Выбрать главу

Zebrała siły, zamknęła oczy i w ciemności udało jej się opanować. Weszła.

Wnętrze nie było mniej ponure od fasady. Świątynia podzielona była na trzy nawy podtrzymywane surowo ociosanymi kolumnami. Ich trzony były poplamione zakrzepniętą krwią, krwią Postulantów, którzy kładli dłonie na ich tnących krawędziach wyciętych dłutami. Dubhe podniosła oczy; można było rozpoznać zarysy trzech wieżyczek, ale nie dało się zobaczyć ich szczytów, były wzniesione za wysoko i znajdowały się zbyt daleko od spojrzeń wiernych.

W ścianach znajdowały się nisze, każda z nich zajęta przez monstrualną figurę; były tam wielkie smoki o przerażającym wyglądzie, cyklopy, dwugłowe potwory, wszelkie plugawe stwory, jakie tylko potrafiły wyobrazić sobie umysły adeptów. W głębi stał lśniący ołtarz z czarnego marmuru, a za nim olbrzymi czarny posąg z czerwonawymi żyłkami. Przedstawiał on człowieka o długich, potarganych przez wiatr włosach, o dzikim, budzącym strach uśmiechu wyrysowanym na twarzy. W jednej dłoni trzymał on błyskawicę, a w drugiej długi, zakrwawiony sztylet. Krew, która z niego kapała, zdawała się być prawdziwa. Był ubrany jak wojownik i sprawiał wrażenie niezwykle groźnego, ożywianego wewnętrzną, niewypowiedzianą niegodziwością. Ołtarz również był poplamiony krwią, jak wszystko znajdujące się w tym wnętrzu.

W środkowej nawie stały proste, surowe hebanowe ławki wszystkie zakurzone i puste, z wyjątkiem jednej. Zajmowała ją klęcząca kobieta. Pochylała się nad złączonymi dłońmi i wydawała się przytłoczona przez jakiś niemożliwy do wytrzymania ból. Miała bose, poranione stopy, prawdopodobnie od długiej drogi, i mruczała coś w rodzaju modlitwy.

— Weź moje życie i ocal jego, weź moje życie i ocal jego…

Jej głos był pełen rozpaczy, a sposób, w jaki powtarzała tę smętną frazę, odbierał jej cały sens. Była to modlitwa osoby, która nie ma już nic do stracenia, która widziała, jak zabierają jej wszystko, i jest gotowa na śmierć.

Dubhe z trudem oderwała od kobiety wzrok. To widowisko sprawiało, że czuła się nieswojo i narastał w niej lęk.

To tego ode mnie chcecie? Chcecie, żebym się ukorzyła, bo nie uczynił tego Mistrz?

Dubhe przeszła dalej. Dla większości ludzi miejsce to było jedynie świątynią, ale Mistrz nauczył ją, że w rzeczywistości są to tylko wrota. Pod nią na całe metry w głąb ziemi sięgał Dom — miejsce, gdzie mieszkali Zabójcy, gdzie kult był praktykowany naprawdę i gdzie Gildia prowadziła własne interesy. Wszyscy wiedzieli o istnieniu Domu, ale bardzo niewielu miało świadomość. gdzie on się znajduje i jak można się tam dostać.

Dubhe zaczęła uważnie przyglądać się niszom. Znowu przesunęła skupionym wzrokiem po statuach potwornych stworzeń, dopóki nie znalazła rzeźby morskiego węża. Prześlizgnęła się oczami po gładkiej i lśniącej powierzchni czarnego kryształu skupiając uwagę na znajdujących się na grzbiecie kolcach. Spostrzegła jeden, zaznaczony lekkim, ledwie widocznym nacięciem, którego mniej wyćwiczone oko nigdy by nie zauważyło.

Złapała zań zdecydowanie i pociągnęła. Kolec zadrżał leciutko, po czym sam wrócił do pozycji wyjściowej. Kolejne zabezpieczenie. Gdyby ktoś pociągnął to przypadkiem, nigdy nie zorientowałby się, że uruchomił jakiś mechanizm.

Dubhe przygotowała się na oczekiwanie. Otuliła się płaszczem i pozostała koło posągu. W panującej ciszy głos kobiety rozbrzmiewał głośno, obsesyjnie, nie do zniesienia. Nie musiała słuchać jej długo, bo wkrótce zza ołtarza wynurzył się jakiś człowiek. Miał na sobie ogniście czerwoną, opadającą aż do stóp tunikę, ozdobioną wzdłuż brzegów czarnymi wzorami identycznymi jak te na fasadzie świątyni. Na jego widok Dubhe przebiegł dreszcz.

