Dubhe milczała przez chwilę. Sytuacja zaczynała być żałosna bardziej niż sądziła.
— To, o czym słyszałeś, jest skutkiem choroby. Jestem chora.
— No to potrzeba ci kapłana i kogoś, kto ci będzie towarzyszył…
Dubhe potrząsnęła głową.
— Jest tylko jedno miejsce, gdzie mogę się wyleczyć, i lepiej, żebyś nie wiedział, gdzie ono się znajduje. Tam właśnie idę. Oczywiście owo leczenie ma swoją cenę, więc będę musiała za nie zapłacić. Jeżeli chcę żyć, muszę to zrobić.
— Jak długo cię nie będzie? I co mam powiedzieć, jeśli ktoś będzie cię szukał?
— Jenna, już nigdy się nie zobaczymy. Już nie będziemy robić razem interesów. Wracaj do swojej pracy.
Chłopakowi na moment zabrakło słów, a potem uderzył gwałtownie pięścią w stół, tak że Dubhe aż podskoczyła.
— O nie, nie! Już od tak dawna razem pracujemy, widziałem, jak dorastałaś, byłem przy tobie, kiedy sprawy szły źle. Nie możesz mnie tak zbyć bez wytłumaczenia mi powodów. Porzucasz mnie!
— Przecież zawsze łączyła nas praca. Nigdy nie było nic więcej.
— Nieprawda, to nie tylko to!
Poderwał się na nogi.
Dubhe poczuła w sobie jakieś drgnienie. Ciężko było porzucić całe swoje życie, a Jenna do niego należał. Chociaż znów obiecywała sobie, że nie przywiąże się do nikogo, musiała przyznać, że jest jej bliski.
— Nie jest mi łatwo zostawić wszystko dla nowego życia, ale muszę. W przeciwnym razie umrę.
— Tym bardziej mnie potrzebujesz.
Dubhe uśmiechnęła się ze smutkiem.
— Idź, idź już sobie i zapomnij o wszystkim. Już ci powiedziałam tamtego wieczoru: nie możesz mnie zrozumieć, tacy jak ja są zgubieni.
Jenna zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki.
— Nie pozwolę ci odejść.
Zrobił to bardzo szybko, z pośpiechem niedoświadczonego dzieciaka. Położył dłonie na jej ramionach i niewprawnie dotknął wargami ust Dubhe. Było to coś tak nieoczekiwanego, że dziewczyna nie miała czasu zareagować. Kiedy poczuła te drżące wargi oparte na swoich, porwała ją rzeka pamięci. Postacie nałożyły się w słodkim i strasznym wspomnieniu, co sprawiło, że się zmieszała. Odskoczyła gwałtownie.
Stali naprzeciw siebie, Jenna z oczami utkwionymi w ziemi czerwony jak nigdy. Dubhe patrzyła na niego zszokowana i z trudem starała się oddzielić jego postać od wspomnień.
— Ja cię nigdy nie kochałam — powiedziała tylko z lodowatym chłodem.
— A ja tak…
Dubhe podeszła do niego blisko i położyła mu dłoń na ramieniu. Rozumiała. Aż nazbyt dobrze.
Jenna był oszołomiony, oczy mu błyszczały. Dubhe odprowadziła go do wyjścia i kawałek w las. Szli obok siebie, nic nie mówiąc. Daleko, w górach, puszczyk rzucał swoje ponure wezwanie.
To kończy się moje życie, tak jak w przeszłości.
Zatrzymała się.
— Zegnaj, Jenna.
Nie znalazł nawet odwagi, żeby na nią spojrzeć.
— To nie może się tak skończyć…
— Ale kończy się tutaj. Wracaj do domu.
Dubhe zostawiła go samego w lesie. Nadszedł czas. Ta noc będzie ostatnią z jej dawnego życia.
Wyruszyła o świcie, zabierając niewiele rzeczy. Spakowała ze sobą całą swoją broń, przede wszystkim sztylet, do którego była bardzo przywiązana.
Popatrzyła na niego innym spojrzeniem.
Znowu będę musiała tego używać.
Przeszył ją dreszcz. Zawsze miała nadzieję, że ta chwila nigdy nie nadejdzie.
Wzięła ze sobą też ubrania na zmianę i trochę prowiantu na drogę. Nawet nie opróżniła całkiem groty. Nie potrafiła powiedzieć. czy to dlatego, że zbyt była do niej przywiązana, czy też dlatego, że w głębi duszy wierzyła w swój powrót. Po prostu odwróciła się plecami do tego miejsca, które tak pokochała, i nie spojrzała za siebie.
