— Zostawcie mi ją przynajmniej na tę noc, tylko tę noc! Jej ojciec się z nią nie pożegnał, ja się z nią nie pożegnałam!
Ale żołnierz już ją złapał.
Dubhe kopie, wrzeszczy, wymierza ciosy. Jak tamtego popołudnia, z tą samą furią; żołnierz klnie.
— Uspokój się, do licha!
Dubhe gryzie go z całej siły, czuje w ustach smak krwi, chłopak zmuszony jest ją puścić. Ale błyskawicznie łapie ją za włosy i szarpie mocno. Wykręca jej ręce na plecy i dalej ciągnie ją za włosy. I tak wyprowadza ją, ciągnąc za sobą, a stopy dziewczynki uderzają o drewnianą posadzkę.
Dubhe próbowała się buntować, tak się wyrywała, że w końcu zamknęli ją w celi. Tam krzyczy wniebogłosy, aż zaczęło palić ją gardło. Woła tylko jedno: prosi o zobaczenie się z ojcem. Uważa, że tylko on może ją uratować.
Ale nikt nie przychodzi; Dubhe jest sama, sama ze sobą i ze swoją karą.
Budzą ją o świcie. Niebo na zewnątrz jest rozdzierająco różowe. Dubhe jest jeszcze otępiała. Wciąż ten sam chłopak wykorzystuje to, żeby zawiązać jej oczy.
Idzie zrezygnowana, chłopak trzyma ją za rękę. Dziewczynka czuje pod palcami opatrunek na dłoni, którą zraniła mu poprzedniej nocy.
Chłopak bierze ją na ręce i ładuje na coś, co musi być wozem. Dubhe próbuje objąć go za ramiona, ale on niezgrabnie się wywija.
Musi ich być dwóch, Dubhe słyszy inny głos, należący do dorosłego mężczyzny, może jednego ze starców. Rozpoznaje go. To tkacz. Sprzedaje tkaniny w miastach aż po Makrat i prawie nigdy nie ma go w wiosce. Ani razu z nim naprawdę nie rozmawiała, ale to od niego matka bierze materiały na ubrania dla niej.
— Jedźmy, bo nigdy nie dotrzemy.
Wóz rusza z szarpnięciem, a chłopak związuje jej ręce sznurem.
Dubhe płacze w milczeniu. Chciałaby pożegnać się z ojcem przytulić się do niego i przeprosić za to, że jest morderczynią, jak powiedział Trarek. I chciałaby uściskać też matkę, uściskać ją mocno i przeprosić za wszystkie węże i bestie, które zawsze znosiła do domu. Ale przede wszystkim chciałaby się dowiedzieć, dlaczego: dlaczego to wszystko się stało?
Mijają godziny. Wóz cały czas jedzie, dniem i nocą, a Dubhe wciąż ma zawiązane oczy. Przestała płakać. Czuje się otępiała, znowu wydaje jej się, że nie istnieje. Prawdziwa ona jest bardzo daleko stąd, gdzieś w Selvie, obok ojca i matki.
Dopiero trzeciego dnia podróży chłopak nagle się podrywa.
— Co ty robisz? Nie tak ci kazali! — mówi tkacz.
— Cicho bądź… to przecież dziecko.
Chłopak zbliża się do niej, Dubhe czuje na twarzy jego oddech.
— Jesteśmy bardzo daleko od Selvy, rozumiesz? Nawet jeżeli uciekniesz, nie możesz tam wrócić. Teraz rozwiążę ci ręce, ale ty musisz mi obiecać, że będziesz grzeczną dziewczynką.
Dubhe kiwa głową. Czy ma jakiś wybór?
Chłopiec rozwiązuje węzły, a dziewczynka dotyka nadgarstków. Czuje piekący ból. Nie zdawała sobie sprawy, że sznur poobcierał jej ręce.
— Nie ruszaj się, bo będzie gorzej.
Chłopiec polewa jej otarcia wodą. Wkłada jej w dłoń chleb.
— Ty chyba chcesz mieć kłopoty — nie daje za wygraną tkacz. Cicho siedź i nie patrz! To, co robię, to moja sprawa!
Potem Dubhe czuje na swojej dłoni chłód ostrza.
— Co to jest? Nie chcę!
— Weź to i nie marudź — mówi sucho chłopak. — Las, świat… To straszne miejsca. Musisz nauczyć się bronić. I użyj go, jeżeli ktoś będzie chciał cię skrzywdzić, rozumiesz?
Dubhe znowu płacze. Wszystko jest takie absurdalne, poplątane.
— Nie możesz płakać. Musisz być silna. I nie próbuj do nas wracać. Ludzie są źli, to dobrze, że odeszłaś.
