”Powiedziałem ci to wiele lat temu, kiedy się spotkaliśmy. To nie dla ciebie, Dubhe. Popatrz, co stało się ze mną, i zmień drogę. Zapomnij o mnie i o tym, czego cię nauczyłem, i żyj inaczej. A jeżeli nie chcesz zrobić tego dla siebie, zrób to dla mnie i za moje poświęcenie”.
Zamknęła oczy i przywołała w myślach tę sylwetkę dobrze zbudowanego mężczyzny o mocno zarysowanych barkach i wytrenowanym ciele.
Dubhe podniosła dłonie do twarzy.
Co ja robię?
Nie miała jednak wyboru. Prawdopodobnie wszystko zostało postanowione wiele lat wcześniej, kiedy nad brzegiem rzeki ścisnęła w palcach włosy Gornara i uderzyła jego głową o kamienie. Jej droga została wtedy nakreślona i nic nie mogła na to poradzić.
— Nie wydaje mi się, żebyś była w dobrej formie… — zauważył Toph podczas kolacji w ich oberży. — Masz czerwone oczy.
Dubhe szybko opuściła wzrok.
— To z zimna. Zostanę sama tutaj, w swoim pokoju, do czasu naszego spotkania przed świątynią.
— Nie radzę ci brać antidotum na krótko przed wykonaniem zadania. Rekla powiedziała mi, że najlepiej by było, gdybyś wypiła je z wyprzedzeniem, inaczej nie da efektu.
— Dasz mi je, kiedy tylko skończymy — powiedziała zdecydowanie Dubhe.
Kiedy dzwon osławionej wieży pałacu wybił ostatni ton, Dubhe była gotowa. Wzięła głęboki oddech i postarała się oczyścić umysł. Nie było to jednak łatwe. Rzuciła ostatnie spojrzenie na swoją broń. Nagle sztylet przestał już być pamiątką po Mistrzu, ale stał się orężem, którego wkrótce miała użyć na poważnie.
Otulona płaszczem ruszyła ulicami Narbetu. Śnieg przestał padać, teraz w zaułkach hulał mroźny wiatr. Dziewczyna szła powoli, a jej kroki tłumił ubity śnieg; przepełniała ją lodowata determinacja. Dopiero kiedy na horyzoncie dostrzegła zarys świątyni, jej serce zatrzepotało gwałtownie.
Kler Krainy Nocy był raczej bogaty, ale to akurat była świątynia trzeciej kategorii, mała i na wpół rozsypująca się. Dubhe potrząsnęła głową.
Toph czekał na nią w zaułku.
— Punktualna. Świetnie.
Widać było, że jest podekscytowany, ale jako profesjonalista potrafił zapanować nad podnieceniem.
— Sama wszystko zrobisz, ja będę tylko szedł za tobą.
Delikatnie otworzyli drzwi i weszli do środka. Przez kilka chwil wiatr zawodził w pomieszczeniu, potem zaś drzwi się zamknęły i powróciła cisza.
Wnętrze świątyni idealnie odpowiadało temu, co było widać na zewnątrz. Była to po prostu prostokątna sala o niskim stropie, z dziesiątką rozstawionych w bezładzie, zakurzonych ławek oraz na wpół połamanym, ale bardzo lśniącym ołtarzem. Najwyraźniej Dunat wypełniał rytuały również pod nieobecność wiernych.
Stojący za ołtarzem posąg przedstawiający Raxę był bardzo prosty; drewniana rzeźba przedstawiała mężczyznę trzymającego w dłoniach kij i woreczek monet. Tu i tam widać było odpryski wyblakłego lakieru.
Dubhe powiedziała sobie, że ów Dunat prawdopodobnie jest tylko zwykłym nieszczęśnikiem. Z pewnością nie kimś, kto zasługuje na śmierć.
— Do dzieła. Czy nie mówiłaś, że nie ma czasu? — skarcił ją cicho Toph.
Dubhe skoncentrowała się, ale mimo to poruszała się ociężale, jakby na zwolnionych obrotach. Nie chciała, nie chciała tego robić.
Mimo gęstej ciemności dotykiem znalazła drzwi, których szukała. Były na wpół spleśniałe i spęczniałe od wilgoci. Użyła noża, aby delikatnie je uchylić, i udało jej się przy tym zrobić jak najmniej hałasu. Weszła ostrożnie, trzymając w dłoni sztylet. Za drzwiami znajdowało się skromne pomieszczenie, oświetlone jedną tylko świecą: pokoik ze zgrzebnym siennikiem i małym ołtarzykiem umieszczonym w rogu. Stała tam miniaturowa wersja posągu Raxy, a przed nią klęczał Dunat. Niespokojnym głosem mruczał nieprzerwaną modlitwę. Miał na sobie tylko koszulę nocną, na której biel opadały jego rzadkie, białawe włosy starego zaniedbanego człowieka.
