Chociaż chce czuć się zadowolony, że jej nie znalazł, prawie nieświadomie szuka jej śladów. Nie ma płaszcza, w wejściu znajdują się ślady piasku.
Czego, u diabła, szukam? Odeszła i to najlepsze, co mogła zrobić. Jeden kłopot mniej.
Wychodzi. Mówi sobie, że chce zaczerpnąć nieco powietrza, ale w głębi duszy wie, że tak nie jest.
Przeciąga się w wejściu i wdycha gęste od jodu powietrze. Jest piękny dzień, czysty dzięki silnemu wiatrowi z poprzedniego wieczoru. Niebo jest bez skazy, a słońce grzeje mocno. Pełnia lata, ale bez duszących upałów. To dlatego właśnie ma dom nad brzegiem morza.
Rozgląda się wokół z roztargnieniem i dostrzega ją. Punkcik na piasku.
Zbliża się powoli. Dziewczynka jest owinięta płaszczem, opuszczony kaptur zakrywa prawie całą jej twarz, nogi obejmuje ramionami. Kiedy podchodzi bliżej, widzi, że pogrążona jest we śnie. Zastanawia się, co tutaj robi i dlaczego spędziła noc pod gołym niebem, zwłaszcza przy tym strasznym wietrze i o krok od fal, mimo słońca wciąż jeszcze gwałtownych. Naprawdę jednak wie. Ta dziewczynka jest do niego bardziej podobna, niż myśli.
Kusi go, aby obudzić ją kopnięciem, ale z jakiegoś niejasnego dla niego powodu woli przy niej ukucnąć. Ma zmarszczone czoło i poważny, skupiony wyraz twarzy.
Potrząsa ją za ramię nieco niezgrabnie, a ona budzi się z drgnieniem. Nie zdążyła jeszcze oprzytomnieć, a już ściska w dłoniach sztylet.
Urodzona zabójczyni… — zauważa mężczyzna.
Jej oczy, początkowo przerażone, prędko wypełniają się ulgą.
— Tutaj spędziłaś noc?
Rumieni się.
— Chciałam popatrzeć na ocean, a potem zasnęłam.
Mężczyzna podnosi się.
— Jak chcesz, przygotowuję śniadanie.
Odwraca się i nie czeka na nią. Wie, że nie ma takiej potrzeby. Nagle, kiedy słyszy nieskładne szuranie dziewczynki po piasku, ogarnia go dziwna melancholia. Coś się zaczęło tej nocy — coś, co nie przyniesie nic dobrego ani jemu, ani jej. Po raz pierwszy kusi go, aby uwierzyć w przeznaczenie.
Mężczyzna dotrzymuje słowa. Powiedział, że da jej czas, aby wydobrzała, i tak też jest. Nie pospiesza jej, pozwala jej zostać w domu. Co jakiś czas ogląda ranę, już prawie całkiem zabliźnioną, i przygotowuje dziewczynce jedzenie. Gdyby nie ogłuszająca cisza między nimi, byłoby prawie tak jak w Selvie.
Mężczyzna prawie nigdy się nie odzywa. Od kilku dni zaś wygląda bardziej ponuro. Nie ma już tego pewnego siebie wyrazu twarzy, jak podczas podróży. Wydaje się więdnąć w bezczynności i długie godziny spędza, leżąc na łóżku i paląc fajkę. Zaniedbuje też swoje ćwiczenia, co bardzo dziwi Dubhe. Zawsze miała wrażenie, że są dla niego ważne, a poza tym lubiła patrzeć na elegancję jego ruchów. W tańcu sztyletu jest coś, co ją pociąga. Mówi sobie, że chciałaby się nauczyć.
— Nie trenujesz? — pyta go pewnego razu, znajdując wreszcie odwagę, aby znów otworzyć przy nim usta.
Mężczyzna siedzi przy stole z fajką w ustach.
— A co ty o tym wiesz?
— W podróży to robiłeś.
— Czekam.
Tak. Ona też czeka, chociaż nie bardzo wie, na co. Już nie na swojego ojca, jak kiedyś. Czeka na coś innego, czego nie potrafi określić.
— A na co czekasz?
— Na pracę. A tymczasem odpoczywam. Tak czy inaczej, ciebie to nie dotyczy.
Dubhe cichnie. Mieszkają razem od niedawna, ale uczy się poznawać jego sposób zachowania. Kiedy staje się taki gburowaty, dziewczynka woli milczeć i wycofać się do kącika, aby się mu przyglądać.
Pewnego dnia rozlega się pukanie do drzwi. Dubhe podskakuje. Już prawie zaczynała wierzyć, że ich dwójka mieszka samotnie na krawędzi świata — tej, o której czasami rozmawiała ze swoimi przyjaciółmi.
