Выбрать главу

— Byłaś dobra, nie przeczę, nawet bardziej, niż myślałem — powiedział w końcu. — Nie sądziłem, że tak dobrze nauczyłaś się utrzymywać koncentrację i aktywność nawet wtedy, kiedy twój umysł jest gdzie indziej.

Dubhe wiedziała, że nadszedł ten moment. Nie mogła już zawrócić.

Stanęła przed nim wyprostowana, jeszcze trochę zdyszana od ćwiczeń, które wykonywała tego popołudnia.

— A więc?

— Musisz mi pomóc.

Sherva był zaskoczony.

— Żadna gra nie jest warta ceny, jaką płacę — żadna. A jednak nie jestem jeszcze gotowa, żeby pozwolić sobie umrzeć, aby bez gniewu przyjąć los, który przewidział dla mnie Yeshol.

— Chyba źle mnie zrozumiałaś — zaczął Sherva bardzo ostrożnie. — To pewnie moja postawa względem kultu wprowadziła cię w błąd…

— Ty nie jesteś taki jak inni, ty wielbisz tylko samego siebie. Sherva wydawał się być pod wrażeniem.

— Tak, chyba tak…

— Czujesz, że jesteś winien posłuszeństwo tylko sobie samemu Jesteś zatem w stanie zrozumieć, jeżeli mówię ci, że muszę opuścić to miejsce.

Sherva potrząsnął głową. — Jestem w Gildii od wielu lat i wiele temu miejscu zawdzięczam…

— I pozostajesz tu tylko dlatego, że sądzisz, iż nie osiągnąłeś jeszcze poziomu, który pozwoli ci zabić Yeshola — przerwała mu Dubhe.

Sherva zamilkł. Prawdopodobnie nie sądził, że ta dziewczyna tak dobrze potrafi czytać w jego sercu.

— Nie dziw się. Jestem młoda, ale rozumiem, bo wiele widziałam.

— Powód, dla którego tu jestem, nie ma nic wspólnego z moją lojalnością dla tego miejsca. Ostrzegam cię, nie chcę już słyszeć na ten temat ani słowa.

— A to dlaczego? Chcesz na mnie donieść? Ja jestem zdesperowana. Wolę umrzeć od razu, niż dusić się powoli w tej skalnej klitce.

Sherva podniósł się.

— Lekcja skończona. Zapomnę o tym, co mi powiedziałaś, ale teraz odejdź.

Dubhe stała nieruchomo w miejscu.

— Idź. Nie znasz mojego okrucieństwa. Odejdź, tak będzie lepiej dla ciebie.

Dubhe nie poddawała się.

— W Wielkiej Sali jest przejście, wiem o tym, ale nie udało mi się go znaleźć. Powiedz mi tylko, gdzie.

— Mylisz się, nie ma żadnego przejścia.

— Jest, prowadzi do pokoi Strażników.

Sherva zmarszczył się groźnie.

— Czy chcesz mnie zmusić, żebym cię zabił?

— Jesteś tu w środku jedyną osobą, której mogę zaufać. Powiedz mi tylko, gdzie jest to przejście.

— Kiedy ktoś odchodzi, to koniec, rozumiesz mnie? Nikt nie może opuścić tego miejsca. Przestań próbować.

— Boisz się, że cię zabiją? Tego się boisz?

— Nie próbuj ze mną sztuczek… Ty chcesz zdobyć eliksir, żeby móc odejść.

Dubhe zacisnęła pięści i przygryzła wargi.

— Ty nie wierzysz w Thenaara, ty nie wierzysz w przeklęte rysy tego miejsca, ty chcesz tylko władzy dla siebie! No więc co ci zależy, czy mi to powiesz, no co? Co cię obchodzi los tego miejsca. A może myślisz, że dzień, w którym Yeshol znajdzie się w twoim zasięgu, nigdy nie nadejdzie?

Sherva stał nieporuszony, lodowaty.

— Wyjdź.

Nie zadziałało. Nie pozostało już nic do dodania. Dubhe pochyliła głowę i ruszyła w kierunku drzwi.

Dam sobie radę sama, powtarzała sobie, ale to oznaczało stracony czas, który jej się kończył.

— Między stopami posągu, między basenami, stoi statua taka jak w świątyni.

Głos Shervy był niewiele głośniejszy od szeptu, ale Dubhe i tak aż podskoczyła.

Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego z wdzięcznością, ale twarz Strażnika Sali Ćwiczeń pozostała tak samo twarda.

— Idź sobie — wysyczał.

Dubhe nie kazała sobie tego dwa razy powtarzać.

