Выбрать главу

— Widziałaś zielony promień, czy tak?

Dubhe otrząsa się.

— Nie wyobraziłam go sobie, prawda?

Mistrz potrząsa głową.

— Nie. Mówią, że tylko dzieci mogą go zobaczyć, bo nie są jeszcze skażone przez zło świata. Mówią, że to nośnik wiadomości Elfów, ich ostatnie przesłanie dla świata, doprowadzone przez Słońce do tego, kto nigdy nie splamił swoich rąk krwią.

Śmieje się cicho i ironicznie. Dubhe czuje, jak przepełnia ją smutek.

— No to dlaczego ja…

— Ja też go widzę — ucina krótko Mistrz. — Widziałem go tutaj, na pustyni, mnóstwo razy i nigdy nic mi nie powiedział. I choćbym nie wiem, ile osób zmasakrował, zielony promień jest tutaj zawsze: czeka na mnie za każdym razem, kiedy przechodzę przez tę ziemię. Pewien mędrzec któregoś razu powiedział mi, że widać go tutaj z powodu czystego powietrza. Gdzie indziej powietrze jest ciężkie i zakrywa promień. To tylko tyle, nic więcej nie ma.

Na pustyni jej szkolenie ulega zmianie. Tym razem Mistrz zadaje jej dziwne ćwiczenia.

— Chcę, żebyś została na straży.

— Czego? Przecież jesteśmy sami…

— Nie dyskutuj z moimi poleceniami, zrób, co ci mówię i basta. Musisz zostać na straży i czuwać przez dwie godziny, dopóki cię nie zawołam. Przysłuchuj się dźwiękom, wszystkim. Biada ci jeżeli zaśniesz.

Jednak za pierwszym razem Dubhe zasypia i budzi ją uderzenie w policzek.

— Nie chciałam, Mistrzu, przebacz mi…

— Koncentracja, Dubhe, koncentracja! Musisz się nauczyć narzucać sobie własną wolę, aby umysł zapanował nad zmęczeniem, nad głodem, czy nad jakimkolwiek innym przesłaniem od twojego ciała, czy to jasne?

Medytacja. Godziny spędzone wśród nocy, często w najgęstszej ciemności, kontemplowanie nicości, bez żadnego punktu, gdzie myśli mogłyby zatrzymać się podczas swojego biegu, bez żadnego oparcia, którego można by się uczepić, aby nie paść ofiarą senności.

— To dlatego, że nie patrzysz uważnie. Nie ma dwóch identycznych chwil, świat nieustannie płynie, przemienia się, zmienia kształt, ale ty jesteś za bardzo rozkojarzona, żeby zdać sobie z tego sprawę. Odgłos wiatru jest jak śpiew, to powolny, to znów gwałtowny. Daleki grzmot. Metaliczne kroki owadów na ziemi. Odłamki czarnego kryształu toczące się w oddali. Naucz się słuchać.

I tak noc po nocy. Uchwycić każdą najmniejszą wibrację. Raczej usłyszeć świat, niż go zobaczyć; stać się z nim jednością.

— Koncentracja idzie w parze z cierpliwością, z umiejętnością czekania. Chodzi o odczytywanie świata jak książki, zespolenie się z nim. Czucie go w kościach i interpretowanie jego sygnałów aż do znalezienia chwili, jedynej, kiedy można skutecznie uderzyć. Oto istota zabójstwa.

Dubhe próbuje, chce się poprawić. Potem nieodmiennie pada i zasypia.

— Wytrzymałam dłużej niż zwykle, przysięgam!

— Wiem, ale dopóki nie osiągniesz celu, nie możesz czuć się zadowolona. Ja nie będę.

Mistrz nigdy nie śpi naprawdę, Dubhe teraz jest tego pewna. Do takiego stopnia wysublimował to ćwiczenie, którego ona nie jest w stanie wykonać, że nawet w półśnie potrafi być w jakimś stopniu świadomy świata. Nawet kiedy przysypia na kilka minut, jego zmysły zawsze pozostają czujne i gotowe. Ona też musi się taka stać, czuje to. W tych dniach zaczyna rozumieć sens szkolenia.

Po jakimś czasie także równina ustępuje i po raz pierwszy od wielu dni spojrzenie, starające się przeniknąć horyzont, napotyka na jakąś przeszkodę. Z daleka wznosi się jasny profil wysokich gór.

— Już prawie doszliśmy. Jeszcze jakieś dziesięć dni i będziemy mogli odpocząć.

To Daress, Góry Północne, wyjaśnia jej Mistrz. Kraina Skał.

— Pełno tu gnomów, niemal tylko one tu mieszkają.

Dubhe przypomina sobie okrutne i niskie indywiduum, które zapukało do ich drzwi jakiś czas wcześniej.

— Wszyscy są tacy? — pyta zaniepokojona.

— Co w tym złego?

