Nerla był obecnym władcą Krainy Nocy. Prawdziwy król, Rewar został stracony trzydzieści siedem lat wcześniej, pod koniec wojny z Dohorem. Nerla był młodzieńcem bez charakteru i nie było tajemnicą, że stał za nim Dohor. Zresztą Dohor stał prawie za wszystkimi obecnymi władcami, z wyjątkiem panujących w jeszcze wolnych Krainach Morza i Wody. Postać Dohora była o wiele mniej dramatyczna niż Tyrana: podczas gdy ten ostatni robił wokół siebie wiele hałasu i bez zbytnich ceregieli podbił jedna po drugiej wszystkie Osiem Krain, Dohor sprawiał wrażenie osoby dystyngowanej, stającej w obronie pokoju.
Pierwszym jego ruchem było poślubienie królowej Krainy Słońca, Sulany. Następnie, kiedy Rewar najechał na Krainę Dni, Dohor w mig pochwycił nadarzającą się okazję. W ciągu pięciu lat zmusił Rewara do uległości. Kraina Nocy stała się pierwszym protektoratem Krainy Słońca. Potem nadeszła kolej na Krainę Dni, z której Rewar zdążył już wysiedlić Famminów. Najtwardszym orzechem do zgryzienia była Kraina Ognia. Ido, jego dawny mistrz, oraz królowa Krainy Ognia, Aires, oskarżyli go o prześladowanie Famminów, co było jak najbardziej słuszne. Jednak dzięki przekupstwom i różnym przyjaźniom Dohorowi udało się przekonać Radę, że to Aires i Ido knuli przeciw niemu i całemu Światowi Wynurzonemu. Królowa została zdjęta z tronu, władzę powierzono kolejnemu potulnemu królowi, Ido został wyrzucony w niesławie z Zakonu, a Dohor zajął stanowisko Najwyższego Generała. W tym momencie historia wydawała się dramatycznie łatwa do przewidzenia. Czasy były ciężkie i potrzebowano silnego przewodnictwa; któż mógł być lepszy niż Dohor — bohater, Najwyższy Generał, który nawet Radę ocalił przed nikczemnym planem perfidnego Ida? Po pięciu latach wojny Kraina Ognia dostała się pod wspólny protektorat Krainy Skał i Krainy Słońca. Nastąpiło jeszcze pięć lat oporu prowadzonego przez Ido, ale wszystko ustało wraz z wejściem do gry Forry. Mówiono, że wojna zakończyła się bezsensowną krwawą rzezią. Ostatnim aktem była wojna przeciwko Krainie Skał, w której zginął Gahar, przez lata wierny sprzymierzeniec Dohora. w ten sposób w ciągu czterdziestu lat ambitny i bardzo młody Jeździec Smoka zgromadził w swoich rękach prawie cały Świat Wynurzony, w każdej krainie zachowując pozory wolności, zezwalając im na niezależną administrację i własnego panującego. Jego ostatnią troską były jeszcze ziemie Przymierza Wód, łączącego dawne terytoria Krain Wody i Morza, dotychczas całkowicie wolne.
— Dobrze wiem, że faktycznie należą do Dohora — odpowiedziała Dubhe.
— A zatem do nas — podsumował Toph.
Dubhe była zdumiona. Krążyły takie pogłoski, ale nikt nie uważał, aby mogły być one prawdziwe. Dohor z pewnością nie był porządnym człowiekiem, ale sprzymierzyć się z Gildią… Nawet Mistrz nigdy jej o tym nie wspomniał podczas długich i nudnych wykładów o intrygach ożywiających owe czterdzieści lat wewnętrznych walk, jakie nastąpiły po Wielkiej Wojnie.
— Co masz na myśli?
— Niemało przysług oddaliśmy Jego Wysokości, a on potrafił je nam sowicie wynagrodzić.
— Ale… do jakiego stopnia?
Toph potrząsnął głową.
— Takie rzeczy wie tylko Yeshol.
Wyruszyli z gospody bardzo wcześnie. Pogoda była brzydka, a burzę z poprzedniego dnia zastąpiło zdradzieckie prószenie wilgotnego śniegu moczącego płaszcze.
Dubhe była całkowicie pogrążona we własnych myślach. To miało nastąpić tego wieczoru, a ona się bała. Tak naprawdę nigdy nie zabiła z zimną krwią. Nauczono ją tego, jasne, pamiętała każde słowo Mistrza, jakie wypowiadał do niej podczas ćwiczeń, ale nigdy żadnego z nich nie wprowadziła w życie. A poza tym przecież przysięgała i to na wszystko, co kiedykolwiek miała najdroższego. To wszystko właśnie miało się roztopić niczym śnieg w słońcu. Ogarnął ją niezmierzony smutek i lęk.