Podróż do świątyni zajęła jej sześć dni, dokładnie jak za pierwszym razem. Mogła się pospieszyć i dojść tam wcześniej, ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Pomyślała sobie, że prawdopodobnie jest to jej ostatnia okazja, żeby tak długo przebywać na wolnym powietrzu, przynajmniej przez najbliższe miesiące, i chciała się tym nacieszyć. Pragnęła zabrać ze sobą zapachy zimy zanim utraci poczucie czasu, a jej ciało stanie się więźniem tunelu wykutego w skale.
Chciała także wymazać z pamięci to żenujące i smutne wspomnienie Jenny, który ją całował i tym śmiesznym gestem próbował ją zatrzymać, przywiązać do siebie i do Krainy Słońca — ją, która nie była przywiązana do niczego.
Weszła do świątyni, kiedy było już południe. Ciemność Krainy Nocy była gęsta, a chłód przenikliwy. Wiatr wbijał się przez bramę i przebiegał nawy sanktuarium, ponuro dźwięcząc wokół posągu Thenaara. Tym razem ławki stały puste. Dubhe była sama. Wiedziała jednak, że Yeshol na nią czeka.
Oparła dłoń na kolumnie i poczuła, jak tnące krawędzie czarnego kryształu ranią jej ciało. Kropla krwi spłynęła po filarze.
Ból sprawił, że wróciła jej świadomość i to, co miała właśnie zrobić, nabrało wymiaru.
Podeszła do znajomego posągu, przygięła wiadomy kolec i czekała.
Yeshol pojawił się owinięty w swoją czerwoną tunikę. Uśmiechał się ze źle skrywaną satysfakcją.
— Ostatecznie nie musiałaś się długo zastanawiać…
Dubhe nie odpowiedziała. Dałaby wszystko, żeby móc zedrzeć mu z twarzy ten uśmiech, ale jej życie było w rękach tego drania; dokonała wyboru, a ta decyzja nie przewidywała śmierci Yeshola.
Yeshol musiał jednak coś wyczuć, bo szybko skorygował ton wypowiedzi.
— Nigdy w ciebie nie wątpiłem. Thenaar cię wybrał, nie mogłaś postąpić inaczej, tylko przyjść.
Ruszył tą samą drogą, co poprzednio, i tak jak wtedy dotarli do jego gabinetu. Tym razem zaraz po wejściu mężczyzna pociągnął za złocisty sznureczek wiszący z boku posągu Thenaara.
Dał Dubhe znak, żeby usiadła, sam też tak uczynił.
— Przede wszystkim tutaj nie potrzebujesz broni. Połóż ją na ziemi.
Dubhe zawahała się.
— W dalszym ciągu chcesz mnie zabić? Może i poderżniesz mi gardło, ale moi ludzie zabiją cię, a w takim razie jaki będzie z tego pożytek?
To nie o to chodziło.
— Jestem do tej broni przywiązana.
— Nie jest ci potrzebna.
— Obiecaj, że oddasz mi to, kiedy wszystko się skończy.
Yeshol popatrzył na nią prawie z obrzydzeniem, ale się zgodził.
— Dostaniesz ją z powrotem po inicjacji.
Dubhe położyła na ziemi wszystko: łuk, noże do rzucania, strzały. Jako ostatni sztylet. Położenie sztyletu Mistrza na tej przeklętej podłodze wydało jej się prawie bluźnierstwem.
— W stanie, w jakim się teraz znajdujesz, nie wolno ci przystąpić do naszego zgromadzenia, do Domu. Jesteś nieczysta ze względu na zepsute życie bez wiary, jakie prowadziłaś poza tymi murami, a jednocześnie, gdybyś przekroczyła próg, nie trzymając na uwięzi drzemiącej w tobie Bestii, klątwa rozszalałaby się.
Dubhe przerwała mu ruchem głowy.
— To ty wprowadziłeś tę Bestię do mojego serca. Tak czy inaczej chciałabym postawić sprawę jasno. Będę dla was pracować, zrobię to, czego będziecie chcieli, ale nigdy nie dostaniecie mojej wiary. Ja nie wierzę w żadnego boga, a już z całą pewnością nie w takiego, jak Thenaar.
Yeshol uśmiechnął się.
— Tylko Thenaar o tym decyduje. W każdym razie będziesz z nami mieszkała, a życie wśród nas i przynależność do Gildii oznacza udział w kulcie. Nie możesz postąpić inaczej.
Drzwi otworzyły się i weszła zakapturzona postać. Miała na sobie długi czarny habit z surowego materiału. Pokłoniła się przed Yesholem, unosząc dłonie do piersi, a następnie zdjęła kaptur. Był to raczej młody mężczyzna o króciutkich wypłowiałych blond włosach, z oczami równie jasnymi i pozbawionymi wyrazu; miał zaostrzony nos i bardzo jasną cerę. Patrzył na nią, jakby była przezroczysta.