Выбрать главу

Mistrz pokazuje to gestem, a Dubhe czuje, jak tysiące małych dreszczy przebiegają jej po plecach. Przytakuje.

— Zrób to.

— Słucham?

Mistrz wręcza jej sztylet.

— Ty go zabij.

Jelonek miota się, porusza nogami, ale coraz słabiej. Oddycha z wysiłkiem, cierpi i jest przerażony.

— Nigdy nie używałam sztyletu.

— Ale już zabiłaś, tak? I nie chodziło wtedy o zwierzę, ale o chłopca.

Dubhe wzdryga się, jakby uderzono ją w policzek.

— Tak, ale…

— Chodzi o to samo. A poza tym nie widzisz, że cierpi? I tak umrze.

— Ja…

— Zrób to!

Głos Mistrza przypomina ryk, a Dubhe podskakuje. Łzy podchodzą jej do oczu, a jednak jej dłoń bierze sztylet. Na rękojeści czuje ciepło dłoni Mistrza.

— Przestań płakać i zrób, co musisz. Powiedziałaś, że chcesz zostać moją uczennicą, czy tak? No więc zabójca zabija. Zabić albo umrzeć, Dubhe! Tacy jak my mają tylko jeden wybór. A ty zaczniesz od tego zwierzęcia.

Dubhe pociąga nosem, stara się otrzeć sobie łzy, ale nic to nie daje. Jelonek patrzy na nią oczami przepełnionymi bólem i przerażeniem, i miota się, nadaremnie próbując ucieczki. Sztylet w jej dłoni trzęsie się.

— Rusz się albo sobie pójdę i przysięgam ci, że już nigdy więcej mnie nie zobaczysz.

Dubhe szlocha, ale zbliża się do zwierzątka. Łzy zaciemniają jej widok, więc nie widzi dobrze głowy jelonka. Czuje tylko, że miota się spazmatycznie pod uchwytem jej palców. Opiera drżące ostrze. Zamyka oczy.

— Otwórz te przeklęte oczy i wbij ostrze!

— Mistrzu, proszę…

— Wykonaj!

Dubhe krzycząc z zamkniętymi oczami, czyni to, co musi, a kiedy tylko czuje, jak krew zalewa jej rękę, puszcza zwierzę i rzuca się do ucieczki.

Mistrz chwyta ją i ściska, nic nie mówiąc.

Chociaż Dubhe została przez niego zmuszona do zrobienia czegoś strasznego, nie nienawidzi go, ale opiera głowę na jego piersi, a jego ciepło i spokojny oddech uspokajają ją. Mistrz wciąż milczy, ale jest tam z nią.

Dubhe nie chciała patrzeć, jak przygotowywał mięso jelonka. Jest głodna, ale pozostaje w oddaleniu nawet wtedy, kiedy pod wieczór w powietrzu rozchodzi się wyborny zapach mięsa.

— Nic innego nie ma, opłaca ci się jeść — mówi Mistrz.

Dubhe z obrzydzeniem patrzy na kawałek mięsa.

— Mówię to dla twojego dobra.

Mistrz jest milczący. Wydaje się prawie przygnębiony.

— Nie powinnaś była zamykać oczu.

— Przebacz mi, Mistrzu, ale to było straszne… ja… przypomniałam sobie Gornara… tego chłopca… co wtedy… tego od wypadku… i wtedy… on na mnie patrzył, a jego oczy…

Mistrz wzdycha.

— Ta praca nie jest dla ciebie. To nie twoja droga.

Dubhe podnosi się nagle.

— Dlaczego tak mówisz? To nieprawda! Staram się, nauczyłam się wielu rzeczy i… podobają mi się, bardzo!

Mistrz patrzy na nią ze smutkiem.

— To niedobrze, żeby mała dziewczynka uczyła się takich rzeczy, a fakt, że nie chciałaś tego zrobić, że nie chciałaś zabić jelonka, jest normalny. Nie jest natomiast normalne, żebyś była ze mną, żebyś ze mną szła.

— Ja chcę być zabójcą! Chcę być taka jak ty!

— To ja nie chcę, żebyś była taka jak ja.

Mistrz patrzy w żar, a Dubhe czuje jego ból, przeraża ją to i wzrusza.

— To było dla zdobycia pożywienia, wiem o tym. Widziałam jak w mojej wiosce zabija się świnie, i nie było inaczej niż teraz Pewnego dnia sama bym to zrobiła. Byłam głupia.

Mistrz dalej patrzy w ogień, wydaje się nieobecny, ale Dubhe wie, że jej słucha.

— Od tej chwili obiecuję ci, że będę silniejsza i będę robić to, co mi powiesz. Już nigdy nie będziesz musiał się za mnie wstydzić.

