Выбрать главу

Jenna prawie się jąkał.

— Dla ciebie nawet przestałem kraść… Tylko cię szukałem… przez cały ten czas…

— Przestań to robić. To dlatego cię znaleźli i dali mi to zadanie. Zniknij, proszę cię… Kiedy się stamtąd wydostanę, znajdę sposób, żeby do ciebie wrócić, przysięgam ci.

Jenna popatrzył na nią ogarnięty wątpliwościami. Nie wierzył, nigdy nie uwierzy. Nawet Dubhe nie myślała naprawdę, że to się kiedykolwiek stanie. Za daleko zaszła i nawet gdyby udało jej się uciec, nigdy nie mogłaby do niego wrócić, byłby to dla obojga wyrok śmierci.

— Jak chcesz — powiedział. — Ale nigdy ci nie wybaczę, jeżeli nie przyjdziesz.

Dubhe uśmiechnęła się smutno.

Pożegnali się wieczorem.

— Wyruszę jeszcze tej nocy — powiedział. — Pójdę…

— Nie mów mi. Wolę nie wiedzieć. Kiedy już wyjdę, odnajdę cię, wiesz, że jestem dobra w poszukiwaniach.

— No tak… — uśmiechnął się.

Potem zrobił się poważny i popatrzył jej w oczy.

— Od tamtego dnia, kiedy cię pocałowałem, nic się dla mnie nie zmieniło. I nigdy się nie zmieni. Kocham cię.

Dubhe poczuła ucisk w sercu. Chciałaby go kochać, ale nie mogła. Było to niemożliwe. W swoim życiu kochała tylko raz i już więcej jej się to nie zdarzy, wiedziała o tym.

— Ja ciebie też — skłamała, po czym złożyła na jego wargach krótki, niewinny i pospieszny pocałunek.

— Uciekaj, zrób to dla mnie.

— Tak, zrobię — powiedział poruszony.

Potem Dubhe odwróciła się, jak zwykle, i szybko znikła.

27. Pakt

Dla Lonerina zaczął się ciężki, męczący okres. Przez pierwsze dni tylko sumiennie pracował, ucząc się miejsc, gdzie wolno mu było chodzić, i obserwując szczeliny w nadzorze Zabójców.

Wolnej przestrzeni, w której można było się poruszać, było bardzo mało. Praca była nader ciężka i cały czas czuł na plecach oddech Zabójców. Jedynym momentem, kiedy kontrola się rozluźniała, była noc. Zawsze był z nimi strażnik, ale nie wykonywał swoich obowiązków z wielką sumiennością. Często podrzemywał, a czasami nawet się oddalał. Zresztą Zabójcy chyba w sumie nie uważali ich za szczególnie niebezpiecznych: w końcu byli już pozbawieni wszelkiego wigoru, po pierwsze osłabieni cierpieniami, które ich tu doprowadziły, a następnie wykończeni nieprzerwaną pracą. Prawdopodobnie członkowie Gildii nie podejrzewali, żeby ktoś mógł się w ten sposób wkraść na teren Domu. Lonerin zdecydował, że w pełni wykorzysta to ich drobne niedopatrzenie.

Po pierwsze postanowił odnaleźć kamienie. Były mu absolutnie niezbędne. Jak bez nich mógłby przekazywać Radzie swoje odkrycia? Jedyną możliwością pozostawałaby ucieczka z tego miejsca, ale to rozwiązanie wydawało mu się zbyt skomplikowane i niepewne, aby móc wprowadzić je w czyn. Jasne, wcześniej czy później zamierzał stąd uciec, ale wolał nie musieć uzależniać od tego powodzenia swej misji.

Szukał ich wśród pogrążonych we śnie ciał, nawet pytając niektórych zbudzonych. Ani śladu po kamieniach.

— Każdego dnia sprząta tu jeden z naszych, jego zapytaj — powiedział mu pewien mężczyzna.

Lonerin rzucił się do wskazanej mu osoby tylko po to, aby dowiedzieć się, że miała ona rozkaz wyrzucania wszystkiego, co znajdzie. Taki też koniec spotkał to, co mężczyzna wziął po prostu za jakieś dziwne kamienie.

Lonerin poczuł, że zaschło mu w gardle. Znajdował się sam w twierdzy nieprzyjaciela, mosty łączące go ze światem zewnętrznym zostały całkiem zniszczone, a powodzenie jego misji było zależne od jego przeżycia, czego absolutnie nie mógł być pewny. To był bardzo ciężki cios. Teraz nie miał wyboru musiał wykonać swoje zadanie w krótkim czasie i koniecznie wyjść z tego z życiem. Z zapałem rzucił się do poszukiwań, którymi zawsze zajmował się w nocnych — najbezpieczniejszych godzinach.

