— Czy koniecznie musisz robić tyle hałasu? — warknęła.
— Ja… — wyjąkał Lonerin, odnajdując głos.
— Szybko — ucięła dyskusję.
Znowu znaleźli się wśród korytarzy, a następnie wślizgnęli się do bocznego odgałęzienia, aż do drzwi. Dziewczyna otworzyła je nie bez trudu, po czym wepchnęła do środka Lonerina i zamknęła je za swymi plecami.
Była to ciemna i zimna klitka z łóżkiem i skrzynią. Znajdowali się w pokoju Zabójcy. Dopiero po dłuższej chwili Lonerin zdał sobie sprawę z tego niesamowitego osiągnięcia, które praktycznie spadło mu z nieba.
Dziewczyna skuliła się obok niego na posadzce.
— Mów cicho, bo nas usłyszą — wymruczała. — I nie próbuj żadnych sztuczek.
Lonerin po chwili przytaknął, wciąż jeszcze oszołomiony. Teraz mógł lepiej się przyjrzeć dziewczynie. Była od niego młodsza i bardzo ładna. Jej rysy niewątpliwie należały do dziewczynki, która wkrótce miała stać się kobietą, ale wyraz twarzy był dorosły, a co więcej, podszyty jakimś rodzajem milczącego cierpienia, które wzbudziło w nim mieszankę litości i sympatii. Była chudsza i bledsza niż ostatnim razem, kiedy ją widział, ale może po prostu za pierwszym razem dobrze się jej nie przyjrzał.
— Jesteś Postulantem? — wdzięczny głos przerwał tok jego myśli.
— Dlaczego mnie tu przyprowadziłaś? I tak niczego się nie dowiesz.
Dziewczyna była wzburzona. Wsunęła sztylet do pochwy.
— Już. Teraz czujesz się spokojniej?
Lonerin nie wiedział, co myśleć. To mogła być pułapka. A jednak dziewczyna nie wezwała posiłków, tylko zaprowadziła go do swojego pokoju. To nie miało sensu.
— Dlaczego mnie tu przyprowadziłaś? — powtórzył.
— Żeby zrozumieć.
Lonerin pomyślał, że może atak będzie dobrym pomysłem.
— A ty, co tam robiłaś? Zabójcy nie kręcą się o tej porze…
Dobrze wyczuł. Dziewczyna zarumieniła się lekko.
— Zróbmy tak. Ja odpowiem na twoje pytania, a ty na moje. W porządku?
To była najbardziej absurdalna i niebezpieczna rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadził.
— Dobrze.
Powiedział to instynktownie, w nadziei, że to właściwa odpowiedź.
— Ty nie jesteś zwykłym Postulantem, prawda? Zrozumiałam już w momencie, kiedy zobaczyłam cię w świątyni. Lonerin poczuł się dotknięty.
— A na jakiej podstawie opierasz ten swój wniosek?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Prawdziwi Postulanci nie mają żadnego powodu do życia poza pragnieniem, które nimi kieruje. Twoje oczy były wypełnione sprawami.
Lonerin zaczął się pocić. Była bystra. U innych jego przedstawienie nie wzbudziło podejrzeń.
— Jak masz na imię?
— Lonerin. A ty?
— Dubhe.
Szybka odpowiedź pocieszyła go. Może to nie była pułapka.
— No więc? — ponagliła.
— Co tam robiłeś? I kim jesteś?
— Ty zacznij.
Dubhe zrobiła niezadowoloną minę, ale zaczęła.
— Szukałam przejścia do mieszkań Strażników. Wiem, że znajduje się w tamtej sali.
Lonerin nic nie rozumiał.
— Strażników?
— Zabójców wyższego stopnia, tych w gorsetach z kolorowymi guzikami.
Natychmiast zaświtał mu obraz Strażników kontrolujących Postulantów.
— A co, śpią gdzie indziej?
— Właśnie.
— A skąd ta cała tajemniczość? Wy nie możecie poruszać się tak jak chcecie?
— Nie wszyscy. Ja nie.
— A dlaczego?
Dubhe uśmiechnęła się.
— Ja powiedziałam ci o sobie. Zanim pójdę dalej, ty opowiedz mi coś na swój temat.
Lonerin znów zaczął się pocić. Co teraz? Ile mógł powiedzieć?
— Przychodzę z zewnątrz i prowadzę rozpoznanie. Milczenie, które zapadło, trwało bardzo krótko.
