— Mówili mi, że zabijanie to coś brzydkiego. Dlatego mnie wygnali.
— To prawda.
— No to dlaczego to robisz?
Mężczyzna uśmiecha się sarkastycznie.
— To moja praca. Nie umiem robić niczego innego. Nauczyli mnie tego, kiedy byłem jeszcze młodszy niż ty. Urodziłem się pośród zabójców.
Dubhe bawi się piórem, przesuwając je między palcami.
— Ile tym razem płaci ci gnom?
Mężczyzna zatrzymuje się, patrzy na nią.
— A co cię to obchodzi?
Dubhe opuszcza wzrok i rumieni się.
— Tak tylko…
Mężczyzna podejmuje zajęcie, wydaje się prawie poirytowany.
— Dwieście nautili.
To moneta, której nie zna.
— To dużo?
Mężczyzna prycha.
— Równowartość trzystu karoli. Dubhe dziwi się…
— To naprawdę dużo…
Cały czas obraca pióro w palcach.
— A kiedy go zabijesz?
Mężczyzna ciska gwałtownie ostrzem o stół, tak mocno, że Dubhe aż podskakuje.
— Przestań zadawać pytania. Moja praca nie powinna ci w ogóle interesować. Wbij to sobie do głowy raz na zawsze: jesteś tutaj tak długo, dopóki całkiem nie Wydobrzejesz. W dniu, kiedy dostanę porządną pracę i sobie pójdę, ty też odejdziesz. Wyrywa jej z rąk pióro i zaczyna je strugać. Żadne z nich już nic nie mówi, ale Dubhe dalej przygląda się mężczyźnie spod oka, szpiegując jego ruchy.
Pewnego dnia będę taka, jak on.
Mężczyzna wyrusza. Mówi, że nie będzie go przez dwa lub trzy dni.
— Chcę iść z tobą.
— Idę pracować, to nie jest wycieczka dla przyjemności.
— Byłam z tobą, kiedy pracowałeś, a nawet ci pomogłam.
— Zostaniesz tutaj i kropka.
Dubhe się dąsa. Nie ma najmniejszej ochoty na przebywanie w samotności. Była sama już nawet zbyt długo, a teraz, kiedy wreszcie kogoś znalazła, za nic na świecie nie chce pozwolić mu odejść. Mężczyzna jest jednak nieugięty.
— W tych dniach będą moje urodziny…
To prawda. Pierwsze urodziny jej nowego życia.
— A dlaczego miałoby mnie to interesować?
Mężczyzna wyrusza nocą, a Dubhe zostaje w chatce. Zostawił jej wszystko, czego może potrzebować. Ma jedzenie, chleb i ser, ale też trochę suszonego mięsa i owoców, nic, co wymagałoby gotowania, bo nie ufa jej na tyle, żeby pozwolić jej na samodzielne używanie kominka. Ma też maść na ranę, która jest już prawie tylko czerwonym znakiem na ramieniu.
Naprawdę niczego jej do życia nie brakuje. Ale dom jest bez niego pusty. Bez mężczyzny, który pali fajkę, bez jego broni, bez jego wieczornych ćwiczeń ten dom jest pusty, opuszczony.
Przez trzy dni czeka na niego w udręce i znowu pojawiają się jej dawne strachy. W nocy powracają koszmary: twarz Gornara i jego oczy po raz kolejny zaczęły odradzać się w twarzach wielu zmarłych, których widziała w ostatnich czasach.
W dzień schodzi do morza, patrzy na nie, a kilka razy się kąpie. Woda strasznie ją pociąga i Dubhe lubi czuć, jak fale ciągną ją w górę i w dół. Chciałaby, żeby on tam był i na nią patrzył.
Ale o zachodzie słońca samotność jej ciąży. Znowu cisza jest wieczną towarzyszką dni, które wloką się nie do zniesienia. Znowu wszystko pozbawione jest sensu i zredukowane do minimum jak w lesie.
Dubhe już wie, jeszcze zanim jest w stanie to zrozumieć. Ta świadomość ją poraża. Jej domem jest ten mężczyzna, a jej droga, — każda droga, jaką on obierze. Ona do niego należy i nigdy nie pozwoli mu się odpędzić. Wyzdrowiała, teraz to wie, a kiedy on wróci, jeżeli kiedykolwiek wróci, prawdopodobnie powie jej, żeby sobie poszła. Ona tego nie zrobi. A jeżeli ją wygna, ona zacznie go śledzić.
Po tak długim czasie wreszcie znowu ma swoje miejsce.
Mężczyzna wraca w nocy i cicho otwiera drzwi, ale Dubhe słyszy go od razu, podobnie jak natychmiast nabiera pewności, że to nie może być nikt inny, tylko on.