Potem głaszcze ją po głowie. Pieszczota szorstka i niezgrabna.
— Zawieź mnie do domu… — błaga go Dubhe.
— Nie mogę.
— Zawieź mnie do taty…
— Jesteś silną dziewczynką, wiem o tym. Dasz sobie radę. Znowu zapada cisza, ale Dubhe ściska teraz w dłoni rękojeść sztyletu.
Kiedy docierają na miejsce, słońce stoi już wysoko. Chłopak wreszcie zdejmuje jej opaskę, a oślepiona Dubhe mruży oczy. Jest ciepło, cieplej niż w Selvie, a w powietrzu unosi się osobliwy zapach.
Chłopiec patrzy na nią nieco zmieszany.
— No to teraz idź sobie.
Dubhe stoi w miejscu z przewieszoną przez ramię torbą i sztyletem w dłoni.
— Musisz odejść. Chcieli cię zabić. A jednak ocalili ci życie! Uciekaj!
Dziewczynka zerka za siebie, gdzie rozciąga się las, którego nie zna.
— Prosto przed tobą jest wioska, idź tam — mówi chłopak, a wóz już rusza.
Dubhe odwraca się nagle do niego, próbuje za nim biec, ale wóz przyspiesza i chociaż mała biegnie, nigdy nie uda jej się go dogonić.
Wóz otacza kurz, a Dubhe zostaje sama w tej obcej puszczy. Stoi nieruchoma.
Nigdy już nie zobaczy Selvy ani swojego życia, teraz pojmuje to jasno.
8. Rzeź w lesie
Dubhe była zdenerwowana. Znajdowała się na zapleczu sklepu Toriego. Pobiegła do gnoma, jak tylko mogła najwcześniej.
Po skończeniu zadania ukryła się u siebie w domu i udało jej się zasnąć. Kiedy się obudziła, czuła się dobrze, ale to jej nie uspokoiło. Wobec tego ruszyła poszukać kogoś, kto mógłby wyjaśnić jej zagadkę tego, co stało się poprzedniego wieczoru, jak również ataku zawodowego zabójcy. Nie znała żadnego kapłana, a jedyna czarodziejka, o której wiedziała, mieszkała zbyt daleko.
Gnom był teraz w laboratorium i badał igłę, której chłopak z Gildii użył przeciw Dubhe. Przyniosła ją ze sobą: był to jedyny dowód, jakim dysponowała.
Tori podszedł do niej swoimi drobnymi krokami, wycierając dłonie w dość brudną szmatkę.
— No i co?
— Nic — powiedział i usiadł. — Na igle nie ma śladu żadnej trucizny. Tylko krew, przypuszczam, że twoja.
— Mogła się jakoś rozłożyć, nie?
Tori potrząsnął głową.
— Jeżeli jest tak, jak mówisz, i chłopak należał do Gildii, to nie ma żadnych wątpliwości. Znam wszystkie trucizny Gildii i każda z nich zostawia przynajmniej jeden ślad…
— A może to jakiś nowy rodzaj? Tori wzruszył ramionami.
— Jeżeli chcemy przerzucać się hipotezami, możemy się tak bawić w nieskończoność. Opisz mi objawy.
Dubhe dużo o tym myślała, ciągle przywoływała tamtą noc, kradzież oraz napad — oba zdarzenia na zawsze wyryły się w jej umyśle, chociaż z różnych powodów. Przez ostatnie dwa lata próbowała umknąć czujnemu oku Gildii, a teraz wydawało się, że nieprzyjaciel i tak ją odnalazł. Do tego wszystkiego dochodzi świadomość, że zawiodła. Pozostawiła zadanie wykonane w połowie i Forra z pewnością będzie miał na ten temat wiele do powiedzenia. Jej marzenia o pięciu tysiącach karoli i być może innym życiu rozwiały się. A poza tym nie mogła zrozumieć, co się stało, i to ją przerażało.
Skrupulatnie opisała mu symptomy. Tori zamyślił się na kilka chwil.
— To wszystko przypomina jakiś rodzaj otrucia, ale fakt, teraz czujesz się dobrze…
Dubhe nie była przekonana.
— Jeżeli Gildia nasłała na mnie tego chłopaka, musi być ku temu jakiś powód.
— Z tego, co mówisz, tylko jego sztylet łączył go z Gildią, a przecież mógł go ukraść.
— Jestem pewna, że był jednym z nich. Ta zwinność, otrzymał szczególne przeszkolenie… to samo, co ja — zakończyła Dubhe z pewnym wahaniem.
Tori potrząsnął głową.