Potem ciężki turkot kół miażdżących liście.
Ponury odgłos kopyt na gołej ziemi prawie rozbrzmiewał w drzewie, o które się opierała. Dwa konie. Nie, jeszcze dwa. Dokładnie tak. jak przewidziała. Żadnego głosu i napięcie w powietrzu. Strach.
Słyszała, jak hałas narasta, a potem zaczęła rozróżniać brzęk mieczy trzymanych przy boku.
Wydawało jej się, że jej postrzeganie rozszerza się w nieskończoność, aby pochwycić każdy, nawet najmniejszy dźwięk: napinanie się ścięgien i mięśni, tarcie kości, powietrze wypychane z płuc. Teraz go zobaczyła: powoli jadący powóz, cztery konie, trójka mężczyzn.
Pragnienie.
Mięso.
Krew.
Jej odruchy były jeszcze szybsze, niż się spodziewała. Z przestrachem popatrzyła na siebie jakby z zewnątrz, jak ciągnie za linę i w ciągu sekundy rzuca trzy noże.
Spośród suchych liści podniosła się gruba lina, a konie potknęły się o nią i upadły gwałtownie na ziemię. Kareta zatrzymała się w jednej chwili. W tym samym momencie noże precyzyjnie uderzyły w stangreta i konie, zabijając ich. Trzy strumyki czerwonej krwi wytrysnęły z ran, mocząc leżące na ziemi liście.
Ten kolor, a może to zapach krwi.
Krew.
Dubhe zeskoczyła na ziemię i wyciągnęła swoje sztylety. Nie, to nie to miała zrobić, nie to. A jednak nie potrafiła się zatrzymać, wydawało się, że jej ciało już do niej nie należy.
Dwaj mężczyźni, którzy jechali konno, podnieśli się z ziemi i rzucili na nią.
Pierwszy próbował uderzyć ją mieczem, ale Dubhe uniknęła cięcia, pochylając się tak nisko, jak tylko mogła. Złapała go za kostkę i powaliła na ziemię, po czym rzuciła się do jego gardła. Pogrążyła sztylet aż po rękojeść. Widok jego krwi na dłoniach dał jej szaloną rozkosz, upojenie, które jednocześnie radowało ją i przerażało. Wówczas wyciągnęła sztylet i uderzyła jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze.
Mężczyzna wrzeszczał pod jej ciosami, wykręcał się, ale Dubhe nie przestawała. Krzyczała, wyła. Potem silny, piekący ból w plecach.
Dubhe błyskawicznie odwróciła się ze sztyletem w dłoni, ale drugi mężczyzna uskoczył na czas.
Dziewczyna wyczuwała jego strach, jego spojrzenie było przerażone. Pierwszy z mężczyzn, ten leżący pod nią, przestał się ruszać. Drugi żołnierz znowu spróbował zaatakować, ale ona była szybka w rzucaniu sztyletem. Trafiła go w rękę, zmuszając do wypuszczenia miecza.
Wtedy mężczyzna stracił zimną krew. Próbował uciekać, ale Dubhe wbiła mu między łopatki kolejny sztylet. Upadł, ale nie dawał za wygraną, starał się odczołgać jak najdalej.
Dubhe rzuciła się na niego i zaczęła masakrować go sztyletem. W jej postrzeganiu wszystko się mieszało: krew, krzyki. Było to szaleństwo, które ją upajało i którego czuła się widzem. Widziała jak porusza się jej własne ciało, czuła pod palcami krew, jej wzrok wbijał się w oczy ofiary, ale nie mogła się zatrzymać. Z przerażeniem obserwowała tę scenę, podczas gdy wewnątrz niej coś dziko się radowało. Uderzała długo, dopóki nie złamało się ostrze. W dłoni pozostała jej tylko rękojeść.
Wówczas wstała. Wzrok miała zamglony, nogi się pod nią uginały, ale czuła, że jest ktoś jeszcze, czuła jego zapach jak zwierzę.
Zaczęła biec do utraty tchu, podążając jakby po niewidzialnym szlaku; nigdy nie sądziła, że potrafi osiągnąć taką prędkość. Potem zobaczyła przed sobą chude plecy kupca.
Uciekał z odkrytymi kościstymi nogami, przytrzymując swoje szaty, i potykał się, coraz bardziej podrapany, ale nie przerywał swojego rozpaczliwego biegu.
