Выбрать главу

Dubhe próbuje łowić ryby. W którymś momencie zaczyna iść wzdłuż strumienia. Robi to instynktownie. Zresztą łatwiej jest iść wzdłuż wysokiego brzegu, niż torować sobie drogę wśród drzew. Dziewczynka ma poszarpane ubrania, buty też są już zdarte od długiego marszu. Jej nogi mają pełno rozcięć i obtarć. Ale głód przewyższa wszystko, nawet ból skaleczeń. A pluskające w potoku ryby nieodparcie ją przyzywają.

Ściga je ze złością, mocząc się kompletnie w przezroczystej wodzie potoku. Ryby są szybkie, a ona powolna, zbyt powolna, Ale doświadczenie góruje nad otępieniem, które ją ogarnęło. To sztuczka, którą często powtarzała w Selvie. Zanurza dłonie w lodowatej wodzie, czuje, jak ryby przemykają się między jej palcami. Nie poddaje się. Próbuje raz, drugi, kolejny. I w ten sposób wieczorem wreszcie ściska w dłoniach swoją pierwszą zdobycz. Dubhe pamięta wspaniałe ogniska ze smakowicie upieczonymi rybkami, ich tłuste i soczyste mięso między zębami. Ale teraz trzeba by zbyt wiele czasu, aby znaleźć wszystko, co niezbędne do rozpalenia ognia, a poza tym jest to czynność, którą co prawda wielokrotnie widziała, ale sama nigdy jej nie wykonywała. Połyskująca ryba pociąga ją, a z brzucha dobiega gwałtowne burczenie. Zatapia więc zęby w jeszcze żywym stworzeniu. Smak, jaki czuje w ustach, jest ohydny i Dubhe wypluwa cały kęs. Jednak jej żołądek nie słucha żadnych tłumaczeń, potrzebuje tego mięsa. Łzy kapią powoli i mieszają się na twarzy z wodą ze strumienia.

Zamyka oczy i gryzie jeszcze raz, powstrzymuje mdłości i przeżuwa z ogromnym wysiłkiem połyka kęsy jeden po drugim, dopóki ryba się nie skończy.

Kolejny dzień, i jeszcze jeden… Po nieskończenie długim czasie Dubhe wreszcie dociera do krańca lasu. Drzewa stopniowo się rozrzedzały, ale ona tego nie zauważyła. Teraz wszystko jest wręcz zbyt jasne i przez kilka chwil Dubhe nie jest w stanie zobaczyć, gdzie się znajduje. Potem powoli wszystko nabiera w jej oczach kształtu i widzi, że rozciąga się przed nią rozległa nizina. Trawa jest wysoka i ma żywy, zdrowy, zielony kolor. Wydaje się jedną z łąk blisko Selvy i Dubhe przez chwilę może nawet w to wierzy. Potem widzi w oddali podnoszący się z równiny dym. Dym oznacza wioskę. Dym oznacza innych ludzi. A inni ludzie oznaczają pomoc i pożywienie.

Znowu maszeruje, tym razem w słońcu, bez osłony przed gorącem i ciągle bez jedzenia. Ale Dubhe posuwa się naprzód. Czuje wypieki na twarzy, stopy boleśnie pulsują, a żołądek jak zwykle domaga się pokarmu.

Co jakiś czas ziemia wibruje rytmicznie, a niebo przecinają niewielkie stadka ciemnych punktów: dwa, najwyżej trzy, a najczęściej pojedyncze dziwne ptaki o wydłużonym kształcie wiją się na zapierających dech wysokościach. Dubhe zastanawia się, co to za ptaki, i żałuje, że nie ma łuku, aby je ustrzelić i zjeść. Mathon miał wspaniały łuk — wielki jak on sam, stara pamiątka ojca. Był zbyt duży i ciężki, aby dziecko mogło go naciągnąć, ale Mathon zawsze mówił, że pewnego dnia się nauczy.

O zachodzie słońca tajemnica zostaje rozwiązana. Nagle jeden z punktów powiększa się i schodzi ku ziemi w szerokich spiralach. Wydaje się wielkim wężem, wiruje w powietrzu kolistymi ruchami.

Dubhe ze zdumienia otwiera usta i przygląda się olbrzymiemu zwierzęciu. Jest niebieskie, tak jak morze. Jego boki migoczą od pobłysków światła, a jasnoniebieski kolor brzucha przechodzi w ponury granat na usianym mniejszymi i większymi kolcami grzbiecie. Skrzydła są bladoniebieskie, olbrzymie i cienkie: ostatnie promienie słońca wydają się przebijać je na wylot. Na grzbiecie siedzi mężczyzna, cały w lśniącej zbroi.

Dubhe stoi w miejscu jak skamieniała, a do głowy powracają jej legendy, opowieści opowiadane przy ognisku, historie szeptane podczas długich, letnich wieczorów.