Zabrała się do dzieła od razu, tej samej nocy.

Kiedy tylko upewniła się, że wszyscy w Domu śpią, opuściła swój pokój i ruszyła pospiesznie. Wydawało jej się, że jej stopy są zbyt hałaśliwe, że każdy krok czyni nieznośny rumor. Jej serce biło zbyt mocno, a stawy skrzypiały. Miała wrażenie, że każdy jej ruch powoduje ogłuszający hałas. Wiedziała, że to tylko jej odczucie. Sherva wiele ją nauczył.

Wszystko idzie dobrze… wszystko dobrze…

Z szalejącym sercem zatrzymała się na skraju sali. Wewnątrz wszystko było spokojne. Posąg Thenaara moczył nogi we krwi.

Dubhe odwróciła wzrok od basenów. Były wezwaniem dla Bestii, która szarpała się w oddali.

Ostrożnie weszła do środka i długo przyglądała się posągowi Zawsze sądziła, że oba baseny są połączone, a przynajmniej ich sąsiadujące brzegi stykają się między nogami Thenaara, udaremniając przejście. Patrząc uważniej, zorientowała się jednak, że była tam mała, ciemna przestrzeń, bardzo trudna do dojrzenia. Ten odstęp był wąski i z pewnością, aby tam się dostać, trzeba było przecisnąć się obok posągu, ale istniał.

W duchu podziękowała Shervie, po czym ruszyła naprzód. Należało odnaleźć rzeźbę, o której jej powiedział, a następnie miejsce, gdzie trzeba było nacisnąć, aby uruchomić mechanizm drzwi. Fakt, że Sherva wspomniał o świątyni, podpowiadał jej jednak, że prawdopodobnie chodzi o ten sam punkt rzeźby.

Podeszła z oczami utkwionymi w stopy posągu, skoncentrowana, ale nie na tyle, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, co się wokół niej dzieje. Najpierw było to niejasne uczucie zagrożenia, potem szelest, głośny i niezgrabny. Ktoś tu był.

Jej ciało zareagowało jak maszyna.

Lonerin wrócił już dwa dni po rycie ofiarowania.

Chociaż jeszcze czuł się wstrząśnięty, na pewno nie należało tracić czasu. W każdej chwili mogli złożyć w ofierze i jego, więc musiał działać.

Tej nocy też wyszedł. Trzeba było wejść do pokoi Zabójców i dlatego postanowił naszkicować sobie jak najdokładniejszy plan tego miejsca, a potem wrócić i rzucić okiem na pokoje w ciągu dnia, gdyby znalazł ku temu okazję.

Teraz, w głębi nocy, znajdował się w sali, gdzie odbyło się złożenie ofiary. Przeszedł szybko. Jego kroki szeleściły po posadzce i odbijały się o sklepienie. Nie martwił się tym jednak. Zresztą o tej porze nikogo tu nie było.

To dlatego skamieniał, kiedy zimna dłoń schwyciła go za gardło. Rzucono nim o znajdujący się za nim mur, po czym dostrzegł błysk sztyletu.

Wszystko odbyło się tak niewiarygodnie szybko, że nawet nie zdążył odczuć strachu. Przerażenie przyszło potem, nie do opanowania, i sprawiło, że ugięły się pod nim nogi.

O włos od jego gardła znajdował się sztylet, a niewiele dalej twarz, którą Lonerin natychmiast rozpoznał. Dziewczyna ze świątyni — ta, którą widział przelotnie, kiedy jeszcze oczekiwał na przyjęcie do Domu.

— Ty? — spytała go z niedowierzaniem, a uchwyt na jego gardle nieco zelżał. Poznała go.

Tak czy inaczej, Lonerin uważał się za straconego. Zamierzał tylko prosić dziewczynę, aby skończyła z nim szybko.

Nieoczekiwanie jednak opuściła sztylet.

— Co tu robisz?

Lonerin nie był w stanie się odezwać. Miał całkiem suche usta, czuł mrowienie w nogach i rękach. Był oszołomiony, nie rozumiał.

Dziewczyna przez moment poczekała na jego odpowiedź, po czym rozejrzała się wokół badawczo.

— Tu mogą nas zobaczyć — stwierdziła.

Oderwała go od ściany, postawiła przed sobą i ramieniem ścisnęła mu gardło. Nie przystawiła mu jednak sztyletu do pleców.

— Ruszaj się.

Pospiesznie przemierzyli salę. Kroki dziewczyny były szybkie, ale całkowicie ciche, zaś jego stopy głośno szurały po skale.