— Przed wyjściem trzeba wypełnić rytuał — powiedział Toph, kiedy wchodzili do świątyni.
Głupia modlitwa. Dubhe niechętnie na to przystała. Świątynia była jak zwykle pusta, a posąg Thenaara bardziej imponujący niż kiedykolwiek. Toph gorliwie ukląkł u jego stóp. Dubhe pomodliła się z nim, ale wszystkie jej myśli były skoncentrowane na drzwiach, wielkich hebanowych wrotach znajdujących się za jego plecami. Za każdym razem, kiedy tam była, w ciągu tego z górą miesiąca, patrzyła na nie jako na jedyną, kruchą, a zarazem nietykalną barierę oddzielającą ją od wolności.
Szybko ucięła ostatnie słowa.
— Idziemy powiedziała i podniosła się raptownie.
— Prawdziwy Zabójca — uśmiechnął się ironicznie Toph. — Nie możesz się doczekać zabijania… Zobaczymy, czy dotrzymasz obietnicy.
Dubhe nawet nie słyszała, co on bełkocze. Kiedy szła przez długą i pustą nawę świątyni, odgłos jej marszowego kroku odbijał się od ścian.
Położyła dłonie na drzwiach, popchnęła i wyszła. Był wiatr. W ciemności nocy otoczyła ją feeria zapachów. Lód, woń drewna, zimna. Mech i liście rozkładające się pod śniegiem. Dziwny i tajemniczy zapach jaśniejących roślin, które kwitły również w zimie.
Życie, nareszcie.
Toph wyprzedził ją, skrzypiąc butami po śniegu.
— Znasz drogę? — spytał, odwracając się.
Dubhe nie odpowiedziała. Zaczęła iść.
19. Podróż szkoleniowa
Sytuacja Dubhe staje się coraz trudniejsza. Teraz, kiedy już oficjalnie została uczennicą Mistrza, wszystko jest w pewien sposób inne, czuje to. Mężczyzna zmienił zachowanie w stosunku do niej, jest mniej opiekuńczy niż wcześniej, a może po prostu jest zły z powodu jej decyzji, jej zarozumiałości.
Najpierw, kiedy wędrowali, czekał na nią, dawał jej czas na dogonienie go i w jakiś sposób dopasowywał do niej swój krok. Teraz już nie. Idzie naprzód szybko, a Dubhe ma trudności, żeby za nim nadążyć, do tego stopnia, że czasami musi biec.
Wieczorami zawsze jest zmęczona i wykończona rzuca się obok ognia. On wydaje się wiecznie świeży i wypoczęty. Przyrządza posiłki eleganckimi i oszczędnymi ruchami, jak zawsze.
— Myślałem, że jesteś przyzwyczajona do długich marszów — mówi jej pewnego wieczoru, widząc, jak opada na głaz.
Dubhe uśmiecha się nieśmiało.
— Tak, zanim cię spotkałam, dużo chodziłam, ale nigdy z taką prędkością.
— Musisz zawsze mieć wytrenowane nogi, to dla zabójcy niezwykle ważne.
Dubhe nadstawia uszu: to pierwsza lekcja jej szkolenia.
— Zabójca musi być cichy i błyskawiczny, musi umieć szybko uciekać, a jednocześnie nie dać się usłyszeć.
Dubhe przytakuje poważnie.
Nie chcę więcej słyszeć narzekań na szybkość mojego kroku, jasne? Masz za mną nadążać i tyle, żadnych ale. To tylko kwestia wyćwiczenia.
— Tak, Mistrzu.
Ich dyskusje dotyczą tylko tego i zawsze kończą się w ten sam sposób dźwięcznym: „Tak, Mistrzu”. Dziewczynka często to powtarza. Podoba jej się brzmienie słowa „Mistrz”, ale przede wszystkim podoba jej się poczucie, że do niego należy.
Przez całą drogę Mistrz nie uczy jej niczego szczególnego. Nie robią nic innego, tylko całymi dniami idą w milczeniu. Kiedy o zachodzie słońca zatrzymują się, Dubhe pada wykończona na ziemię i w mgnieniu oka zasypia z tobołkiem ubrań pod głową, Ale jednocześnie każdy dzień jest mniej męczący od poprzedniego, a jej nogi przyzwyczajają się do rytmu marszu.
Dubhe przemierza praktycznie całą drogę, którą już przeszła sama podczas pierwszych dni z dala od Selvy. Mijają okolice, gdzie jeszcze trwa wojna, a to zmusza ich do poruszania się głównie nocą.
Pewnego wieczoru Dubhe orientuje się, że dotarli do rejonu, gdzie znajdował się obóz Rina. Doskonale pamięta to miejsce i ostatnią noc, kiedy je widziała.