Mężczyzna przyglądał jej się przez kilka sekund, po czym skinął, aby się zbliżyła. Dubhe przeszła cicho po czarno-białej posadzce świątyni aż do ołtarza. Mogła jeszcze odwrócić się i odejść, ale gdyby tak zrobiła, co by się z nią stało? Wiedziała, jaki straszny koniec by ją spotkał.

Mężczyzna czekał tam na nią z irytującym uśmieszkiem wyrytym na twarzy. Yeshol, Najwyższy Strażnik Gildii, jej przywódca i celebrans kultu, ten, który ze swojej podziemnej nory pociągał za wszystkie sznurki. Chociaż przeżył już przynajmniej sześćdziesiąt lat, miał żywotne ciało trzydziestolatka i jędrne mięśnie ledwo skrywane pod tuniką. Był klasycznym przykładem człowieka z Krainy Ciemności: mleczna cera, niebieskie, jasne i przenikliwe oczy, dzięki ciemności przyzwyczajone do dostrzegania nawet najdrobniejszych szczegółów, krótkie czarne, kędzierzawe włosy. Tym, którzy umieli patrzeć, nie uszedł uwagi pełen ironii grymas, jaki często przybierały jego usta. Hipokryta, przyzwyczajony do oszustw i intryg, oczywiście zabójca, ale przywykły do metod polityki.

— Tak myślałem, że przyjdziesz — powiedział z uśmieszkiem. Dubhe poddała się poczuciu podporządkowania, które wzbudzał ten mężczyzna. Musiała być spokojna i pewna siebie. — Muszę z tobą pomówić.

— Chodź za mną.

Poprowadził ją do schodów znajdujących się tuż za ołtarzem, śliskich, kręconych, o bardzo małych i niepołączonych stopniach. Zeszli do ciasnego, słabo rozjaśnionego pochodniami korytarzyka i wędrowali jedno za drugim przez wiele metrów. Ich kroki rozbrzmiewały pod kolebkowym sklepieniem korytarza.

Dubhe wiedziała, dokąd idą, Mistrz mówił jej o tym miejscu. Komnata, gdzie Najwyższy Strażnik spędzał większość swojego czasu, jego gabinet — miejsce, z którego Wielki Starzec organizował życie Gildii i przesądzał o śmierci tych, którzy na nią zasłużyli. To, co się działo, wywoływało w niej dziwne odczucia. Było coś niewłaściwego w tym, że tam była i spokojnie podążała za krokami Yeshola, coś szaleńczego. Starała się pamiętać tylko o tym, co miała w głowie, o niczym więcej.

Wreszcie dotarli do hebanowych drzwi znajdujących się w głębi korytarza. Yeshol otworzył je małym, srebrnym kluczykiem i wszedł jako pierwszy.

Było to czarne, okrągłe jak studnia pomieszczenie, oświetlone przez dwa wielkie trójnogi z brązu. Ściany przysłonięte były regałami wypełnionymi po brzegi książkami, a powietrze dochodziło z wysoko umieszczonego okna. Znajdowali się zatem pod posadzką sanktuarium. Pośrodku pokoju stał spory stół, a za nim posąg Thenaara, identyczny jak ten w świątyni, tyle że o wiele mniejszy. Trochę pachniało tu krwią, a Dubhe poczuła się dziwnie, jakby zagubiona. Zamknęła na moment oczy, poczekała, aż usłyszy odgłos zamykanych drzwi, po czym przystąpiła do działania.

Błyskawicznie wyciągnęła sztylet, wykręciła ramię Yeshola za plecy i nim zdążył odetchnąć, oparła mu ostrze na szyi.

— Chcę wiedzieć, kto to — wyszeptała mężczyźnie do ucha.

Minęło wiele czasu, od kiedy ostatni raz wcielała w życie swoje umiejętności zabójcy, ale jej ciało nawet zbyt dobrze pamiętało przeszkolenie i wszystko przyszło jej z wielką naturalnością.

Jeżeli jest człowiek, którego mogę zabić, to jest to on.

Yeshol nie wydawał się w najmniejszym stopniu zdziwiony ani przestraszony. Jego ciało było nieruchome, a oddech regularny. Pozwolił sobie na śmiech.