Mężczyzna potrząsa głową.
— Nie chcę nikogo przy sobie, a już na pewno nie małej dziewczynki.
— Ja już nie jestem małą dziewczynką…
Dubhe błaga. Czas dowieść, jak silna jest jej determinacja, jak naprawdę głębokie jest jej przywiązanie i uczucie do tego człowieka.
— Ze mną nie ma nic innego poza śmiercią, dlaczego nie chcesz tego pojąć? Nie widziałaś, co robię, aby się utrzymać? I już zawsze tak będzie; jeżeli zostałabyś ze mną, w końcu ty też zaczęłabyś zabijać, tak nie może być.
— Ale ja już zabiłam, a ty powiedziałeś, że nawet moi rodzice mnie nienawidzą. I rzeczywiście, zostawili mnie, mój ojciec nie przyszedł mnie szukać. Ty jesteś wszystkim, co mam, i jeżeli mnie porzucisz — umrę, wiem o tym.
Mężczyzna wstaje. Dalej na nią nie patrzy.
— Dlaczego na mnie nie patrzysz, dlaczego? Nie będę ci przeszkadzać, przysięgam! Będę dobra i grzeczna, i nigdy nie będziesz miał powodów, żeby na mnie narzekać!
Mężczyzna odwraca się i idzie w kierunku swojego pokoju.
— Jutro się pożegnamy, nie mam już nic do dodania.
Mężczyzna nie może zasnąć. Już przygotował te kilka rzeczy, które weźmie ze sobą w podróż, i czuje się zmęczony, spragniony snu. Ale sen nie przychodzi. Słyszy smarkulę za ścianą i przeklina swoje wyostrzone zmysły. Ona szlocha. Nie jest to jednak płacz dziecka, to nie kapryszenie. Płacze z gniewem, tłumiąc łkanie, jak dorośli.
Mężczyzna ze złością przewraca się w łóżku. Chciałby móc o tym nie myśleć, ale nie może. Czuje ją, jakby była klinem wbijającym mu się w skronie, i odbiera jej strach, taki obecny i prawdziwy, strach utraty wszystkiego, a z tym wszystkim również i siebie samej. Rozumie aż za dobrze, że to on przywrócił jej głos, że ocalił ją nie tylko od tamtego mężczyzny i od śmierci, ale i od szaleństwa. Dlatego nie jest w stanie już go zostawić. A on może nawet potrafiłby znieść jej obecność, tak, może nawet byłby zadowolony, widząc ją zawsze w pobliżu, podskakującą i szczęśliwą. Radość, na którą nie może sobie pozwolić. A poza tym, może dalej zabijać tylko, jeżeli nikt inny go nie widzi, jeżeli nie ma nikogo, z kim mógłby dzielić ciężar win. Jej obecność przy nim oznaczałaby zawsze pamięć o życiu, które często niszczył, albo jeszcze gorzej: o latach w Gildii i tej, którą musiał opuścić, a która teraz nie żyje.
Nie może, nie może. Myśląc to, znowu gwałtownie się przewraca, a skrzypienie łóżka na moment tłumi płacz Dubhe.
Dubhe przygotowała mu śniadanie. Ciepłe mleko i czarny chleb. Jak każdego ranka. Ale kiedy on wychodzi ze swojego pokoju, jest już ubrany do wyjścia. Zwyczajny stary płaszcz, ten w którym zobaczyła go po raz pierwszy, drewniana skrzynka i worek podróżny. Twarz znów ukryta jest pod kapturem.
— Nie będę jadł. Wyruszam od razu.
— No to ja też nie będę.
Dubhe bierze swój płaszcz z krzesła i wkłada go, opuszczając kaptur na twarz.
— Już na ten temat rozmawialiśmy.
— Ty powiedziałeś, że zabójca nie ma przyjaciół. Ja nie jestem twoją przyjaciółką i nigdy nią nie będę i wiem też, że skoro jestem taka mała, nie mogę być twoim sojusznikiem. Wobec tego będę twoją uczennicą.
Mężczyzna kręci głową.
— Nie chcę nikogo uczyć.
— Ale ja chcę się nauczyć. W dniu, kiedy odezwałam się do ciebie po raz pierwszy, opowiedziałeś mi historię o dzieciach, które zabijają. Spytałam cię, czy w to wierzysz, i powiedziałeś, że w nic nie wierzysz. Ja natomiast tak. I chcę, żebyś nauczył mnie, jak zostać zabójcą.
Mężczyzna siada, odkrywa twarz, a ten widok prawie ją przeraża. Jest blady. Opiera czoło o stół. Nie ma w sobie nic z silnego i pewnego siebie mężczyzny, którego Dubhe zna. Podnosi głowę i wbija w jej twarz wzrok podszyty tak głębokim smutkiem, że dziewczynka prawie żałuje tego, co powiedziała.
