Выбрать главу

Dubhe wpada do kuchni na bosaka, ma jeszcze nieuczesane włosy.

— Jest słońce, jest słońce!

Jej matka, Melna, siedzi przy stole i nie przerywa czyszczenia warzyw.

— Na to wygląda…

To pulchna kobieta o rumianej twarzy. Jest młoda, ma nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, ale — jak przystało na osobę pracującą na roli — jej dłonie są zniszczone i pełne odcisków.

Dubhe krzyżuje ramiona, opiera się nimi na stole i macha zwisającymi nogami.

— Powiedziałaś, że jeśli będzie ładnie, będę mogła pójść pobawić się w lesie…

— Tak, ale najpierw mi pomożesz. Potem możesz robić, co chcesz.

Entuzjazm Dubhe od razu opada. Wczoraj rozmawiała ze swoimi przyjaciółmi. Obiecali sobie, że jeżeli będzie słońce, spotkają się. No i jest słońce.

— Ale to pomaganie zajmie cały ranek! Kobieta odwraca się niecierpliwie.

— No to znaczy, że przez cały ranek będziesz ze mną. Dziewczynka prycha głośno.

Dubhe wyciąga ze studni wiadro pełne wody i myje się pod lodowatym strumieniem. Bardzo to lubi, takie mycie w zimnej wodzie.

A poza tym za każdym razem, kiedy wyciąga wiadro, czuje się silna. Jest dumna z własnej siły: ze wszystkich dziewczynek tylko ona jest w stanie dorównać Gornarowi, najstarszemu z ich grupki. To dwunastoletni gigant, bezdyskusyjny przywódca ich bandy, a swój prymat wywalczył sobie pięściami. Jednak nie udaje mu się podporządkować sobie Dubhe, więc traktuje ją nieufnie, dbając, aby jej za bardzo nie rozdrażnić. Kilka razy pokonała go w siłowaniu na rękę i wie, że bardzo go to zapiekło. Zgodnie z niepisaną umową, Gornar jest pierwszy wśród dzieciaków, ale Dubhe jest zaraz potem. I tym się szczyci.

Moglibyśmy pójść polować na jaszczurki i urządzić terrarium albo po prostu stoczyć walkę. Ale będzie wspaniale! — mówi do siebie, już przeczuwając radości lata. Tymczasem polewa sobie głowę lodowatą wodą, czując przeszywający ją dreszcz przyjemności. Jest szczupła, niemal zbyt szczupła. Jednak niektórzy z jej towarzystwa już patrzą na nią, rumieniąc się, z czego jest zadowolona. W jej sercu znalazł się już pewien nieśmiały chłopiec, Mathon. On co prawda nie raczy na nią spojrzeć, ale ona często o nim myśli. Teraz, po południu, on też na pewno będzie: kto wie może teraz, podczas wspólnie spędzonego czasu, znajdzie odwagę, aby powiedzieć mu, że jej się podoba.

Oczekiwanie na popołudnie rozjaśnia cały poranek. Dubhe pomaga matce, ale z trudem udaje jej się spokojnie czyścić warzywa. Siedzi na krześle i nerwowo macha nogami, co jakiś czas rzucając spojrzenie na zewnątrz.

Czasami wydaje jej się, że widzi, jak przebiega któryś z chłopców, ale dobrze wie, że dopóki nie skończy, za nic na świecie nie będzie jej wolno wyjść.

Lekki ból w palcu i stłumione „Auuć!” zwracają na nią uwagę matki.

— Do diabła, będziesz uważać? Wiecznie z głową w chmurach!

I zaczyna się zwykła śpiewka. Że zamiast biegać z tą bandą dzikusów, którą obrała sobie za przyjaciół, powinna raczej myśleć o lekcjach u starca.

Dubhe słucha w milczeniu. Kiedy mama startuje z tym kazaniem, nie ma sensu ani odpowiadać, ani przytakiwać. A poza tym Dubhe wie, że to wszystko udawanie. Ojciec jej opowiedział.

— Kiedy twoja mama była mała, była tysiąc razy gorsza niż ty. A wiesz, co się potem dzieje? Pojawia się mężczyzna, kobiety się zakochują i przestają biegać po polach w poszukiwaniu myszy.

Lubi Gorniego, swojego ojca. Bardzo. Bardziej niż matkę. Jej ojciec jest szczupły jak ona i dowcipny.