„Świat Wynurzony oparty jest na czymś w rodzaju stołu a wokół wszystkich Ośmiu Krain biegnie krawędź” — mówił Gornar.
„To dziecinna bzdura — orzekała prawie zawsze Pat. — Mama powiedziała mi, że na zachodzie jest wielka rzeka, a na wschodzie pustynia”.
Gornar potrząsał głową: „Mówią ci tak, żeby cię nie przestraszyć. Tak naprawdę wokół nic nie ma, tylko krawędzie, a tam mieszkają pustelnicy i czarodzieje, ot tak, zawieszeni nad otchłanią.
„A Nihal i Sennar, którzy polecieli za Saar?”.
„Odeszli w pustkę, tam, dokąd odchodzą zmęczeni bohaterowie”.
Dubhe nie potrafiła powiedzieć, czy naprawdę w to wierzy, ale to miejsce wydawało jej się właśnie tym, o którym mówił Gornar. Czasami wyobrażała sobie nawet, że inni ludzie już nie istnieją, że w tym miejscu żyje już tylko ona i ten mężczyzna, którego imienia nawet nie znała.
Kiedy tylko mężczyzna słyszy pukanie, wkłada płaszcz, a Dubhe wykorzystuje to, żeby iść otworzyć. Mężczyzna odsuwa ją niezgrabnie.
— To nie do ciebie — mówi jej. Otwiera drzwi, a w progu pojawia się coś, co od razu wzbudza w Dubhe lęk. To spłaszczona twarz z nieproporcjonalnym nosem i wielkimi, popękanymi od upału wargami. Przybysz ma długie, bardzo czarne włosy; jego broda i wąsy również są bardzo długie. Czoło ma wysokie i pełne zmarszczek, a małe oczy przypominają świńskie. Ta straszna głowa osadzona jest na nie mniej groteskowym ciele: jest ono nie wyższe niż połowa jej gospodarza, ma bardzo długi korpus, a nóżki krępe i krótkie. Dubhe instynktownie chowa się za mężczyzną. A on jeszcze mocniej przyciska ją do swojego ciała.
— Kim jesteś?
— Czy ty jesteś zabójcą?
Głos gościa jest ochrypły, głęboki i mroczny. Dubhe ściska w palcach płaszcz mężczyzny.
— Wejdź.
Mężczyzna odwraca się i wypycha Dubhe na zewnątrz, po czym przymyka drzwi i mówi do niej:
— Ty nie możesz słuchać.
— Ale ten człowiek…
— To nie człowiek, to gnom.
Dubhe niewiele o nich wie. Tylko tyle, że mieszkają na Południu, wśród całkiem czarnych gór i wulkanów. Słyszała głównie o Idzie — zdrajcy, straszliwym gnomie, który wielokrotnie próbował zabić ich dobrego króla. Teraz boi się jeszcze bardziej.
— Idź nad morze — mówi człowiek — i nie wracaj, dopóki cię nie zawołam.
Po czym odwraca się i zostawia ją na zewnątrz.
Dubhe znowu jest sama, przed drzwiami. Z ciężkim sercem i łzami, które cisną się jej do oczu, wypełnia polecenie i siada na brzegu morza. Czuje się wykluczona i boi się o mężczyznę.
Wieczorem mężczyzna znów jest aktywny. Po kolacji wyciąga swoją broń i zaczyna ją polerować. Dubhe siedzi i patrzy na niego. Zawsze lubiła oglądać ludzi robiących strzały. Głównie z powodu piór, a na stole leży ich teraz wiele; mężczyzna ostrym nożem przycina je do odpowiednich rozmiarów.
— Mogę wziąć jedno?
Mężczyzna pozwala.
— Kim był ten gnom?
— Tym, na co czekałem.
— Czyli?
— Praca, Dubhe. Ten gnom mieszka w Randarze, niezbyt daleko stąd, i jego córka została zamordowana. Chce, abym zabił tego, kto to zrobił.
Dubhe milczy przez kilka chwil. Potem decyduje się.
— Ty tym się w życiu zajmujesz? Zabijasz?
Mężczyzna przytakuje, nie przerywając pracy.
— Trochę tak jak żołnierz…
— Żołnierz zabija na wojnie. Razem z wieloma innymi ludźmi, którzy zabijają. Rozumiesz różnicę?
Dubhe przytakuje.
— Ja staję za plecami ludzi w ich domu, w ich łóżku. Wtedy, kiedy są pewni, że nic nie może im się zdarzyć.
Dubhe czuje dreszcz.