Strach, szalony strach. Dubhe czuła go bardzo silnie. Ten człowiek siedział, co się wkrótce stanie, wyobrażał to sobie i szukał pocieszenia w tej rozpaczliwej modlitwie, którą bełkotał półgłosem.
Nie mogę, do licha, nie mogę!
Sztylet zadrżał jej w dłoni i upadł.
— Na co czekasz? — zamruczał ze złością Toph.
Dunat musiał coś usłyszeć, bo nagle odwrócił się i z oczami pełnymi przerażenia wrzasnął wibrującym głosem „Nie!”, jednocześnie podrywając się na nogi i szukając ucieczki.
Dubhe usłyszała, jak stojący za nią Toph przystępuje do akcji, i zobaczyła, jak nóż wbija się w nogę starca, który upadł na ziemię we łzach.
— Zabij go! — ryknął Toph.
W jej sercu odległy głos Bestii odpowiedział identycznym rykiem i to dodało jej sił. Ciało zadziałało samo, odpowiadając na to dawne wezwanie, które pogrzebała w swoim sercu i które Bestia wydobyła na świat. Podeszła do Dunata, chwyciła jego głowę i skręciła ją jednym ruchem. Mężczyzna zamilkł nagle, a Dubhe nie była w stanie rozluźnić chwytu. Jej oczy utkwione były w ołtarz i posąg, które splamiła krew wypływająca z uda starca.
Zrobiłam to. To już koniec.
Czuła się odrętwiała. Kiedy wreszcie udało jej się wypuścić starca i podnieść wzrok, to, co zobaczyła, zmroziło ją. W progu stała dziewczyna. Nieruchoma, z podniesionymi do białej twarzy rękami, z otwartymi ustami, niezdolna do wypowiedzenia słowa. Była w koszuli nocnej. Może to ordynans świątynny, o którym Toph nie dowiedział się w czasie swojego rozeznania. Kto wie. Była młoda, jak ona. i patrzyła na nią, jak się patrzy na potwory.
Nie…
Toph rzucił się błyskawicznie, dziewczyna zrobiła to samo. Próbowała przekroczyć próg, usiłowała krzyczeć. Toph złapał ją za włosy — długie, rozpuszczone na ramiona, i pociągnął gwałtownie, aż upadła na ziemię. Krzyknęła.
Dubhe ruszyła się, chciała stanąć pomiędzy Tophem a dziewczyną, aby udaremnić mu… Ale chłopak był szybszy. Jednym ruchem wyciągnął sztylet i wymierzył dziewczynie cios w gardło.
— Co za piekielna noc… wszystko idzie źle.
Białe, otwarte oczy. Oczy bez spojrzenia. Oczy oskarżające Dubhe tym razem spojrzała w otchłań. Jej życie było tam na dnie.
Ręką ścisnęła Topha za szyję i cisnęła nim o ścianę.
— Dlaczego ją zabiłeś?
Nie była sobą, oszalała ze złości tak, że nie zdawała sobie sprawy z głupoty swego pytania.
— Zabierz tę przeklętą rękę, bo cię zabiję.
Dubhe puściła go. Brakowało jej powietrza. Toph wymierzył jej głośny policzek.
Złość wyparowała. Teraz Dubhe czuła się jakby uszło z niej życie.
Toph uspokoił się i po tym wybuchu gniewu spojrzał na nią z większym zrozumieniem.
— Tym lepiej: będzie więcej krwi dla Thenaara.
Dubhe poczuła, że kręci jej się w głowie.
— Można wiedzieć, co z tobą? Powinnaś być zadowolona…A poza tym, już zdarzyło ci się zabijać.
Aż zbyt wiele razy. Ale nigdy tak, nigdy w taki sposób!
— Teraz trzeba dopełnić rytuałów, rusz się — powiedział Toph. Dubhe zamknęła oczy. Wszystko nagle stało się zbyt żywe, nie do zniesienia.
Toph podszedł do ciała dziewczyny, po czym wyjął szklany flakonik zawierający zieloną ciecz.
— Teraz ja wykonam rytuał na niej, po czym ty powtórzysz to samo na twojej ofierze.
Wyciągnął sztylet i zdecydowanym ruchem przebił pierś dziewczyny.
— Teraz wlewasz krew do buteleczki… — zrobił to z uwagą — a potem powtarzasz modlitwę: „Dla Thenaara, Ojca Zwycięskich, w oczekiwaniu na Jego dzień”. A na koniec trochę wypijasz.