Выбрать главу

Podniósł buteleczkę do ust i napił się, czyniąc to niemal z zachłannością. Dubhe poczuła, jak jej żołądek protestuje, ale jednocześnie w głębi tych mdłości było coś, co trzepotało radośnie, coś, co rozpoznawało się w tym makabrycznym rytuale.

Bestia.

Toph podsunął jej flaszeczkę.

— Teraz ty.

Uśmiechał się do niej. Potworny uśmiech.

Dubhe wzięła ją. Podeszła do trupa starca. Wyciągnęła sztylet.

Przypomniała sobie słowa Mistrza.

„Przebijanie ciał zmarłych, profanowanie ich szczątków jest aktem bestialskim, niezgodnym z regułami zabójstwa. Zabójca uderza, a kiedy ofiara jest martwa, sprawa jest zakończona. Okaleczanie trupa oznacza rozładowanie własnej złości i sadyzmu. To wszystko jest przeciwne temu, co robi płatny zabójca”.

Ale nie mogła tego uniknąć. Z daleka Bestia podnosiła swój głos.

Zresztą teraz ja też już jestem Bestią.

Dubhe powtórzyła to, co zrobił Toph. Napełniła flakonik krwią kapłana.

— Wypij łyk i napełnij ją ponownie. Popatrzyła na buteleczkę.

To pokarm Bestii, wiesz, że tego chcesz, bo to ty jesteś Bestię.

Zbliżyła usta do flaszeczki, a Bestia zakrzyknęła.

Zawahała się.

Nie mogę…

Zawahała się jeszcze przez chwilę.

Potem raptownie, nie pijąc, oddała buteleczkę Tophowi.

— Chodźmy stąd.

Nawet nie zaczekała na jego odpowiedź. Owinęła się płaszczem i przeszła przez drzwi. Przebiegła przez świątynię i wypadła na zewnątrz, gdzie uderzył ją lodowaty podmuch wiatru. Oczy i umysł miała przepełnione obrazem tamtego pokoju, starca jeszcze pochylonego przed ołtarzem i młodej dziewczyny na ziemi, obydwojga w morzu krwi. Dziewczyna niewiele starsza od niej, dziewczynka bez żadnej winy. Szła naprzód, nie widząc nic innego, wiatr ją ogłuszał. Ledwo słyszała wołający ją głos, głos pełen złości, a potem prawie zaniepokojony.

21. Misja samobójcza

Drzwi do Rady Wód były zaryglowane, a Lonerin wpatrywał się w nie, wykręcając sobie dłonie. Nie pierwszy raz asystował przy posiedzeniu Rady. Zresztą, pozycja ucznia czarodzieja z Krainy Morza oznaczała niemal automatyczne zaangażowanie w ruch oporu przeciw Dohorowi. Ale tym razem było inaczej, tym razem napięcie w powietrzu było namacalne.

— Powiedz, czy nie siedzą tam już za długo?

Theana, siedząca obok niego smukła, jasnowłosa dziewczyna, była zmartwiona tak samo jak on, albo i bardziej.

— W końcu sytuacja jest dramatyczna.

— Ale wyjdziemy z tego, Lonerin? A jeżeli to koniec?

Lonerin zrobił niecierpliwy ruch. Lubił Theanę; mimo że była od niego bardziej zaawansowana w szkoleniu, często czuła się niepewna, a on ją uspokajał. Teraz jednak nie mógł znieść jej rozdygotania.

— Denerwowanie się tutaj nie ma najmniejszego sensu, możemy tylko czekać — powiedział szorstko.

Theana zamilkła udręczona, zalękniona i znowu cisza zapadła w poczekalni. Było ich tam wielu. Wszyscy ci, którzy nie należeli do Rady, ale którzy w jakiś sposób związani byli z ruchem oporu.

Zresztą były powody do niepokoju. Jeden z najlepszych szpiegów, któremu udało się przeniknąć do bliskich Gildii środowisk, zginął nagłą śmiercią wkrótce po wysłaniu Radzie dramatycznego sprawozdania pełnego mrocznych zapowiedzi.

Zawartość owego raportu nie została całkiem rozpowszechniona, ale z pewnością chodziło o coś bardzo poważnego, o jakieś ostateczne posunięcie planowane przez Dohora.

Lonerin dobrze pamiętał szpiega. Był to młody czarodziej, niegdyś uczeń tego samego nauczyciela, co on, i przez jakiś czas nawet się spotykali. Aramon, tak się nazywał. Często pomagał mu przy różnych zaklęciach, które nie wchodziły mu do głowy Ten pulchny chłopak o twarzy niewyrośniętego dziecka był bardzo bystry, a przede wszystkim nadzwyczaj uzdolniony w dziedzinie sztuki magicznej.