Jednak poruszanie się w nocy również mogło okazać się ryzykowne. Postulanci nosili bardzo łatwe do rozpoznania szaty, a przyłapanie go na włóczeniu się po Domu z pewnością oznaczało natychmiastową śmierć. Należało znaleźć coś, w co mógłby się przebrać.

Pewnego dnia fortuna się do niego uśmiechnęła. Poprzedniego wieczoru Zabójcy byli bardzo podekscytowani, a cały Dom zdawał się przesiąknięty dziwną nerwowością.

— Co się dzieje? — spytał Lonerin jednego z Postulantów.

— Jeden z nas został wybrany, zobaczy, jak realizuje się jego marzenie — odpowiedział tamten.

Miał w oczach światło zazdrości, które zmroziło Lonerina. Przede wszystkim jednak poczuł uderzenie nienawiści rozpalające mu trzewia. Ofiara. Jak jego matka. Nienawidził fanatyzmu Zabójców, który pachniał śmiercią, sposobu, w jaki się radowali, bo wiedział, że to krew innych tak ich cieszy. Kiedy mężczyzna odszedł, przygryzł wargę.

Tej nocy pomyślał, że lepiej będzie nie spać zbyt głęboko. Prawie na pewno wszyscy Zabójcy wezmą udział w składaniu ofiary a przy odrobinie szczęścia również i Strażnicy.

Lorin leżał na posłaniu, nie śpiąc, udając ciężki oddech, często rzucając okiem na wejście do sali, gdzie siedział wartownik. Jego przypuszczenia okazały się słuszne. W środku nocy ktoś przyszedł.

— Mogę iść?

— Oczywiście, że tak. To ważna chwila i nie możesz jej przegapić, pilnując tego bagna.

— Świetnie, już myślałem, że będę tu musiał gnić przez całą noc.

Mężczyzna podniósł się, narzucił płaszcz i podążył za towarzyszem.

To był właściwy moment. Wszyscy Zabójcy byli prawdopodobnie zebrani w jednym miejscu, najpewniej w świątyni. Miał więc wielką swobodę ruchów.

Kiedy tylko Lonerin wyszedł z sali, poczuł się nagi. W swojej płóciennej koszuli i z wygłodzonym spojrzeniem rzucał się w pustych pomieszczeniach w oczy niczym kwiat na środku pustyni.

Przed nim rozciągał się labirynt korytarzy. Bardzo łatwo było się zgubić. Na szczęście był na to przygotowany. Wziął ze sobą słomkę. W momencie powrotu użyje jej do wykonania prostego zaklęcia określającego kierunek i wróci do dormitorium, zanim go nakryją.

To pierwsze rozpoznanie przyniosło owoce. Odkrył, że skrzydło zajmowane przez Postulantów jest całkowicie odseparowane od miejsc uczęszczanych przez Zabójców. To tutaj zapewniano właściwą obsługę Domu, jak oni go nazywali.

W kuchni już był wcześniej, ale na przykład pralnia była mu nieznana. Znalazł się tam przypadkiem i dobrze trafił. Leżało tam pełno czarnych szat.

Wziął jeden szczególnie wytarty płaszcz, odłożony na stertę starych ubrań. Prawdopodobnie przeznaczono go do wyrzucenia, więc nikt nie powinien zauważyć jego zniknięcia.

Następnie wyszedł z pralni i zdecydowanie ruszył w kierunku refektarza. Z kapturem dobrze opuszczonym na głowę szybkim krokiem przemierzył salę i doszedł do drugiego końca, gdzie zaczynał się korytarz. W poprzednich dniach zawsze patrzył nań z niepokojem, jak na mroczne miejsce, skąd przebijały tajemnice, które przybył odkryć.

Było już późno. Zbyt długo zabawił w pralni i w skrzydle. Postulantów, więc zostało mu mało czasu, aby choć z grubsza zapoznać się z Domem. Czuł jednak, że musi iść. Okazja była zbyt kusząca.

Ostrożnie wychylił się do korytarza. Rozjaśniało go słabe światło kilku pochodni i wydawał się bardzo wilgotny. Do nozdrzy Lonerina dochodziło zepsute, niezdrowe powietrze przesycone zapachem krwi. Po obu stronach korytarza w regularnych odstępach znajdowały się dobrze pozamykane drewniane drzwi. To z pewnością mieszkania Zabójców. Był to labirynt z wieloma bocznymi korytarzami, ale Lonerin postanowił iść tym głównym największym. W głębi słyszał grzmiący, nieznany hałas, który wydawał się pochodzić z samej skały i wprawiał ją w wibracje jakby była żywa.