest o wiele lepsza od wielu naszych w pełni uformowanych zabójców oraz cieszy się pewną sławą jako złodziejka. Przeszła szkolenie Zwycięskich.
— Wystarczy, żeby przyniosła mi te przeklęte dokumenty. Zresztą mówią one też o was, więc i w waszym interesie jest, żeby wszystko się udało.
— Zaszedłem tam, gdzie jestem, ponieważ potrafię dobierać sobie podwładnych.
Yeshol odczekał kilka chwil.
— A jeżeli chodzi o zapłatę?
Dohor spojrzał na niego spod oka.
— Można powiedzieć o mnie wiele, ale na pewno nie to, że nie spłacam swoich długów.
Yeshol znieruchomiał na chwilę w postawie obronnej. W Świecie Wynurzonym wszyscy wiedzieli, w jaki sposób Dohor spłaca własne długi, a los Ida był tego oczywistym dowodem. Po chwili jednak zobaczył, jak Dohor uśmiecha się z rozbawieniem.
Odsunął fałdę płaszcza i wyciągnął spod niego ciężką sakwę. W środku znajdowała się wielka czarna księga z krwistoczerwonym pentaklem wyrysowanym na skórzanej okładce, z miedzianymi ćwiekami, na wpół zjedzona przez czas.
Yeshol otworzył ją delikatnie. Pergaminowe stronice zatrzeszczały złowieszczo. Każda z nich wypełniona była symbolami i formułami naniesionymi prawie dziecięcym pismem, tu i ówdzie zatartymi przez duże plamy wody i śniedź. To ona. Rozpoznałby ją wśród tysięcy. Musnął jej strony drżącą dłonią, z miłością popatrzył na kaligrafię. Przypomniał sobie pochylonego nad tą książką, zatopionego w pisaniu Astera z jego dziecięcym czołem zmarszczonym z wysiłku i koncentracji. Zobaczył, jak Aster odwraca się do niego i uśmiecha łagodnie mimo zmęczenia.
„To ty?”
„Nie powinniście tak dużo pracować, mój Panie!”
Spojrzenie Astera było smutne i łagodne.
„Robię to przecież dla Thenaara, czyż nie? Opracowałem na nowo dawne Zakazane Formuły. Pomogą nam przywołać jego czas”.
„Mój Panie…”
— A więc?
Głos Dohora przywrócił go do rzeczywistości.
— To ona — powiedział ledwo słyszalnym szeptem.
— Doskonale. Powiedziałbym, że i tym razem doprowadziliśmy sprawę do końca.
Mężczyzna znów owinął się płaszczem. — Teraz wiesz, czego od ciebie oczekuję, prawda?
— Jak najszybciej pokażę wam rezultaty moich badań, ale najpierw muszę dogłębnie przeanalizować ten ostatni fragment, którego brakowało w moim projekcie.
Dohor zbliżył się do Yeshola i nachylił się do wysokości jego twarzy. Jego twarde i przenikliwe oczy przeszyły Yeshola na wskroś.
— Bardzo ci pomogłem, chyba wiesz o tym? — wyszeptał. — Ja i ty jesteśmy nierozerwalnie związani, a teraz odbudowuję ci na nowo tę kryjówkę, na której tak ci zależy.
— Wydaje mi się, że zawsze odpłacałem wam całkowitą lojalnością — powiedział Yeshol, starając się utrzymać zdecydowany ton. W końcu rozmawiał z niewierzącym.
— I nie zapominaj, kiedy nadejdzie czas, obiecałeś mi miejsce obok siebie.
— Tak się stanie.
Yeshol pospiesznie zszedł po schodach. Historia zmieniała się tu, teraz.
Przemierzył korytarze aż do kolejnych schodów, a następnie zszedł w dół, do biblioteki, do zajmowanego wcześniej stołu i do biurka, gdzie nacisnął ukryty pod drewnem przycisk, którego dokładne umiejscowienie znał tylko on.
Usłyszał cichy odgłos dochodzący zza znajdującej się za nim ściany i ujrzał drzwi wyłaniające się zza wypełnionych książkami regałów. Znowu przebiegł na złamanie karku schody prowadzące do ciemnego pokoju, do jego schowka, tam, gdzie krył się i pulsował jego sen. Zatrzymał się w progu z książką ściśniętą w ramionach jak skarb.
Było to niewielkie pomieszczenie o cylindrycznym kształcie. Jego ściany były grubo ciosane, pokryte zielonkawą i białą pleśnią, na której wyraźnie odznaczały się setki nakreślonych krwią symboli. W środku nie było nic poza surowym stołem w jednym rogu oraz małym i niewygodnym taboretem.
Zadyszany Yeshol stał w progu i uśmiechał się.
Przed nim znajdowała się mleczna kula o bladym, martwym, niebieskawym kolorze, rzucająca na ściany posępne światło. Była zawieszona w powietrzu nad postumentem. Nad postumentem szklana gablota, a w niej kula. Wewnątrz niej wirowało cos, co wydawało się niewyraźną sylwetką o zmiennym i nieokreślonym kształcie obracało się to powoli, jakby próbując zakrzepnąć, znaleźć jakąś formę.
Yeshol popatrzył na kulę z zachwytem.
— Oto ona — powiedział, pokazując kuli księgę. — Właśnie tego od lat szukałem, i oto jest! Przyniósł mi ją Dohor. On, niewierzący pomaga nam przywrócić Thenaara. Oto, w jakich czasach przyszło mi żyć! Ale z pomocą tej księgi wszystko się zmieni, rozumiesz? Zapomnij o mojej dawnej porażce, która doprowadziła Cię do tego okropnego stanu, zapomnij o tym, bo będę mógł naprawić swój błąd.
Upadł na kolana i z pełnym uwielbienia wzrokiem utkwionym w kuli podniósł księgę ku niebu.
— Niech będzie chwała Thenaarowi za ten wielki dzień! Niech będzie chwała Thenaarowi!
Jego modlitwa przeniknęła znajdującą się nad nim skałę, przemierzyła puste korytarze Domu i dotarła aż do stóp wielkiego posągu w świątyni.
7. Proces
Dubhe siedzi sama na strychu. Nogi oplecione ramionami, broda oparta na kolanach, oczy szeroko otwarte i spuchnięte od płaczu. Nie wie, ile już czasu spędziła ukryta tam, na górze.
Widzi tylko, że jest późna noc, a na niebie świeci wspaniały księżyc.
Gornar nie żyje. To Renni poszedł zawołać dorosłych. Nad rzekę przybiegło ich wielu, przynajmniej dziesięć osób, a wśród nich rodzice Gornara. Jego matka zaczęła wrzeszczeć i płakać, i wcale nie przestawała. Dubhe nie była w stanie zrobić nic innego, tylko też krzyczeć.
— Nie chciałam! Nie chciałam! — Nikt jej jednak nie słuchał. Kiedy przybył kapłan, zaniesiono Gornara do jego domu. To on powiedział, że chłopiec nie żyje.
Nie żyje.
Nie żyje.
Dubhe nie pamięta dokładnie, co się stało potem. Jej matka płakała, a ojciec tulił ją do siebie. Ona sama też z początku rozpaczała, ale z czasem ucichła i na wszystko opadła cisza. Widziała krzyczących ludzi, rwących sobie włosy z głowy, ale wszystko odbywało się w ciszy i wydawało jej się nieskończenie odległe.