Dubhe pochyla czoło. Wstydzi się powiedzieć, że się ich boi.

Wreszcie znów napotykają lasy, teraz drzewa są wszędzie. Na horyzoncie śnieżnobiałe i ostre szczyty gór pokryte śniegiem a u ich stóp dywan z zielonego aksamitu, w którym Dubhe z przyjemnością się zanurza.

Podoba jej się spanie w cieniu drzew, a nawet ćwiczenia, które jej zadaje Mistrz, w lesie wydają się mniej nieprzyjemne, łatwiejsze do wypełnienia.

Pewnego razu udaje jej się nie zasnąć przez pełne dwie godziny zalecone przez Mistrza, a kiedy on się budzi, natychmiast go atakuje:

— Udało się, udało mi się! Widzisz? Nie śpię!

Mistrz nie rozdrabnia się w pochwałach. Ogranicza się do kiwnięcia głową.

Potem pewnego ranka Dubhe widzi, jak mężczyzna przygotowuje łuk.

— Dziś polujemy.

Dubhe czuje ucisk w sercu. Powracają do niej wspomnienia z Selvy, wciąż żywe i obecne.

— Chodź za mną.

Krążą po lesie, ale Mistrz od razu coś krytykuje.

— Robisz za dużo hałasu, w ten sposób zwierzęta uciekną.

Zaczajają się, czekają, wsłuchują się w odgłosy, których Dubhe nie potrafi uchwycić, obserwują szczegóły, które jej umykają.

Jej ojciec nigdy nie polował. Jej matka kupowała dziczyznę, a czasami dostawała ją od jakiejś przyjaciółki. Jej rodzina była wieśniacza i Dubhe nie ma w polowaniu doświadczenia. Dlatego nie rozumie.

— Patrz na mnie uważnie — mówi Mistrz, a ona wykonuje to polecenie. Naśladuje go, ale sens jej umyka.

— Za czym konkretnie idziemy? — szepcze.

— Za śladami — ucina krótko mężczyzna i pokazuje jej coś na ziemi.

Dubhe je rozpoznaje. Blisko lasów Selvy też takie były. Ślady jelonka. Kiedyś nawet jednego widziała.

— Nie jest daleko.

Kucają, pełzają po ziemi. — Słyszysz go? — głos Mistrza nie jest głośniejszy od szeptu.

— Nie.

— Skoncentruj się.

Dubhe zamyka oczy, dokładnie tak, jak robi wieczorem, kiedy ma wykonywać ćwiczenia. Wówczas cisza przemawia do niej, a rytmiczny szelest kopytek w gęstwinie teraz wydaje jej się oczywisty.

— Tak!

Mistrz szorstko kładzie jej dłoń na ustach.

— Nie wrzeszcz, głupia!

Prześlizgują się dalej, potem Mistrz się podnosi. Wskazuje na coś w gąszczu.

Jelonek. Wydaje się czymś zaniepokojony i rozgląda się wokół z nastawionymi uszami. Dubhe myśli, że jest bardzo ładny. Już nie pamiętała, że te zwierzęta są tak piękne i doskonałe.

Mistrz zachowuje się tak cicho, że Dubhe nawet go nie słyszy. Jelonek tymczasem chyba się uspokoił, bo zaczyna jeść, pochyliwszy szyję.

Dubhe odwraca się i widzi, że Mistrz jest gotowy. Skoncentrowany i skupiony wyraz twarzy, naciągnięty łuk i założona strzała. Jego ramiona są nieruchome, a cięciwa napięta do granic możliwości.

— Mistrzu, czy ty chcesz…

Nie zdążyła skończyć. Strzała odrywa się od łuku, cięciwa lekko jęczy. W ciszy lasu gwałtownie rozbrzmiewa odgłos upadającego jelonka. Dubhe widzi, jak zwierzątko się rzuca, słyszy, jak popiskuje, i stoi jak wryta w miejscu, przejęta zgrozą.

— No co? Rusz się, to kolacja, Mistrz rusza naprzód, schyla się, ale Dubhe za nim nie idzie, — Powiedziałem ci, żebyś tu przyszła! — powtarza mężczyzna, a Dubhe przyspiesza kroku, aby do niego dołączyć. Pochylony nad jelonkiem Mistrz już wyciągnął nóż.

— Jeżeli nie jest jeszcze martwy, musisz dobić go nożem. Oprzyj ostrze na szyi i zrób jedno zdecydowane cięcie, rozumiesz?

Mistrz pokazuje to gestem, a Dubhe czuje, jak tysiące małych dreszczy przebiegają jej po plecach. Przytakuje.

— Zrób to.

— Słucham?

Mistrz wręcza jej sztylet.

— Ty go zabij.

Jelonek miota się, porusza nogami, ale coraz słabiej. Oddycha z wysiłkiem, cierpi i jest przerażony.

— Nigdy nie używałam sztyletu.