No i tata nie złości się, kiedy ona przynosi do domu jakieś dziwne bestie zabite podczas zabaw, ani nie krzyczy na widok węży, które ona tak lubi. Co więcej, kilka razy nawet sam przyniósł jej jakąś zdobycz. Dubhe ma cały zbiór słoików wypełnionych zwierzątkami. Są tam pająki, węże, jaszczurki, karaluchy — łupy z jej wycieczek na polowanie z przyjaciółmi. Pewien przejeżdżający przez wioskę czarodziej dał jej dziwną ciecz, którą należy rozcieńczyć wodą. Zanurzone w tym płynie nieżywe zwierzęta nie rozkładają się. Tę swoją cenną kolekcję pokazuje wszystkim z wielką dumą. Za to jej matka nie cierpi jej i za każdym razem, kiedy Dubhe wraca do domu z nowym okazem, chce go wyrzucić. Zawsze kończy się na krzykach i płaczach, a ojciec się śmieje.

Jej ojciec kocha zwierzęta i jest ciekawy.

I tak oto, kiedy zmęczony i spocony wchodzi do kuchni przed obiadem, jawi jej się jako wybawienie.

— Tata!

Rzuca mu się na szyję i o mały włos się nie przewracają.

— Ile razy ci mówiłam, żebyś uważała? — wrzeszczy matka, ale ojciec nie widzi żadnego problemu.

Jest bardzo jasnym blondynem o niezwykle ciemnych oczach tak samo czarnych, jak oczy Dubhe. Ma piękne wąsy, drapiące ją przy każdym pocałunku, ale jest to tylko miłe szczypanie.

— No i jak? Cały ranek obierania cukinii? Dubhe przytakuje ze zgnębioną miną.

— No tak, to chyba dzisiaj po południu możemy cię zwolnić…

— Taaak! — krzyczy Dubhe.

Obiad trwa krótko, Dubhe rzuca się na potrawy szybko i łapczywie.

Hałaśliwie pochłania zupę, potem atakuje jajka i kończy je po trzech kęsach. Pożerając jabłko w mniej niż pięć gryzów, ryzykuje zwichnięcie szczęki, i już ucieka.

— Idę się bawić, zobaczymy się wieczorem! — krzyczy, wypadając przez drzwi.

Wreszcie jest na dworze. Biegnie.

Wie, gdzie znaleźć swoich przyjaciół, nie może być mowy o pomyłce. W porze obiadowej zawsze są nad rzeką, gdzie wyznaczyli swoją bazę.

Wołają ją już z daleka.

— Dubhe!

To Pat, druga dziewczynka z grupy — jej najlepsza przyjaciółka Dubhe opowiada jej wszystkie swoje sekrety; nawiasem mówiąc jest to jedyna osoba, która wie o Mathonie. Pat ma rude włosy, jest piegowata i tak samo pełna energii jak ona.

Jak zwykle są w piątkę. Każde z nich mruczy jakieś „cześć”. Gornar leży z boku, wyciągnięty, z długim źdźbłem trawy w ustach są też bliźniacy — Sams i Renni — jeden trzyma głowę na brzuchu drugiego. Wreszcie oparty o pień Mathon wita ją skinieniem.

— Cześć, Mathon — mówi Dubhe z nieśmiałym uśmiechem. Pat chichocze ironicznie pod nosem, ale Dubhe szybko przywołuje ją do porządku spojrzeniem.

— Dlaczego nie przyszłaś rano? Długo na ciebie czekaliśmy — mówi dziewczynka.

— Właśnie… straciliśmy przez ciebie kupę czasu — mówi twardo Gornar.

— Musiałam pomóc mamie… A wy co robiliście?

Odpowiada jej Mathon:

— Bawiliśmy się w wojowników.

Dubhe widzi leżące z boku drewniane miecze.

— A co robimy dzisiaj po południu?

— Ryby — wyrokuje Gornar. — Wędki zostawiliśmy tam, gdzie zawsze.

Zwykłe miejsce to jaskinia po drugiej stronie rzeki — tam zazwyczaj ukrywają swoje łupy. Najczęściej jest to podkradzione z pól albo z domowych spiżarni jedzenie, ale również znalezione dziwne przedmioty, a nawet długi zardzewiały miecz, pewnie pamiątka po Wielkiej Wojnie.

— No, to na co czekamy?

Do zawodów w łowieniu ryb dzielą się na dwie drużyny. Pat i Dubhe ustawiają się razem, trzeci jest Mathon. Dubhe wydaje się to snem. Marzeniem, które się spełnia.

Przez całe popołudnie nie robią nic innego, tylko zajmują się wędkami, haczykami i robakami. Pat udaje się wbić sobie haczyk w palec, a Dubhe symuluje, że strasznie brzydzi się robakami tylko po to, żeby Mathon jej pomógł.