To nie są ludzie z Selvy. To nie jest moje życie, to nie jestem ja.
Potem również i myśli jedna po drugiej oddaliły się i pozostał tylko ponury obraz oczu Gornara, dwóch białych, znieruchomiałych plam tkwiących w jej umyśle.
Po powrocie do domu jej rodzice zaczęli dyskutować tym cichym powściągliwym tonem, który przyjmują, kiedy mówią o ważnych sprawach.
Dubhe poszła wtedy na strych, nie wiedząc, dlaczego to robi, i zamknęła się tam. Łzy same spływały jej po policzkach, ale nie była smutna. Po prostu nie czuła nawet, że istnieje. W porze kolacji przyszła do niej matka. — Zejdź do nas, powinnaś coś zjeść. Ten zbolały, zafrasowany i łagodny ton wydawał jej się prawie nieznajomy.
Nie odpowiedziała. Nie mogła. Nie miała już głosu.
— To może później? Zostawić dla ciebie coś dobrego?
Wchodziła jeszcze później, za każdym razem przemawiając tym słodkim głosem. Podeszła do niej, przytuliła ją, płakała na jej ramieniu. Nic nie wzruszyło Dubhe i nawet jej łzy się zatrzymały.
Prawdopodobnie minął cały dzień, bo pamiętała, że słońce całowało ją przez okno, a niebo było błękitne jak nigdy.
Dzisiaj rzeka będzie wspaniała. Przy takim słońcu świetnie łowi się ryby. Mathon i inni będą już przy rzece, będą się bawić. Dołączę do nich, będziemy się razem bawić, pogadam z Pat, powiem jej, że bardzo kocham Mathona. A Gornar jeszcze raz zabierze mi węża, a ja będę protestować, ale nie będę się z nim bić, bo on jest wodzem.
— Dlaczego się nie odzywasz? Dlaczego nic nie mówisz?
Jej matka krzyczy, jest też ojciec.
Matka nią potrząsa, Dubhe czuje ból, ale się nie skarży.
To ciało nie jest moje. Ja jestem nad rzeką, blisko Gornara, a on mi mówi, że go zabiłam.
Ojciec chwyta matkę, siłą odciąga ją od dziewczynki.
— To normalne, że tak jest… Stało się coś strasznego, to normalne.
Nie trzeba długo czekać, aby dom wypełnił się innymi głosami obcymi głosami, które przebijają się przez posadzkę i docierają aż do niej. Burczy jej w brzuchu, przeraźliwie bolą ją nogi, ale nie może się ruszyć.
— Sprawa jest bardzo poważna, chyba tego nie rozumiecie.
To głos starca z wioski, Trarka.
Jej matka tylko płacze.
— To chyba wy nie rozumiecie. — To silny i zbolały głos jej ojca. — Jak możecie choćby nawet pomyśleć, że coś takiego mogło zdarzyć się umyślnie?
— Wcale tak nie twierdzimy, Gorni. To Thom, ojciec Renniego.
— Musisz jednak zdawać sobie sprawę z bólu rodziców Gornara.
— To był nieszczęśliwy wypadek.
— Nie zamierzamy podawać tego w wątpliwość.
— Wobec tego nie rozumiem, o czym jeszcze mamy rozmawiać!
— Sprawa i tak jest poważna. Dubhe zabiła chłopca.
— To był wypadek, do diabła, wypadek!
— Uspokój się, jesteśmy tu po to, żeby porozmawiać.
— Wy nie chcecie rozmawiać, wy chcecie skazać moją córkę, małą dziewczynkę!
Jej ojciec krzyczy. Odkąd Dubhe sięga pamięcią, nie zdarzyło się nic podobnego.
— Renni mówi, że ona zrobiła to umyślnie… że podniosła jego głowę i uderzyła nią o kamień.
— Wy chyba zwariowaliście… po prostu powariowaliście…
— Chyba nie zaprzeczysz, że taka gwałtowność nie jest u dziecka normalna…
— Dzieci się bawią! Dzieci walczą! Kiedyś podczas walki wybiłem ci dwa zęby, pamiętasz? Gdybym źle cię uderzył, mogłeś nawet umrzeć.
— Nie uderza się głową dziecka o skałę, nie chcąc go zabić.