„Narodzili się jeszcze przed Wielką Mavernią, kiedy to ziemia Wody, Morza i Słońca stanowiły jedno. Tworzyli kręgosłup wielkiego królestwa, byli najpotężniejszymi rycerzami armii: Jeźdźcy Morza. Dosiadali wielkich niebieskich smoków i utrzymywali w Maverni pokój i porządek. Walczyli w Wielkiej Wojnie i pomogli Sennarowi w jego misji”.

Zwierzę ląduje kilka metrów od niej. Z bliska wydaje się jeszcze bardziej dostojne. Jego oddech burzy morze traw. Potem wbija swe żółte oczy w źrenice dziewczynki i Dubhe czuje się pod tym spojrzeniem naga, nieskończenie samotna i mała.

Jeździec zdejmuje hełm i spogląda na nią.

— Co tu robisz?

Jest dość stary, ma jasną skórę i blond włosy.

— Rozumiesz mnie? Kim jesteś?

Mówi z twardym i surowym akcentem, którego Dubhe nigdy nie słyszała, a jego słowa, suche i kategoryczne, brzmią prawie jak rozkazy.

— Z jakiej wioski pochodzisz?

Dubhe potrząsa głową i kieruje na niego wzrok pełen rozpaczy.

Mężczyzna wzdycha. Zsiada ze smoka i zaczyna iść w jej kierunku.

Dubhe robi krok w tył. Nagle przypomina sobie o sztylecie i instynktownie kładzie dłoń na rękojeści. Nie wie, dlaczego to robi. Jest jednak pewna, że postępuje właściwie.

Jeździec cały czas się zbliża, ale zwalnia kroku. Dubhe czuje jak rośnie w niej panika. Wyciąga więc sztylet i z krzykiem nim potrząsa. Ma zamknięte oczy, macha nożem zamaszyście i nie przestaje wrzeszczeć.

Nie rób tak, nie zrobię ci nic złego. Zobacz, zostanę tutaj, a ty się uspokój.

Dubhe zatrzymuje się.

Przykucnięty jeździec jest na wyciągnięcie ręki. Ma u boku wielki miecz, który dotyka ziemi, ale jest schowany w pochwie.

Dubhe wiele razy marzyła o własnym mieczu, w jej grupie wszyscy mieli takie marzenie. Porównuje lśniącą broń jeźdźca z zardzewiałym mieczem, który leżał w grocie nieopodal strumyka, tam gdzie ona i jej przyjaciele organizowali swoje zabawy.

Jeździec uśmiecha się do niej.

— Odłóż ten sztylet. Nie można rozmawiać z bronią w ręku, prawda?

Dubhe się boi. Nie jest pewna, czy chce zaufać, ale uśmiech jeźdźca wydaje się szczery. Opuszcza broń.

— Bardzo dobrze. Nie chcesz mi powiedzieć, jak się nazywasz? Chciałaby, ale nie może. Nie jest w stanie. Nie potrafi wydobyć głosu.

— Jesteś niema?

Chyba tak.

— Niebezpiecznie tak przebywać na otwartej przestrzeni. Oddziały Dohora od czasu do czasu zapędzają się aż tutaj. Jeśli cię złapią, spotkają cię straszne rzeczy.

Straszne rzeczy. Dubhe jest w stanie myśleć tylko o tym, co wydarzyło jej się do tego dnia. I nic nie wydaje jej się straszniejsze niż cały ten czas, jaki spędziła w lesie.

— No to zróbmy tak. Daj mi tylko znak głową, tak czy nie, dobrze?

Dubhe potakuje. Nie ma już języka, ale może jednak uda jej się jakoś porozumieć.

— Jesteś z pobliskiej wioski? Sama chciałaby to wiedzieć. Gdzie jest Selva? Za dalekim horyzontem, czy może dwa kroki stąd? Nie wie. Potrząsa głową.

Mężczyzna milczy przez kilka chwil, patrzy w ziemię.

— No dobrze — podejmuje w końcu. — To nic nie szkodzi, że nie wiemy. Ale zbliża się noc i będzie lepiej, jeżeli pójdziesz ze mną.

Mężczyzna podnosi się i wyciąga do niej rękę.

Dubhe patrzy na nią z wahaniem. Czy jednak ma inne wyjście? Wreszcie dostanie coś do jedzenia, będzie bezpieczna, a może nawet odprowadzą ją do domu.

Ściska szorstką i suchą, pełną odcisków rękę mężczyzny.

Jeździec znowu się uśmiecha i prowadzi ją w kierunku smoka. Dubhe buntuje się. To zwierzę jest piękne, ale przeraźliwie się go boi, w jego oczach zdają się kryć rozżarzone węgle. Próbuje się wyrwać.