— Tu blisko było obozowisko — mówi nagle, po czym ciągnie dalej, opowiadając o Rinie i jego towarzyszach, o okresie, jaki tam spędziła i o tym, jak zginęli.
— Kucharz nigdy nie przyszedł. To było wtedy, kiedy mnie znalazłeś, Mistrzu.
— Wyobrażałem sobie coś w tym stylu — odpowiada jej lakonicznie.
Może dlatego, że gubi się, podążając za wspomnieniami, może dlatego, że obrazy teraźniejszości mieszają się z tamtymi z nocy, kiedy wszyscy zginęli, a może to jeszcze wina wiatru, który zagłusza już i tak ledwo słyszalny odgłos kroków Mistrza. W każdym razie Dubhe nagle czuje, że jest sama. Zatrzymuje się i rozgląda wokół. Ciemność jest prawie całkowita, z wyjątkiem bladej poświaty letniego nieba. Wokół niej tylko gwałtownie szumią liście i skrawek nieba na górze. Mistrza już nie ma.
— Mistrzu?
Wszystko jest tak, jak tamtej nocy. Nagle w jej pamięci wszystko powraca żywe i okropne. Niewiele wcześniej, o zachodzie słońca znów widziała pióropusze dymu podnoszące się ponuro z niziny. Obozowiska, żołnierze, jak ludzie, którzy zabili Rina, jak człowiek, od którego ocalił ją Mistrz.
— Mistrzu?
Nagle wydaje jej się, że słyszy kroki i odgłos kopyt, jak tamtej nocy, szczęk mieczy i zbroi, a w oddali krzyki śmierci.
— Mistrzu, gdzie jesteś, gdzie jesteś?
Jak oszalała biega pośród drzew, raniąc się o krzewy i pokrzywy, które chłoszczą jej ramiona, aż jakaś dłoń chwyta ją brutalnie za ramię i usuwa na bok.
— Czego, u diabła, krzyczysz?
Dubhe poznaje jego zapach, jeszcze zanim słyszy jego glos. Rzuca mu się na pierś, ściska go i płacze.
— Tu są żołnierze, a ja cię zgubiłam.
Mistrz nie obejmuje jej. Nie głaszcze jej po głowie, nie pociesza.
— W okolicy nie ma żadnych żołnierzy, słyszałbym ich — stwierdza w końcu sucho, kiedy Dubhe już tylko szlocha.
Ona podnosi się i ociera łzy.
— Wydawało mi się… wszystko jest tak, jak tamtej nocy…
Twarz Mistrza robi się poważna.
— Popełniłaś bardzo wielką nieostrożność: nie możesz tak sobie wrzeszczeć w miejscu takim, jak to, w sercu nocy.
— Przepraszam, ale ta ciemność…
— Do tej pory szłaś za mną bez problemów. Potrzeba ci koncentracji. Jeżeli mnie zgubiłaś, to tylko dlatego, że zaczęłaś podążać za niepotrzebnymi fantazjami.
Upokorzona Dubhe opuszcza wzrok.
— Twoje szkolenie już się rozpoczęło, nie zapominaj o tym. Twoja decyzja, żeby ze mną iść, niesie ze sobą wiele konsekwencji, nie jesteś już małą dziewczynką, a co ważniejsze: przeszłość to przeszłość, jest za tobą i nie może cię dotknąć. Istnieje tylko teraźniejszość, i tą teraźniejszością jestem ja. Nie chcę już widzieć, jak płaczesz, czy niepotrzebnie narzekasz. Pewnego dnia będziesz zabójcą, a zabójcy nie pozwalają sobie na takie słabości.
”Tak Mistrzu” brzmi tym razem smutno. Dubhe wygania z umysłu i wszystkie wspomnienia tego miejsca, obraz Rina i majestatycznego Liwada, jego smoka. Jednak aby pokonać strach, nie stara się uczynić swojego serca twardym, jak chciałby Mistrz, ale myśli o nim.
Tamte czasy minęły, a teraz, kiedy on jest przy mnie, nie mam się już czego bać.
Dubhe robi postępy. Poruszanie się w ciemności staje się dla niej łatwiejsze. Świat przepełniony jest dźwiękami, a ona uczy się ich słuchać: każdy z nich niesie dla niej jakąś wiadomość. Noc nie jest już mroczna, ale przeniknięta ścieżkami utworzonymi z zapachów i dźwięków, które mieszają się ze sobą.
Jej nogi potrafią teraz zwinnie posuwać się po poszyciu leśnym, czyniąc niewiele hałasu. Już nie parzy się pokrzywami, nie łamie też gałęzi zbyt ciężkim krokiem. Idzie naprzód szybko i pewnie, plecy Mistrza zawsze są przed nią, jak przestroga, a zarazem cel do osiągnięcia.