Выбрать главу

— Byłaś dzielna.

Kiedy wracają do domu, jest krótko po północy. Wszystko skończone. Jakby nic się nie stało.

— Dam ci połowę pieniędzy, zasłużyłaś sobie na nie — mówi jej Mistrz.

Dubhe słucha go nieuważnie. Nic jednak nie ma znaczenia. Wszystko jawi się jej, jakby oglądane przez szybę. Dalekie, niepotrzebne.

A potem zostaje sama w swoim pokoju, już bez żadnej zasłony między nią a tym, co się wydarzyło.

To stało się tak nagle i w sposób bardzo odmienny od tego, czego się spodziewała.

Mistrz ją pochwalił. Zrobiła to, do czego się urodziła, zrobiła to instynktownie i w dodatku zrobiła dobrze. A jednak nie ma w niej zadowolenia, tylko pustka, której nie potrafi nadać imienia. Przeznaczenie się wypełniło, od tej chwili już zawsze tak będzie. Szukanie pracy, zabijanie, odbiór pieniędzy i znowu od początku, w spirali, która zabiera jej oddech.

Wychodzi na zewnątrz, mimo że wieje silny wiatr i powietrze pachnie deszczem. Wlecze się do studni. Gwałtowne podmuchy chłoszczą jej ciało. Wyciąga wiadro i zanurza dłonie w wodzie. Jest lodowata. Obmywa nią twarz, a potem znowu dłonie, i jeszcze, i jeszcze, aż do utraty czucia, aż palce stają się obce, a twarz jakby pokłuta tysiącami szpilek.

— Gornar… Gornar…

Kiedy czuje dwie dłonie, ściskające jej ramiona, odrzuca je ze złością.

Mistrz stoi przed nią. Jest ciemno, a jednak widzi, że jest smutny. Nie może się do niego zbliżyć.

— Ja nie chciałam zabić Gornara… — mruczy i czuje, że jest o krok od szaleństwa.

— Chodź do środka.

— Nie chciałam go zabić!

Mistrz siłą łapie ją za rękę i przyciąga do siebie. — Chodź do środka — powtarza zduszonym głosem. A ona zaczyna płakać.

Mistrz prowadzi ją do domu, sadza przed kominkiem, otula swoim płaszczem. Jednak zimno jest wszędzie, atakuje ją i tej pierwszej nocy, którą spędza jako zabójczyni, nie ma żadnego ciepła, które naprawdę mogłoby ją ogrzać.

Mistrz pozwala jej się wyładować, wyrzucić złość, ból i poczucie winy. W końcu wszystko mija. Może wróci, nawet na pewno, ale na razie mija.

— Tak jest zawsze, musisz o tym wiedzieć.

Głos Mistrza jest znowu głosem z owej poprzedniej nocy. Przepełniony bólem, wyrozumiały, tak słodko ciepły.

— Ja pochodzę z Gildii. Od chwili moich narodzin w tamtych przeklętych murach nie poznałem niczego innego. Już od dziecka nie uczyli mnie niczego innego tylko śmierci, nauczyli mnie, że zabijanie jest słuszne, że robi się to dla chwały jakiegoś przeklętego boga, którego imię powinno zostać starte z oblicza ziemi. Nie znalem na świecie nic poza tym, nic. Kiedy miałem dwanaście lat, kazali mi dokonać pierwszego zabójstwa. Był to jeden z nas, który pomylił się o jeden raz za dużo. Takie panują tam reguły. Kto nie jest dobry, umiera. Ja myślałem, że to słuszne, święte, byłem zaszczycony faktem, że zostałem wybrany.

Zaśmiał się cicho i z goryczą.

— Niewiele było trzeba. Był na wpół odurzony którąś z tych substancji, jakich oni używają. Musiałem tylko uderzyć go sztyletem w serce. Dokładnie wiedziałem jak. W wieku dwunastu lat wiedziałem, jak się zabija człowieka, jak sprawić mu cierpienie i jak zadać cios, by umarł natychmiast.

Zatrzymuje się, wzdycha. Dubhe go słucha.

— Kiedy to zrobiłem, nie wydawało mi się to niczym szczególnym. Jednak przez kolejne dni dręczył mnie obraz zmarłego, takiego, jakim był za życia i jak na mnie spojrzał, kiedy wbiłem mu sztylet. Prześladował mnie. Czułem się brudny, ale choćbym nie wiem, ile się mył, na moich dłoniach zawsze była krew, zawsze.

Przez moment wydaje się, że jego głos się załamie i przejdzie w płacz, ale kiedy podejmuje, jest mocny jak wcześniej, pewny.

— Potem doszedłem do siebie. Zawsze dochodzi się do siebie. Ale za pierwszym razem też chce się być martwym.

Dubhe znowu płacze.