— Nie zostawiam cię dlatego, że cię nie chcę, tylko po to, aby oszczędzić ci okropnej drogi. Nie możesz tego pojąć?
Dubhe podchodzi do niego i po raz pierwszy od początku znajomości dotyka go. Kładzie dłoń na jego ramieniu i patrzy na niego z powagą.
— Ocaliłeś mi życie i ja należę do ciebie. Bez ciebie nie mam gdzie się podziać. Chcę iść z tobą i uczyć się od ciebie. Nie ma dla mnie nic straszniejszego, niż bycie samą. Samotność jest gorsza niż bycie zabójcą.
— Mówisz tak, bo nie wiesz.
Dubhe składa dłonie na stole i kładzie na nich głowę.
— Proszę cię, Mistrzu, przyjmij mnie jako swoją uczennicę. Mężczyzna patrzy na nią długo, potem opiera dłoń na jej głowie. Kiedy wreszcie się odzywa, jego głos jest niski, ochrypły i pełny smutku.
— Weź swoje rzeczy, idziemy.
Dubhe podnosi głowę i uśmiecha się szczęśliwa. Przez moment jej twarz wydaje się tak radosna i niewinna, jak kiedyś.
— Tak, Mistrzu!
17. Prorok dziecko
Dubhe nie było łatwo przystosować się do nowego życia To było silniejsze od niej; wszystko w Gildii ją odrzucało. Nie cierpiała zapachu krwi, którym przesycony był cały Dom, nie tolerowała Zwycięskich, tak nieprawdopodobnie identycznych jeden z drugim, z tymi zgaszonymi oczami, które rozpalały się tylko w zapale modlitwy; nienawidziła samej modlitwy, monotonnej i powtarzanej do oszołomienia. Było to zanegowanie wszystkiego, czego kiedykolwiek nauczył ją Mistrz. Teraz zaczynała rozumieć, dlaczego tak uparcie starał się trzymać ją z daleka od tego miejsca.
Myślała o nim wieczorami, sama w swoim pokoju, podczas tych niewielu godzin całkowitej samotności, które były jej dozwolone. On też mieszkał w tym miejscu i musiał znosić to wszystko, co teraz ona. Ale on się tu urodził i zrobił wszystko, żeby stąd uciec. A ona? Aby żyć, zaprzedała się, oddała swoje ciało tym ludziom, razem ze swoją bronią i umiejętnościami.
Powietrze Domu dusiło ją i wtedy marzyła o ucieczce.
Spróbuję się dowiedzieć, jak się robi eliksir, i ucieknę.
Ale Rekla była o wiele twardszym orzechem do zgryzienia, niż Dubhe myślała.
To wydarzyło się już w pierwszym tygodniu, kiedy Dubhe jeszcze trudno było wejść w kontakt z tym wilgotnym i ciemnym miejscem i czuła się zagubiona, otoczona zaciekawionymi spojrzeniami.
Wszystko zaczęło się bardzo dyskretnie. Obudziła się przeniknięta jakimś rodzajem niejasnego złego samopoczucia, ale nie przywiązała do tego większej wagi. Kiedy tylko wyszła z pokoju, poczuła potężny zawrót głowy. Zapach krwi wydawał jej się bardziej przenikliwy niż zwykle. Oparła się o framugę drzwi i dolegliwości ustąpiły.
W świątyni o poranku wszystko wydawało się iść ku dobremu i Dubhe słuchała bredzenia Rekli ze zwykłym miernym zainteresowaniem Kobieta jednak miała na twarzy wyrysowane coś w rodzaju źle skrywanego uśmiechu i co jakiś czas zerkała na nią spod oka. Wieczorem sytuacja zaczęła się pogarszać. Po zakończeniu ćwiczeń z Shervą, obolała Dubhe poczłapała do term, aby zażyć ożywiającej kąpieli.
Poczuła to w wodzie. Nagły ucisk w piersi. Zatrzymała się przerażona. Było to uczucie mgliste, jeszcze dalekie, ale Dubhe znała je aż nazbyt dobrze. Od razu przyszły jej na myśl obrazy inicjacji, jeszcze bardzo świeże.
W nocy Dubhe bardzo się męczyła. Chociaż okno było otwarte, prześladował ją zapach krwi. Czuła go wszędzie, drażnił jej nozdrza intensywniej niż kiedykolwiek.
Przewracała się w łóżku, ale nic nie mogła poradzić. Powoli ogarniał ją strach.
Bestia powracała. Klątwa nie została stłumiona, efekty eliksiru rozwiewały się.