Około południa Toph ją szturchnął.
— No, Dubhe, jesteśmy w domu: to wielka Asteria. Dubhe spojrzała na niego spod oka. Nikt już tak nie nazywał tego miasta. To Tyran narzucił mu tę nazwę, ale po jego porażce miastu przywrócono jego dawne miano: Narbet. To pod tą nazwą znała je Dubhe.
Popatrzyła na rozległe, poszczerbione mury, porośnięte pnączami o mlecznych kwiatach, teraz okrytych cienkim welonem śniegu. Rok po roku miasto upadało coraz bardziej. Coraz liczniejsze wyrwy w murach, coraz gęstszy rysunek atakujących roślin wspinających się po kwadratowych głazach, ale przede wszystkim coraz bardziej zaniedbani i smętni wartownicy przed wrotami.
— Kim jesteście? — spytał jeden z nich, opuszczając włócznię.
— Dwójką posłańców z Krainy Słońca — Toph był na to pytanie przygotowany: odsunął płaszcz, aby pokazać im pergamin, który wzięli ze sobą w tym celu.
— Tak, tak… dobrze… przechodźcie…
Miasto otworzyło się przed nimi w milczeniu. Narbet zawsze taki był: miejsce pełne żebraków po obu stronach ulic i siedziba najbardziej nieprawdopodobnych interesów, gdzie targi były nagie i smutne, a w sklepach brakowało niemal wszystkiego. Jedzenia było niewiele, po pierwsze dlatego, iż Kraina Nocy od zawsze potrzebowała magii, aby uprawiać nigdy niecałowaną przez słońce ziemię, a poza tym te niewielkie plony, które zbierano, były przekazywane na front, szlachcie Krainy Słońca albo przeznaczano je dla szlachty lokalnej. Domy bogaczy niczym kwiaty wykwitały pośród pustyni chałupek, stanowiących typowy pejzaż miasta. Były to siedziby otoczone nader rozległymi ogrodami, bogatymi w rzeźby i polichromowane stiuki. Bogactwo kapało z każdej cegły. Kulminacją tej orgii ostentacji był majestatyczny pałac Nerli — króla. Był to dawny pałac królewski, przywrócony do przepychu swoich najlepszych czasów. Nerla kazał dobudować do niego nowe skrzydło, a przede wszystkim bardzo wysoką wieżę, na którą wszyscy patrzyli złym okiem, bo zbytnio przypominała Twierdzę.
Dubhe obserwowała te wszystkie pałace i cały ten luksus swoim zwykłym, pozbawionym złudzeń spojrzeniem. Uważała, że wszystko to stanowi obelgę dla ubóstwa tej ziemi. Kiedyś nawet wytknęła to Mistrzowi, gwałtownie buntując się przeciwko takiemu stanowi rzeczy.
„Dlaczego ludzie się nie burzą?”.
„Świat podzielony jest na silnych i słabych. My w każdym razie służymy bogatym, jesteśmy wykonawcami zleceń pochodzących z najciemniejszych stron systemu: to oczywiste, że z nimi nie walczymy”.
Dubhe przeniosła wzrok z wielkich i pięknych pałaców na miasto ubogich. Składały się na nie również imponujące budowle, kiedyś z pewnością bardzo piękne, ale teraz naruszone przez czas i zaniedbania. Stare arystokratyczne pałace możnych i wpływowych postaci stały się przytułkami dla ubogich, którzy ze wsi przybywali szukać szczęścia w mieście, prawie zawsze bez sukcesu. Pomiędzy budynkami niedawno sklecono drewniane chatki, ubogie tawerny i lazarety, w których szukali schronienia chorzy i niedożywieni.
Toph i Dubhe zjedli obiad w oberży niewiele lepszej niż inne. a po posiłku dziewczyna poprosiła, żeby zostawił ją samą.
— Ale po co? — spytał zdziwiony Toph.
— Każdy ma swoje metody. Ja potrzebuję skoncentrować się przed pracą.
Toph wzruszył ramionami.
— Zobaczymy się tu na kolacji.
Dubhe szukała bardzo konkretnego miejsca — miejsca, gdzie kiedyś była ze swoim Mistrzem. Była to jeszcze inna gospoda, już całkowicie opuszczona. Tak, to tam chciała iść. Weszła do środka i błądziła po różnych pomieszczeniach, dopóki nie dotarła do owego pokoju, który kilka lat wcześniej dzieliła z Mistrzem. Usiadła na podłodze i zamyśliła się, jak to miała w zwyczaju. Przypomniała sobie słowa, które zostawił jej Mistrz.