Dubhe robiła to, co musiała, modliła się, kiedy jej kazali, ćwiczyła, kiedy przyszła pora, słuchała Rekli, ale wewnątrz miała pustkę. Czuła, że już nie da rady dłużej tolerować tego stanu.
Sherva zorientował się.
— Nie uważasz.
Dubhe nie odpowiedziała, patrzyła tylko na niego zagubiona.
— To z powodu ceremonii?
Chciałaby mu się zwierzyć, ale wiedziała już, że nawet Sherva nie potrafi jej zrozumieć. Z pewnością nie był taki, jak inni, ale jego też łączył z Gildią fanatyzm. Zmieniała się tylko nazwa kultu. On nie wielbił Thenaara, ale własną osobę, własne umiejętności.
— Zastanowiłaś się nad moimi słowami?
— Będąc tutaj, wcale się nie ratuję, taka jest prawda… Przeciwnie… z każdym dniem zapadam się coraz bardziej…
— Gdybyś naprawdę chciała żyć, zniżyłabyś się do wszystkiego. Ale jeszcze tutaj jesteś, a to oznacza, że już się zgodziłaś.
To zdanie zapiekło ją w środku. Nigdy się nie zgodzi, nigdy nie chciała się zgodzić.
Po kilku dniach z jeszcze większym zapałem podjęła poszukiwania. Była zdesperowana i musiała jak najszybciej dojść do jakichś wniosków. Powoli marniała.
Znowu spróbowała powrócić do Wielkiej Sali, ale już sam jej widok z daleka wywołał w niej nieznośne mdłości. Było zbyt wcześnie.
Poświęciła się zatem przeszukiwaniu całego Domu. Przemierzyła pokój po pokoju, w poszukiwaniu sekretnych przejść przebiegła przez każdy korytarz czy drogę, o których istnieniu przedtem nie wiedziała, gdzie nigdy wcześniej nie była.
Odkryła, że sale Strażników wysokiego poziomu nie istnieją. Nie mogła ich znaleźć mimo bardzo skrupulatnych wizji lokalnych, chociaż tworzyła sobie doskonały plan Domu. Po prostu ich nie było, a jeśli ich tam nie było, to najwidoczniej musiało istnieć inne piętro. Wszystko prowadziło do tamtej przeklętej sali, do której nawet nie była w stanie wejść.
Pewnego dnia Rekla wydała jej nieoczekiwany rozkaz.
— Jego Ekscelencja pragnie cię widzieć.
Dubhe natychmiast pomyślała o swoich poszukiwaniach i inspekcjach. Yeshol często chlubił się tym, że ma oczy wszędzie.
Z wielkim lękiem zapukała do jego drzwi, do tego samego gabinetu, gdzie przyjął ją kilka miesięcy wcześniej, jeszcze w epoce wolności, która teraz wydawała jej się nieskończenie odległa.
Yeshol siedział na swoim zwykłym miejscu i pisał, pochylony nad książkami. Dubhe sterczała w drzwiach jak kołek, a Najwyższy Strażnik nie przerywał swojego zajęcia, nie zważając na jej obecność. Dopiero po dłuższym czasie odłożył pióro i popatrzył jej w oczy.
— Usiądź — powiedział z lodowatym uśmiechem. Dubhe wykonała jego polecenie.
— Boisz się? — spytał, uśmiechając się drwiąco.
Dubhe nie miała już nawet siły, aby szukać stosownej odpowiedzi.
— Macie w rękach moje życie. Yeshol uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Widzę, że wreszcie oddajesz mi należny szacunek.
Dubhe milczała.
— Jak się tutaj czujesz?
Dubhe uśmiechnęła się gorzko. — Jakoś żyję.
— Właśnie… tak jak ci obiecaliśmy, prawda?
Milczała dalej.
— Dubhe, nie masz co odgrywać osoby uległej, ja czytam w twoim sercu. Nie jestem z ciebie zadowolony i z pewnością twoje nienaganne zachowanie nie zmieni mojego zdania.
— Zrobiłam wszystko, czego chcieliście… Słuchałam, ugięłam się zabiłam dla was… Nie rozumiem, dlaczego nie jesteście zadowoleni…
— Bo nie przystępujesz do naszego kultu. Rekla obserwuje cię z wielką uwagą: nie umknął jej żaden twój gest czy wyraz twarzy, a tym bardziej i mnie.
— Od samego początku powiedziałam wam, że jestem tu, aby dla was pracować… Modlitwy pozostawiam tym, którzy wierzą w bogów.