— Ale już zabiłaś, tak? I nie chodziło wtedy o zwierzę, ale o chłopca.

Dubhe wzdryga się, jakby uderzono ją w policzek.

— Tak, ale…

— Chodzi o to samo. A poza tym nie widzisz, że cierpi? I tak umrze.

— Ja…

— Zrób to!

Głos Mistrza przypomina ryk, a Dubhe podskakuje. Łzy podchodzą jej do oczu, a jednak jej dłoń bierze sztylet. Na rękojeści czuje ciepło dłoni Mistrza.

— Przestań płakać i zrób, co musisz. Powiedziałaś, że chcesz zostać moją uczennicą, czy tak? No więc zabójca zabija. Zabić albo umrzeć, Dubhe! Tacy jak my mają tylko jeden wybór. A ty zaczniesz od tego zwierzęcia.

Dubhe pociąga nosem, stara się otrzeć sobie łzy, ale nic to nie daje. Jelonek patrzy na nią oczami przepełnionymi bólem i przerażeniem, i miota się, nadaremnie próbując ucieczki. Sztylet w jej dłoni trzęsie się.

— Rusz się albo sobie pójdę i przysięgam ci, że już nigdy więcej mnie nie zobaczysz.

Dubhe szlocha, ale zbliża się do zwierzątka. Łzy zaciemniają jej widok, więc nie widzi dobrze głowy jelonka. Czuje tylko, że miota się spazmatycznie pod uchwytem jej palców. Opiera drżące ostrze. Zamyka oczy.

— Otwórz te przeklęte oczy i wbij ostrze!

— Mistrzu, proszę…

— Wykonaj!

Dubhe krzycząc z zamkniętymi oczami, czyni to, co musi, a kiedy tylko czuje, jak krew zalewa jej rękę, puszcza zwierzę i rzuca się do ucieczki.

Mistrz chwyta ją i ściska, nic nie mówiąc.

Chociaż Dubhe została przez niego zmuszona do zrobienia czegoś strasznego, nie nienawidzi go, ale opiera głowę na jego piersi, a jego ciepło i spokojny oddech uspokajają ją. Mistrz wciąż milczy, ale jest tam z nią.

Dubhe nie chciała patrzeć, jak przygotowywał mięso jelonka. Jest głodna, ale pozostaje w oddaleniu nawet wtedy, kiedy pod wieczór w powietrzu rozchodzi się wyborny zapach mięsa.

— Nic innego nie ma, opłaca ci się jeść — mówi Mistrz.

Dubhe z obrzydzeniem patrzy na kawałek mięsa.

— Mówię to dla twojego dobra.

Mistrz jest milczący. Wydaje się prawie przygnębiony.

— Nie powinnaś była zamykać oczu.

— Przebacz mi, Mistrzu, ale to było straszne… ja… przypomniałam sobie Gornara… tego chłopca… co wtedy… tego od wypadku… i wtedy… on na mnie patrzył, a jego oczy…

Mistrz wzdycha.

— Ta praca nie jest dla ciebie. To nie twoja droga.

Dubhe podnosi się nagle.

— Dlaczego tak mówisz? To nieprawda! Staram się, nauczyłam się wielu rzeczy i… podobają mi się, bardzo!

Mistrz patrzy na nią ze smutkiem.

— To niedobrze, żeby mała dziewczynka uczyła się takich rzeczy, a fakt, że nie chciałaś tego zrobić, że nie chciałaś zabić jelonka, jest normalny. Nie jest natomiast normalne, żebyś była ze mną, żebyś ze mną szła.

— Ja chcę być zabójcą! Chcę być taka jak ty!

— To ja nie chcę, żebyś była taka jak ja.

Mistrz patrzy w żar, a Dubhe czuje jego ból, przeraża ją to i wzrusza.

— To było dla zdobycia pożywienia, wiem o tym. Widziałam jak w mojej wiosce zabija się świnie, i nie było inaczej niż teraz Pewnego dnia sama bym to zrobiła. Byłam głupia.

Mistrz dalej patrzy w ogień, wydaje się nieobecny, ale Dubhe wie, że jej słucha.

— Od tej chwili obiecuję ci, że będę silniejsza i będę robić to, co mi powiesz. Już nigdy nie będziesz musiał się za mnie wstydzić.

Mistrz uśmiecha się.

— Ja się wcale nie wstydzę.

Dubhe odwzajemnia uśmiech. Czuje ulgę. Niepewną ręką bierze kawałek mięsa, który wcześniej podawał jej Mistrz. Zdecydowanym ruchem podnosi go do ust i odrywa zębami wielki kęs. Jest dobre, a chociaż napawa ją wstrętem, dziewczynka zmusza się, żeby go przełknąć, i patrzy na Mistrza. Nie potrafi rozszyfrować jego spojrzenia, które przenika ją do głębi i przeszywa na wylot.