Zabójcy pozwolili im znaleźć jego ciało w pobliskich zaroślach, z poderżniętym gardłem.

Lonerin zacisnął zęby. Z pewnością była to Gildia. Wszyscy wiedzieli, że Aramon prowadził rozpoznanie w tej sprawie. Przypomniał sobie, że kilka dni wcześniej mistrz Folwar wypytywał go o Gildię.

— Ty znasz ją najlepiej z nas wszystkich. Lonerin wzdrygnął się.

— Chodziło o moją matkę, mistrzu…

— Ale może ona ci coś powiedziała…

— Byłem bardzo mały.

— Rozumiem twój ból, Lonerinie, ale kiedy przyszedłeś do mnie, powiedziałeś, że chciałbyś, aby to twoje cierpienie mogło przynieść owoce, aby mogło stać się czymś pożytecznym… Teraz nadszedł odpowiedni moment.

Lonerin zorientował się, że tak zacisnął dłonie, aż zbielały mu knykcie. Ze złością zdał sobie sprawę, że wspomnienie matki wciąż wywołuje w nim zbyt silny gniew.

— Popatrz!

Głos Theany przerwał potok jego myśli i skłonił go do skierowania wzroku na drzwi do Sali Rady. Powoli się otwierały.

W świetle, które przebijało się ze środka, zobaczył króla i czarodziejów zgromadzonych wokół wielkiego kamiennego stołu. Jego udręczony nauczyciel, siedzący po przeciwnej stronie sali, prawie osunął się na swoim fotelu.

Ordynans, który otworzył drzwi, zwrócił się teraz do oczekujących:

— Możecie wejść. Wszyscy obecni starali się zachować pewną godność, ale nie potrafili powstrzymać się przed bezładnym wtargnięciem do środka.

— Widzę, że jesteście wymęczeni — zwrócił się Lonerin do swojego mistrza.

Starzec sprawiał wrażenie skrajnie kruchego. Jego dłonie były kościste, a skóra tak przezroczysta, że przebijała spod niej siatka żył; na chudej czaszce rosło niewiele już długich do ramion, białych włosów. Jego ciało spoczywało luźno na wysokim fotelu wyposażonym w parę drewnianych kół.

Z wielkim wysiłkiem odwrócił się do swojego ucznia, popatrzył na niego niebieskimi, niesamowicie głębokimi oczami i uśmiechnął się do niego łagodnie.

— Jestem tylko trochę zmęczony, Lonerinie, nic poza tym. Było ciężko — powiedział Folwar.

Chłopak położył mu dłoń na ramieniu, a staruszek ją uścisnął. Lonerin nagle poczuł się spokojny. Teraz dowie się prawdy.

Kiedy wszyscy zajmowali miejsca w wielkiej okrągłej sali, Lonerin rozejrzał się wokół. Szybko znalazł osobę, której szukał — tego, który wzbudzał jego pełen podziw — Ido. Siedział on w kącie, w swoim zwykłym wojennym stroju, który nosił stale, nawet poza polem bitwy: stary i wyblakły skórzany pancerz, zawsze przymocowany u boku miecz, na ramionach prosty płaszcz z kapturem na wpół opuszczonym na twarz, ale nie na tyle, aby całkiem przysłonić upiorną biel blizny przebiegającej przez połowę lewej strony twarzy. Lonerin długo na niego patrzył. Był to bohater dawnych czasów, jak sam często siebie określał, „weteran niezdolny do nadążania za światem”, legendarna postać wyjęta z historii, których chłopak uwielbiał słuchać. Chociaż Ido miał ponad sto lat, wiek słuszny nawet jak na gnoma, wcale nie wyglądał staro. Gdyby nie dziesiątki małych zmarszczek znaczących jego twarz i biel długich włosów, wydawałby się jeszcze w pełni sil, dzięki ciału pełnemu wigoru oraz spojrzeniu, które każdego potrafiło przewiercić na wylot. Ponad czterdzieści lat temu był mistrzem Nihal i osobiście brał udział w walce przeciw Tyranowi, dla którego w jeszcze odleglejszych czasach nawet walczył i dopiero potem sprzymierzył się z Wolnymi Krainami. Po Wielkiej Wojnie długo piastował też stanowisko Najwyższego Generała, zanim Dohor rzucił się na podbój Świata Wynurzonego.