Minęło kilka dni, a dom pogrążony jest w ciszy, jakby był owinięty watą. Dubhe zaczęła już jeść, ale niewiele mówi. Zresztą nikt w domu nie ma wielkiej ochoty na rozmowy. Dubhe prawie cały czas spędza na strychu. To jedyne miejsce, gdzie czuje się dobrze. Kiedy jest na dole, nie może uniknąć nabrzmiałego płaczem spojrzenia matki ani zasępionej i zdenerwowanej twarzy ojca. Piętro niżej wydarzenia nabierają kształtów i stają się rzeczywiste. Na strychu czas nie istnieje i Dubhe może chodzić tam i z powrotem, jak jej się podoba, i całkowicie wymazać tamten dzień nad brzegiem rzeki. I tak robi. Przez krótkie i cenne chwile udaje jej się myśleć o czymś innym, i w głębi serca dalej potrafi kochać Mathona.
Niedługo wszystko się skończy, będę mogła wrócić na zewnątrz. Czeka mnie niezapomniane lato.
Pewnego wieczoru do jej pokoju wchodzi ojciec.
— Śpisz?
Od tamtego popołudnia Dubhe nie może już spać spokojnie. W nocy, kiedy jest w łóżku, boi się, a jeżeli uda jej się zasnąć, z reguły ma przerażające koszmary.
— Nie, nie śpię.
Ojciec siada na brzegu łóżka. Patrzy na nią.
— Jak… jak się czujesz?
Dubhe wzrusza ramionami. Nie wie.
— Ludzie z wioski chcieliby z tobą porozmawiać.
Dubhe sztywnieje. Zebrania ze starcem są sprawą dorosłych. Dzieci nigdy nie mogą w nich uczestniczyć.
— Dlaczego?
— Bo… no wiesz… Z powodu tego, co się stało. Dubhe czuje, jak łzy podchodzą jej do gardła.
— Ja… nie wiem, co miałabym powiedzieć… Ojciec gładzi ją po policzku.
— Wiem, że to trudne i przykre, ale przysięgam ci, że to ostatnia nieprzyjemna rzecz, jaka spotyka cię w tym okresie.
Łzy spływają same.
— Nie chcę…
— Ja też nie chcę, ale wioska zdecydowała, rozumiesz? Nie mogę sprzeciwić się wiosce… Chcą tylko, żebyś opowiedziała im historię. Opowiesz, co się stało, a potem o tym zapomnimy, zgoda?
Dubhe podnosi się na łóżku, przytula do ojca i płacze, płacze — jak tamtego dnia nad brzegiem rzeki, jak od tamtej pory nie płakała.
— Ja nie chciałam, nie chciałam! Bo on zaczął wpychać mi głowę pod wodę, a ja się przestraszyłam! Nie wiem, jak to się stało, ale on w pewnym momencie już się nie ruszał! I była krew, on miał otwarte oczy i patrzył na mnie ze złą twarzą, i krew, krew w wodzie, na trawie…
Ojciec też ją obejmuje.
— Powiesz tylko tyle — mówi złamanym głosem — a oni zrozumieją, bo to była tylko straszna pomyłka, okropna historia, w której nie ma żadnej twojej winy.
Odrywa się i znowu gładzi ją po twarzy.
— Zgoda?
Dubhe kiwa głową.
— Pójdziemy do nich za dwa dni. Ale do tamtego czasu chciałbym, żebyś o tym nie myślała. Obiecaj mi, że się postarasz.
— Tak.
— A teraz śpij.
Ojciec ostatni raz ją ściska i przepełniona nowym spokojem dziewczynka kładzie głowę na poduszce. Po raz pierwszy od wielu nocy nie ma koszmarów.
Pokój jest szary i zadymiony. Z zapachem dymu miesza się woń ludzi, wielu osób stłoczonych w sali o drewnianych ścianach.
Zbiegli się wszyscy. W Selvie już od wielu lat nie ma morderstw, nawet najstarsi mieszkańcy nie pamiętają, kiedy ostatnio zwołano tego typu zebranie.
W pierwszym rzędzie siedzą rodzice Gornara. Zamknięci w swym bólu, unikają spojrzenia Dubhe. Za bardzo przypominają jej własnych rodziców, siedzących po przeciwnej stronie, też w pierwszym rzędzie.
Za nimi tłumy ludzi, którzy nie mają z tym nic wspólnego, ale i tak chcą być obecni, chcą widzieć, uczestniczyć. W wiosce zamieszkanej przez trzysta dusz zabójstwo jest sprawą wszystkich.
Nie ma dzieci. Dubhe jest jedyną osobą poniżej piętnastego roku życia.
Męczący szmer wypełnia przestrzeń sali, oczy wszystkich są zwrócone na nią, a palce wskazują na nią ukradkiem. Dubhe ma tylko nadzieję, że to się szybko skończy.
Czeka mnie wspaniale lato, powtarza sobie niczym jakieś zaklęcie. Kiedy już minie ten straszny wieczór, będzie słońce i zabawy, wystarczy myśleć tylko o nich.