— Jaki rodzaj rozpoznania?
— Na temat Gildii…
— Na czyje zlecenie? Lonerin zawahał się. Ryzykował zaprzepaszczenie wszystkiego.
— Nie mogę ci tego powiedzieć.
— No dobrze… To nie ma znaczenia, przynajmniej na razie.
Czy szukałeś tego, co ja?
Tego zatem chciała, wymiany informacji.
— Nigdy nie słyszałem o przejściu, o którym mówisz.
Dziewczyna spojrzała na niego przeciągle i badawczo.
— Posłuchaj, nie jestem tu po to, aby szukać sekretnych przejść czy czegoś w tym stylu, ja…
Nagle poczuł, jak prawda ciśnie mu się na usta. Nie rozumiał dobrze, z czego to wynika, ale ufał tej dziewczynie i wydawało mu się to czymś niebywałym. Była to nieznajoma, która nakryła go, kiedy robił coś nieskończenie niebezpiecznego, a co więcej — była wrogiem. A jednak jej ufał.
— Jestem czarodziejem — skapitulował. — Staram się wybadać, co kombinuje Gildia. Wiem, że istnieje jakiś plan, coś wielkiego. Zbieram informacje.
Dubhe kiwnęła głową.
— I chcesz tego dokonać jako Postulant?
— Znasz inny sposób?
Dziewczyna oparła się plecami o ścianę i spojrzała w górę.
— Nie, rzeczywiście me.
— I co teraz zrobisz?
Lonerin czekał.
— Ja nie jestem Zwycięską. Pozwolę ci odejść i na tym koniec.
Nie interesuje mnie, jak skończy to miejsce: jeśli zniknie czy się pogrąży — tym lepiej.
W jej głosie słychać było dziwną rezygnację, uśpiony ból — ten sam, który Lonerin dostrzegł w jej oczach już przy ich pierwszym spotkaniu. Nie, to nie była Zabójczyni, nie w sensie, jaki to słowo miało tam, pod ziemią.
Nagle dziewczyna się ocknęła.
— Mówisz, że jesteś czarodziejem?
Lonerin przytaknął.
Popatrzyła na niego przez chwilę, po czym podwinęła rękaw koszuli i pokazała mu coś.
— Rozpoznajesz to?
Lonerin wziął jej ramię i ustawił je pod światło księżyca. Niewiele ponad łokciem widniał wielki czerwono-czarny symbol. Chłopak przyjrzał mu się uważnie i przesunął po nim palcami. Nie potrzebował wiele czasu, aby to rozpoznać. Zadrżał.
— To pieczęć.
— Powiedziano mi, że to klątwa. Głos miała złamany.
Lonerin przez chwilę patrzył jej w oczy. Bała się.
— Istnieje różnica pomiędzy klątwami a pieczęciami. Klątwy nie należą do magii związanej z życiem czarodzieja, który je rzuca, ale są prostymi zaklęciami niskiego poziomu, działają tylko raz i mogą zostać przezwyciężone silniejszą magią. Pieczęcie nie.
— Znam tę różnicę, ale teoria wcale mnie nie interesuje. Dlaczego mówisz mi, że to pieczęć?
— Znam ten rodzaj Zakazanej Magii: żadna klątwa nie pozostawia na ciele symboli. Tylko pieczęcie mają tę cechę.
Dubhe szorstko wyrwała mu ramię i zakryła je z powrotem.
— Jeżeli chcesz, żebym ci pomógł, musisz powiedzieć mi wszystko.
Nie podniosła głowy, dalej zajęta była zakrywaniem ramienia. Zaskoczyła go, kiedy nagle zaczęła mówić.
Opowiedziała mu swoją historię. Historię okrutnego oszustwa, historię długiej agonii tam, pod skałami, historię potwora spragnionego krwi, który stopniowo pożerał jej duszę.
— Ja chcę stąd odejść. Pozostając tutaj — umieram. Tu przekracza się wszelkie granice, a ja…
— Wiem — mruknął Lonerin, zaciskając pięści. — Wiem.
— Chcę zdobyć eliksir — powiedziała. — Dlatego tam byłam. Szukam pokoju Strażniczki Trucizn, aby ukraść jej eliksir i odejść. Czy ty możesz go dla mnie zdobyć?
Lonerin nie znał jej, ale czuł dla niej litość. Kolejna ofiara Gildii.