Mistrz uśmiecha się.

— Ja się wcale nie wstydzę.

Dubhe odwzajemnia uśmiech. Czuje ulgę. Niepewną ręką bierze kawałek mięsa, który wcześniej podawał jej Mistrz. Zdecydowanym ruchem podnosi go do ust i odrywa zębami wielki kęs. Jest dobre, a chociaż napawa ją wstrętem, dziewczynka zmusza się, żeby go przełknąć, i patrzy na Mistrza. Nie potrafi rozszyfrować jego spojrzenia, które przenika ją do głębi i przeszywa na wylot.

20. Stary kapłan

Wszystko było przykryte śniegiem, a przenikliwe zimno wciskało się pod szaty, szukając najmniejszego nawet skrawka skóry, który mogłoby zażarcie zaatakować. Koszula, którą miała na sobie Dubhe, ledwie starczała, aby nie zamarznąć, i gdyby nie płaszcz, nie dałaby rady iść naprzód.

Ona i Toph przez cały dzień szli w milczeniu. Nie, żeby Toph nie próbował jej zaczepiać.

— Mało jesteśmy rozmowni, nieprawdaż? — zaczął po raz kolejny mężczyzna w porze obiadowej.

— Nigdy w życiu zbyt wiele nie mówiłam — podsumowała Dubhe.

— To źle. To nadaje ci ponury wygląd, a to nic dobrego dla dziewczynki, a już zwłaszcza dla takiej uroczej, jak ty.

— Nie popełniaj tego błędu i nie oceniaj mnie zbyt nisko. Nie jestem dziewczynką.

Toph uniósł dłonie do góry.

W porze obiadu podzielili się małą gomółką sera i bochenkiem chleba. Żołądek Dubhe był całkiem ściśnięty, więc zjadła bardzo mało. Toph zalał wszystko obfitą dawką wina. Z tego, co Dubhe wiedziała, nadużywanie alkoholu nie było w Gildii mile widziane i zwróciła mu na to uwagę.

Toph Wzruszył ramionami:

— Pierwsze morderstwo popełniłem, kiedy byłem kompletnie spity. Mój nauczyciel tak mi nagadał, że od tamtej pory nauczyłem się miarkować, ale zapewniam cię, że kiedy jego zabijałem byłem całkowicie trzeźwy.

Zaśmiał się prostacko, a Dubhe zrobiło się niedobrze i wbiła spojrzenie w ziemię. Słyszała już, że Zwycięscy zabijają swoich nauczycieli, kiedy ci stają się zbyt starzy i zmęczeni, ale ani Mistrz, ani Rekla nigdy nie mówili jej o tym w sposób wyraźny.

— A ty? — podjął nie zniechęcony Toph. — Ty wstąpiłaś do Gildii, bo zabiłaś jako dziecko, prawda? Jesteś Dzieckiem Śmierci…

Opowiedz.

— Nie jest to coś, o czym bym chętnie mówiła.

Toph stał się dziwnie poważny.

— Co ty, do diabla, mówisz? Do licha, powinnaś być z tego dumna! Przecież właśnie to kwalifikuje cię jako Zwycięską i gdyby nie to, przez całe życie byłabyś Przegraną, dorabiając sobie drobnymi kradzieżami.

Dubhe spojrzała mu lodowato w oczy.

— Znasz Amantę?

— Tego, co popadł w niełaskę? Dawnego pupilka Dohora z Krainy Słońca?

Dubhe przytaknęła.

— To ja przetrzepałam jego dom, a po nim przyszła kolej na Thevorna, którego też z pewnością znasz. To właśnie moje „drobne kradzieże” — wzruszyła lekceważąco ramionami.

— A więc to zabójstwo w dzieciństwie? — podjął Toph.

— To był wypadek. Mój przyjaciel. Biliśmy się, a on uderzył głową.

— Czyli dziecko.

Toph znowu się zaśmiał.

Wcześnie podjęli marsz, a wieczorem przybyli w okolice jakiejś wioski, nie bardzo odległej od Narbetu, stolicy Krainy Nocy. Tam znaleźli nędzną, prawie całkiem pustą gospodę — całe szczęście bo pogoda się zepsuła i rozszalała się prawdziwa burza.

Jedli kolację, przyciszonym głosem prowadząc dyskusję o czekającym ich przedsięwzięciu i o ich obiekcie. Dubhe brała w niej udział wbrew sobie. Nie mogła się doczekać, kiedy ta przeklęta historia się skończy. Toph przybrał pozę konspiratora i nachylił się ku niej, aby nie usłyszał ich gospodarz i inni wędrowcy znajdujący się w gospodzie. — Jak sądzisz, komu jest posłuszny Nerla, ten durny syn kapłana Berli?