Podnosi się z legowiska i staje przed drzwiami.
On zatrzymuje się w progu. Jest tylko czarnym kształtem rysującym się w słabym świetle księżyca, ale dla Dubhe jest to sylwetka, co do której nie może się pomylić.
— Jest późno, śpij.
— Nie zostawiaj mnie już więcej samej. Wypowiedzenie tego wiele ją kosztowało i jest to zdanie, które wymaga odpowiedzi. Która nie pada. Mężczyzna wchodzi do środka przymyka drzwi, po czym idzie do swojego pokoju i zamyka się w nim.
Dubhe i tak jest zadowolona. On wrócił, a ona teraz też wie, co ma robić.
Przez kilka dni sprawy toczą się po staremu. Mężczyzna wygląda na spokojniejszego niż wcześniej, ale jest odpychający i milczący jak zawsze, Dubhe nawet ma wrażenie, że jej unika. Stara się być pomocna, chociaż jeszcze niewiele potrafi. Kiedy była w Selvie jej matka ciągle się złościła, bo dziewczynka nigdy nie pomagała jej w domowych obowiązkach.
Porządkuje legowisko, trochę zamiata pokój i próbuje pomóc mężczyźnie, kiedy ten przygotowuje posiłki. On jednak zdaje się nie dostrzegać jej wysiłków i prowadzi swoje życie jak dotychczas. Czasami znika i nie mówi jej, dokąd idzie, ale wraca w ciągu dnia i przynosi ze sobą coś do jedzenia. Za każdym razem, kiedy Dubhe widzi, że on wychodzi, boi się, że mógłby już więcej nie wrócić.
Prawdziwy dramat rozpoczyna się wieczorem. Zresztą jest to jedyny moment w ciągu dnia, kiedy nierozmawianie staje się prawie niemożliwe. Mężczyzna ma w ustach fajkę i siedzi zamyślony z jednej strony stołu. Dubhe właśnie skończyła starannie myć i odkładać talerze, których użyli, a teraz i ona siada i wygląda na zewnątrz, na spokojne morze.
— Wydaje mi się, że lepiej się czujesz…
Dubhe natychmiast pojmuje, dokąd ma doprowadzić ta rozmowa.
— No nie wiem, jeszcze czasami mnie boli. Mężczyzna opróżnia fajkę. Nie wydaje się zły, jak przy innych okazjach, tylko raczej zmęczony.
— Trzymałem cię tu ze mną, żebyś wyzdrowiała, i pomogłem ci tamtej nocy i potem, bo ocaliłaś mi życie. Wiesz o tym, prawda?
Dubhe przytakuje i czuje, że tym razem nie da rady nie płakać.
— Praca poszła dobrze, ale nie mogę zostać tu na miejscu, dużo dłużej. To raczej Kraina Skał jest dobrym terenem. Mnożą się intrygi, wiatr się zmienia.
Dubhe nie rozumie, co mężczyzna ma na myśli, nie chce nic wiedzieć o wojnach i innych głupich rzeczach świata możnych. Pojmuje tylko jedno: on mówi jej, że to koniec.
— Kraina Skał jest teraz niebezpieczna. Nie możesz pójść ze mną.
Dubhe prowadzi palec po rysunku drewna na stole. Cisza jest ciężka jak ołów.
— Jutro zabiorę swoje rzeczy i się rozdzielimy.
— Ja nie mam dokąd pójść.
— Przeżyłaś sama w lesie. Zobaczysz, że uda ci się znaleźć dla siebie jakieś miejsce, a może ja coś dla ciebie znajdę. Ale musisz o mnie zapomnieć, jakbyśmy się nigdy nie poznali. Nikt z żywych, z wyjątkiem ciebie, nigdy nie widział mojej twarzy. Ty jesteś jedyną osobą i powinienem cię za to zabić. Ale nie mogę… Zapomnij o mnie i o naszym spotkaniu. Tak będzie lepiej, również dla ciebie.
— Nie będzie lepiej! Jak możesz mówić, że będzie lepiej? Wypędzili mnie z mojego domu, widziałam wojnę i zabiłam! Nigdy nie będę miała dokąd pójść!
Dubhe zerwała się na nogi i krzyczy ze łzami w oczach. Mężczyzna nie szuka jej spojrzenia, trzyma wzrok wbity w ziemię.
— Zabójca nie może mieć z nikim żadnych związków. Nie ma żadnych uczuć ani przyjaciół, co najwyżej sprzymierzeńców lub uczniów, ale to nie w moim przypadku. Jesteś dla mnie ciężarem.
Mogę ci pomagać, jak przez te ostatnie dni. Nie widziałeś, jak mi dobrze idzie? Mogę nauczyć się wszystkiego, czego potrzebujesz, pomagać ci na tysiąc sposobów…