— A ja wyjaśniłem ci jasno, że bycie w Gildii oznacza wielbienie Thenaara. Na początku byłem do ciebie bardzo dobrze nastawiony; zresztą dopiero co przybyłaś… Byłem jednak pewien, że przyjmiesz naszą wiarę, ponieważ ona jest w tobie zakorzeniona od dnia, w którym zabiłaś tamtego chłopca, odkąd byłaś w łonie swojej matki. Już od tamtego czasu należysz do Thenaara.
Tym razem Dubhe podniosła twarz.
— Zrobiłam to wszystko, co mi kazaliście, od początku do końca. Spędzałam w świątyni całe godziny, modliłam się, uczestniczyłam w rytuałach, wszystko! Macie już moją krew, moje ręce, zabraliście moją duszę, aby dać mi w zamian ten marny rodzaj życia! Czego jeszcze chcecie?
Na Yesholu nie wywarło to wrażenia. Pozostał nieruchomy, z twardym wyrazem twarzy.
— Ty nie chcesz ustąpić przed chwałą Thenaara, nie chcesz, aby On uczynił z ciebie Zwycięską.
Zmartwiona Dubhe osunęła się na krzesło.
— Może powinienem powiedzieć Rekli, żeby przez jakiś czas przestała dawać ci eliksir…
Dubhe objęła twarz dłońmi. Koszmar, z którego nie można było wyjść — oto, czym to wszystko było. Nawet jej poszukiwania były czystym złudzeniem. Tam, przed tym strasznym i zimnym mężczyzną, nie widziała żadnej drogi wyjścia. I wybrała, po raz kolejny.
— Powiedzcie, czego chcecie, a ja to zrobię.
— Dowodu twojej wierności ideałowi, nic więcej. Zadanie łatwe dla ciebie, wiem o tym.
— Zadanie? — spytała.
— Właśnie.
Dubhe poczuła się jeszcze gorzej.
— Dubhe, musisz odciąć się od przeszłości…
Yeshol podniósł się i zaczął spacerować po gabinecie wielkimi krokami.
— Chcę, żebyś zabiła tamtego chłopaczka, Jennę.
Dubhe poczuła, że lodowacieje.
— Krąży i wypytuje o ciebie, a to mi się nie podoba, a poza tym dobrze wiem, że czeka na ciebie na zewnątrz. To twoja ostatnia więź ze światem po śmierci Sarnka. Przypomina ci twojego mistrza, Zdrajcę, i odwraca twoją uwagę od prawdziwego celu.
— On o niczym nie wie…
— On ciebie szuka, a kto szuka w taki sposób, kto w taki sposób kocha, nie da za wygraną, dopóki nie znajdzie. Dlatego chcę żeby nie żył.
Dubhe konwulsyjnie potrząsała głową.
— Ależ nie ma powodu…
— Powodem jest to, że ja tego chcę i że Thenaar tego chce a kiedy Thenaar o coś prosi, Zwycięski się przed tym nie cofa. Ty to zrobisz.
— Nie mogę… nie mogę… prosicie mnie o zbyt wiele… ja…
— Jeśli tego nie zrobisz, już jesteś martwa. Na nic mi Zabójca, który nie chce przyłączyć się do naszych ideałów. Oczy Dubhe zaczęły błyszczeć i cały czas kręciła głową.
— Nie ma żadnego sensu…
— Dubhe, nie zmuszaj mnie, żebym był dla ciebie zły… A wiesz, że potrafię.
Dubhe skoczyła na nogi.
— Nie — krzyknęła. — To naprawdę zbyt wiele, to przekracza wszelkie granice! Ja tego nigdy nie zrobię!
Yeshol nawet i tym razem nie okazał gniewu.
— No więc umrzesz… I to wcale nie tak, jak myślisz…
Nagle zza drzwi wyskoczyli mężczyźni, którzy złapali ją za ramiona. Zdawali się przybywać znikąd, najwyraźniej Yeshol musiał polecić im, żeby byli gotowi. Dubhe znała ich, przypominała ich sobie ze zgrozą.
— Proszę cię… — błagała słabym głosem.
Odpowiedzią był prosty ruch dłonią. Wyprowadzili ją krzyczącą.
Były to dni piekła. Znowu w tamtej ciemnej sali, znowu całkiem sama. Bestia drapała ją, rozdzierała, ukazując się w całej swojej potworności. Wydawała się silniejsza niż wcześniej, a ogarniający Dubhe ból był absolutny, czysty. Umieścili ją blisko Wielkiej Sali, gdzie zapach krwi był bardziej intensywny. Ani na moment nie traciła przytomności i wydawało jej się, że ta męka nigdy się nie kończy. Sądziła, że jest gotowa na wszystko, żeby tylko ustała. Wszystko inne, zgroza zadania, jakie jej postawiono, wstręt związany z ofiarowaniem, w którym uczestniczyła, wszystko to znikało za widnokręgiem jej cierpienia.