Tamtej nocy poszła tam nieco wcześniej. Niebo pokryte było chmurami, a wiatr wiał silniej niż zazwyczaj. Siedziała po ciemku, wsłuchując się w lament drzew i odgłosy wody.
Lubiła ciemność. Jenna zwrócił jej uwagę, że wydawała się urodzona w Krainie Nocy, gdzie zaklęcie rzucone przez pewnego maga podczas Wojny Dwustuletniej, ponad sto lat wcześniej, wywołało wieczną noc. Rzeczywiście, kiedy pracowała z Mistrzem na tamtych ziemiach, czuła się nadspodziewanie dobrze. Ale Kraina Nocy miała w jej oczach również aspekt złowrogi: to tam miała swoją siedzibę Gildia. Gildia, sekta Zabójców, od której Mistrz próbował przez całe życie uciec. Gildia, która tropiła także i ją.
Zanim wreszcie usłyszała kroki, zdążyła już lekko się zniecierpliwić — było sporo po wyznaczonej godzinie. Szło ich dwóch: jeden mężczyzna o chodzie ciężkim i pewnym siebie i drugi, który stąpał niepewnie. Słyszała to w szeleście suchych liści na ziemi.
Spróbowała zgadnąć.
Generał Forra i jakiś sługus, który jest tu tylko jako środek ostrożności.
Opuściła kaptur płaszcza jeszcze niżej na twarz, ściągnęła barki, aby wydawać się bardziej okazała, i postarała się, aby jej głos był bardziej zachrypnięty.
Spośród drzew wynurzyły się dwie postacie. Zza ramion jednej z nich wystawał niepozostawiający wątpliwości kształt dwuręcznego miecza, zaś druga osoba trzymała dłoń na rękojeści broni o znacznie mniejszych rozmiarach. Dubhe zrozumiała, że zgadła.
Była rozemocjonowana. Podniosła się nawet nieco zbyt szybko.
Spokojnie, to robota jak każda inna.
— Spóźniliście się — powiedziała surowo, aby podkreślić swoją pozycję.
— Niełatwo znaleźć to miejsce — odpowiedział drugi z przybyłych.
Zaczęło padać i obydwaj mieli kaptury na głowach, ale i tak mimo panującej ciemności wytrenowane oko Dubhe dostrzegło dosyć wyraźnie twarze dwóch mężczyzn.
Forra był taki, jakim go pamiętała: mocne rysy, duży nos, silna szczęka i wieczny grymas zwycięzcy wyryty na twarzy. Był tylko starszy, ale ani trochę nieokiełznany. Poczuła w ciele ułamek dawnego lęku, jaki odczuwała przed nim jako dziecko.
Drugi przybysz w porównaniu z Forrą był absolutnie nikim. Ten niezbyt wysoki mężczyzna miał na sobie pancerz, a białe kostki dłoni opierał na rękojeści miecza.
— Gdyby łatwo było tu przyjść, nie prosiłabym o spotkanie właśnie w tym miejscu.
— To żaden problem — powiedział Forra spokojnym głosem. Dubhe przytaknęła.
— Może powinnaś zdjąć kaptur — powiedział żołnierz. Dubhe milczała przez chwilę. Dreszcz przebiegł jej po plecach, ale starała się opanować.
— Wolałabym nie pokazywać swojej twarzy, to część mojej pracy.
Mężczyzna wydawał się oburzony, ale Forra położył mu dłoń na ramieniu.
— Chyba wszyscy jesteśmy nieco zdenerwowani, co? A przecież nie ma ku temu żadnego powodu.
— Mój informator wspomniał o robocie — ciągnęła niewzruszona Dubhe. — Jednak przed udzieleniem jakiejkolwiek odpowiedzi pragnęłabym poznać szczegóły.
Głos zabrał znowu niższy z mężczyzn:
— Jest to sprawa bardzo delikatna i dlatego pomyśleliśmy o tobie. Chodzi o okradzenie Thevorna.
Dubhe przełknęła ślinę. Z całą pewnością nie był to byle kto, Thevorn bardzo długo był najwierniejszym towarzyszem Dohora i tak jak on pochodził z Krainy Słońca. Przeciętny jako czarodziej, obdarzony jednak nadzwyczajnym umysłem, natychmiast poznał się na możliwościach tego wychudzonego chłopca o oczach przepełnionych ambicją. Od razu przyłączył się do Dohora i pomógł mu dojść do władzy. Rozłam nastąpił około dziesięciu lat temu w okresie pokoju, który nastąpił po pokonaniu Ida. To wtedy Thevorn zaczął tkać swoją sieć sojuszów ze szlacheckimi rodami Krainy Słońca w nadziei na zdobycie cząstki władzy. Unia z Dohorem była dla niego bardzo wygodna.