— Myślałam, że tego chcę, Mistrzu, myślałam, że już przezwyciężyłam Gornara i wszystko inne, ale tak nie jest… To nigdy nie minie… Nigdy…

Mistrz przyciska ją mocno do siebie.

— Teraz rozumiesz, dlaczego nie chciałem, żebyś ze mną szła, rozumiesz? Moja droga prowadzi właśnie do tego, a ja nie chciałem, żebyś i ty musiała nią iść.

Przytula ją mocno, a Dubhe poddaje się jego uściskowi.

— Przysięgnij mi, że już więcej tego nie zrobisz — mówi ledwo słyszalnym szeptem.

Słowa, których do poprzedniego wieczoru Dubhe nigdy nie chciałaby usłyszeć. Słowa, które pachną dla niej opuszczeniem i samotnością. Teraz przybywają błogosławione, prawie wybłagane. Ale jeszcze się boi.

— Nie opuszczaj mnie, Mistrzu, nie opuszczaj mnie! Nauczę się zabijać bez strachu, stanę się bezlitosna, taka, jak chcesz, zrobię wszystko, czego chcesz.

— Ale ja tego nie chcę!

Jego głos jest silny, ale prawie rozpaczliwy.

Wysuwa się z objęcia, bierze jej twarz w dłonie, patrzy na nią.

— Ja nie chcę, żebyś ty dalej zabijała, nie chcę, żebyś była taka, jak ja.

Dubhe nie wie, co ma myśleć. Na świecie pragnie tylko Mistrza i nawet jeżeli dla niego musi zabijać i za każdym razem odczuwać to samo przerażenie, tę samą udrękę, zrobi to.

— Popatrz na mnie! Ty nie chcesz zabijać, ja to wiem! Gdybyś mogła zostać ze mną bez tego, co byś wybrała?

Nie bardzo wie, co ma odpowiedzieć.

— Ja chcę być z tobą… Ty zawsze ze mną byłeś, chcę zawsze być z tobą…

— Ale czy chcesz zabijać? Chcesz czynić to dalej dzień po dniu, dopóki nie zgaśniesz tak jak ja?

Patrzy na nią tak intensywnie, że pod jego wzrokiem Dubhe czuje się całkiem naga.

— Nie! Nie chcę! Nie chcę już tego robić! — mówi przez łzy, ściskając go mocno. — Ale ty mnie nie zostawiaj!

— Nie zrobię tego… nigdy… Zostaniesz ze mną, ale przysięgam ci, nigdy więcej nie zostaniesz zmuszona do tego typu rzeczy.

Dubhe obejmuje go mocno i przytula się do niego.

— Dziękuję, Mistrzu, dziękuję…

Mistrz odsuwa ją powoli od siebie, delikatnie zbliża wargi do jej czoła.

To Dubhe, popchnięta nie wiadomo przez co, podnosi głowę na tyle, na ile trzeba i przez ułamek sekundy ich wargi się spotykają. I o ile dla niego jest to pocałunek braterski, pocałunek stworzenia upadłego i istoty, z którą dzieli to samo mroczne przeznaczenie, o tyle dla niej to coś innego. Dla niej to meta po długiej drodze, uwielbienie, które wzrastało razem z jej ciałem i trwa w nieskończoność, wyspa pokoju i słodyczy w morzu nazbyt gorzkiej nocy.

Ale to tylko chwila: Mistrz wycofuje się prawie od razu. Odsuwa wargi i ogranicza się do przytulenia jej do siebie jeszcze raz.

Dubhe czuje rozluźnione ciało, mimo że serce wali jej jak szalone. Ale to już nie strach ani wyrzuty sumienia. To coś nowego i słodszego. Lęk stopniowo ją opuszcza. Potem nadchodzi sen.

29. Strzępki prawdy

Tamtego wieczoru Dubhe odprowadziła Lonerina do jego dormitorium. Po raz pierwszy widziała miejsce, w którym mieszkali Postulanci. Odór wielu stłoczonych tam ciał chwycił ją za gardło. Powiedziała sobie, że ten chudy chłopak musiał naprawdę bardzo nienawidzić Gildii, skoro ryzykował własne życie i pozwolił się upokorzyć aż do tego stopnia, aby ją zniszczyć. Patrzyła na niego, kiedy ostrożnie wchodził do sali, i pomyślała, że naprawdę są do siebie podobni. Zatrzymała go.

— Sama cię znajdę. Ty stąd nie wychodź. Lonerin popatrzył na nią zbity z tropu.

— A to dlaczego?

— Bo jesteś Postulantem, nie potrafisz się dobrze poruszać i jeśli będziesz się kręcił po Domu, znajdą cię w mgnieniu oka. Zawiadom mnie tylko w razie, gdyby zbliżało się złożenie ofiary, ale sądzę, że nie stanie się to przed upływem trzech czy czterech miesięcy.