Dogonienie go nie zajęło Dubhe wiele czasu. Chwyciła go za ramiona, odwróciła i miała moment na przyjrzenie się przerażeniu wymalowanemu na jego twarzy. Tkwiąca w niej Bestia napawała się nim dłuższą chwilę, po czym rzuciła się zębami na jego szyję i przegryzła ją.
Krzyk mężczyzny był straszliwy. Upadł na ziemię, bliżej już śmierci niż życia. Pozbawiona broni Dubhe zacisnęła mu dłonie na szyi. Jej wzrok utkwił w oczach ofiary, napawała się każdą chwilą jej agonii. Dopiero kiedy mężczyzna wydał ostatni tchnienie, wszystko nagle się skończyło.
Dubhe poczuła, że opuszczają ją siły. Rozluźniła uścisk dłoni, upadła na kolana. Przeszył ją ból w plecach. Zapach i smak krwi w ustach przyprawiły ją o mdłości. Rozszalały umysł starał się zrozumieć, zrekonstruować wydarzenia, ale kiedy popatrzyła na otaczającą ją scenerię, nie potrafiła sformułować żadnej myśli. Rzeź. Wyglądało to jak pole bitwy. Ciała leżące na ziemi w nienaturalnych pozycjach, oczy wypełnione przerażeniem. Dubhe podniosła dłonie do twarzy, ale zobaczyła, że są czerwone, całkowicie pokryte krwią.
Wówczas to ona zaczęła krzyczeć. Wrzeszczała jak nigdy w życiu zdruzgotana, zszokowana.
Czuła się źle, bardzo źle. Dotknęła swoich pleców i sparaliżował ją palący ból. Zmusiła się do ponownego dotknięcia. Szeroka rana przecinała jej plecy z jednej strony na drugą. Nie mogła sobie dokładnie przypomnieć, kiedy została tak zraniona. Nie mogła myśleć o niczym, co nie było tymi ciałami, a zwłaszcza tymi oczami, jej obsesją, od której nie była w stanie uwolnić się od lat.
Pomocy… muszę szukać pomocy…
Z trudem podźwignęła się na nogi i podniosła z ziemi płaszcz, który jej upadł. Okryła się byle jak i chwiejnie próbowała ruszyć z miejsca. Nie mogła, brakowało jej sil.
Co mi się stało?
Otoczenie wydało jej się snem, a raczej koszmarem. Kontury zaczęły się rozmazywać, światło powoli stawało się coraz ciemniejsze. Wszystko się mieszało i zdawało jej się, że z drzew wyłaniają się dziwne, groteskowe i demoniczne postacie.
Gornar z rozbitą głową, biały jak prześcieradło, a potem jej pierwsza ofiara i chłopak sprzed kilku dni, wszyscy podchodzili ku niej z pochylonymi głowami i próbowali ją pochwycić. Mistrz, wyglądający jak w dniu swojej śmieci, on też w szeregu, z białymi niewidzącymi oczami, które ją oskarżały, a potem ostatnie trzy ofiary, okrutnie okaleczone.
Dubhe próbowała odsunąć je rękami, ale jej ramiona uderzyły w drewno. Chatka. Osunęła się przy ścianie.
Umieram. A moje ofiary przyszły, aby zabrać mnie do piekła.
9. Pieczęć
Dubhe obudziło grzejące ją w twarz słońce. Leżała na brzuchu w łóżku, którego nie znała. Nie pamiętała, dlaczego tutaj jest, co się stało. Spróbowała się podnieść, ale powstrzymał ją silny ból w plecach.
W tym momencie wszystko jej się przypomniało. Otoczył ją zapach krwi, poplątane i okropne wspomnienia polany pełnej zmasakrowanych ciał.
— Dubhe! Wszystko w porządku, Dubhe?
Jenna. Podbiegł. Dubhe drżała.
Chłopak położył jej dłoń na czole.
— Gorączka trochę opadła… Dubhe położyła się z powrotem.
— Już zaczynałem się martwić, od rana się nie ruszasz; nie odzyskałaś przytomności nawet wtedy, kiedy zszywałem ci ranę.
— Szyłeś mnie?
— Masz olbrzymie rozcięcie na plecach, dziękuj niebu, że nie było głębokie.
Jenna był wzburzony, mówił, nie przerywając ani na chwilę. Dubhe nadal drżała.
— Zimno ci? Przyniosę koc. — Podniósł się, aby po niego pójść.