Czarodziej ów w zasadzie wycofał się z życia publicznego pięć lat temu, kiedy tylko wykryto spisek na Dohora, w który zamieszany był również Amanta.
Krążyły także słuchy, że Thevorn maczał palce w utworzeniu dziwnego sojuszu pomiędzy głównym nieprzyjacielem Dohora z tamtych czasów — gnomem Gaharem z Krainy Skał, a Idem. Jednak już od dawna nic o starym czarodzieju nie słyszano. — W dworze, który sobie wybudował i z którego nigdy nie wychodzi, przechowywane są pewne dokumenty o znacznej wadze Chciałbym, aby znalazły się one w moich rękach — wyjaśnił Forra.
— To żaden problem — powiedziała Dubhe.
— Dokumenty znajdują się w pokoiku przylegającym do komnaty w której sypia Thevorn. Jest to sekretny pokój i nikt dokładnie nie wie, jak się do niego dostać.
— To też nie jest problem.
Forra uśmiechnął się z grymasem okrucieństwa.
— No tak… wiemy, co jest twoją specjalnością. Nie chcemy trupów, wszystko musi być przeprowadzone dyskretnie, bez żadnych śladów. Thevorn musi dowiedzieć się o kradzieży jak najpóźniej.
Dubhe kiwnęła głową. Nie miała najmniejszego zamiaru zabijać. Przypominało jej to czasy, o których chciała zapomnieć. Jeżeli zaś chodzi o dyskrecję, był to jej znak rozpoznawczy.
— Dostaniesz kolejne dwieście karoli, jeżeli się zgodzisz, a resztę po skończonej robocie i to tylko wtedy, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z naszymi oczekiwaniami.
Dubhe milczała przez chwilę. Wyraźnie czuła powagę tej chwili. I z uczuciem dziwnej nadziei pomyślała, że może dzięki tym pieniądzom uda jej się znaleźć sposób na przerwanie tej wykańczającej ją włóczęgi. Nadzieja ta jednak nie trwała dłużej niż moment. Dubhe nosiła w duszy sprawy, o których nie mogła zapomnieć, winy oraz ból, których nawet najobfitszy łup nie był w stanie zatrzeć. Tak czy inaczej, gra była warta świeczki.
— Dobrze — powiedziała.
— Jest to zatem „tak” — rzucił pogardliwie Forra. — Oczywiście. Kiedy dostanę pieniądze?
— Jutro, tutaj, o tej samej godzinie.
Dubhe już miała zniknąć w gęstwinie, kiedy zatrzymał ją donośny głos Forry.
— Uważaj, aby nie zawieść zaufania, jakie pokładamy w twoich zdolnościach.
Dubhe stanęła, nawet się nie obracając.
— Jeżeli naprawdę znacie moją sławę, nie muszę wam odpowiadać.
Z ciemności dobiegł ją ledwo słyszalny śmiech.
5. Zasadzki
Dubhe zabrała się do pracy od razu, już następnego dnia. Sprawa zapowiadała się złożona i trudna, wymagała zatem skrupulatnych przygotowań.
To była jej ulubiona część całego przedsięwzięcia. Sam akt kradzieży pozostawał zwyczajnym obowiązkiem, interesującym ją tylko z uwagi na lekkie poczucie ekscytacji, jakie w niej wzbudzał, i pieniądze, które w ten sposób zdobywała. Rozpoznanie było natomiast czymś zupełnie innym.
Poza tym była to rzadka okazja do nawiązania kontaktu z ludźmi. Mistrz nauczył ją, jak zabijać człowieka oraz gdzie i w jaki sposób wymierzać ciosy. Przez długi czas było to wszystko, co wiedziała na temat ludzi — o całej tej masie osób poza ich małą rodziną, tworzoną przez nią i przez Mistrza. O tym, jak żyją normalni ludzie, nie wiedziała prawie nic. Przeprowadzanie rozpoznania stało się sposobem na marzenie o życiu, na przyjrzenie się mu i otarcie się o nie przynajmniej przez chwilę.