Lonerin kiwnął głową, niezbyt przekonany.
— Jak chcesz… A kiedy się zobaczymy?
— Najpóźniej za tydzień.
Odwróciła się i najszybciej, jak tylko mogła, wróciła do swojego pokoju. Znowu sama, zgasiła ostatnią świecę, jaka się jeszcze paliła, i w ubraniu rzuciła się na łóżko. Starała się panować nad swoim oddechem, ale była wzburzona ponad wszelką miarę.
Tak naprawdę nigdy nie wierzyła, że Gildia może uzdrowić ją z klątwy: była przekonana, że będą starali się utrzymać ją w obecnym stanie najdłużej, jak to będzie możliwe, bo w ten sposób była słaba i podatna na szantaże. Jednak co do faktu, że leczenie istniało i że był to eliksir, który wydawała jej Rekla — co do tego nigdy nie miała wątpliwości.
W rzeczywistości wcale tak nie było. Znikło jedyne rozwiązanie, które dostrzegała.
Oczywiście, mogło być tak, że Lonerin skłamał, ale nie miał powodu, aby to robić, zaś Gildia miała nieskończone powody, aby ukrywać przed nią rzeczywisty stan rzeczy. Nie, Lonerin powiedział prawdę. Ona o tym wiedziała. Nie poprawiało jej się, wręcz przeciwnie: Bestia coraz częściej podnosiła głowę i Dubhe czuła, że z dnia na dzień jest ona coraz silniejsza. Myśl o daremności tych wszystkich miesięcy była dla niej wielkim ciosem i prawie doprowadziła ją do łez. Ból tego całego okresu, upodlenie, do którego się zniżyła, ofiara z tamtego człowieka… wszystko na próżno, wszystko było owocem straszliwego oszustwa.
Teraz jednak wiedziała. Nie miała już żadnej wątpliwości. Znajdzie sposób…
Zniszczy to miejsce, zabije Yeshola i pod stosem ruin pogrzebie kult Thenaara i Astera.
Następnego wieczoru postanowiła przestać zwlekać. Pierwszym zadaniem, jakie należało wykonać, było odnalezienie kwatery Strażników: jeżeli Gildia coś ukrywała, a Dubhe była tego niemal pewna, odpowiedzi musiały znajdować się nie gdzie indziej, tylko właśnie tam.
I tak w środku nocy, okryta swoim zwykłym płaszczem, znowu wybrała się do Wielkiej Sali. Cały czas kręciło jej się w głowie, a Bestia szeptała z otchłani prawie przekonująco, ale Dubhe nie pozwoliła, żeby cokolwiek ją zatrzymało.
Tak jak poprzedniej nocy, podeszła do basenów. Odnalazła wąskie miejsce pomiędzy dwoma posągami. Panowała tam prawie całkowita ciemność. Dubhe ukucnęła, aby wejść do tej szczeliny i aby przyzwyczaić swoje oczy do gęstego mroku. Na początku widziała tylko ciemność, potem zaczęła rozróżniać mgliste kontury tego, co się przed nią znajdowało. Zgodnie z tym, co powiedział jej Sherva, stał tam posąg, ale nie wydawał się tak, jak w świątyni. Z jednej strony rysował się niewyraźny cień dwóch skrzydeł, głowa wydawała się mieć coś w rodzaju dzioba, a ciało było raczej smukłe: prawdopodobnie należało do węża.
Dubhe bardzo dokładnie przebiegła palcami po lśniącej i gładkiej powierzchni posągu. Wymacała każde wybrzuszenie wcisnęła każde małe wgłębienie, pociągała za kolce i co tylko mogła, ale wszystko okazało się bezskuteczne. Wydawało się, że nie ma nic, co mogłoby uruchomić jakiś mechanizm.
Godziny mijały bezowocnie, dopóki nie zorientowała się że jest późno. Salę zdawał się ożywiać lekki szelest. Przycupnęła, ale nikt nie przeszedł. W samą porę zorientowała się, że hałas nie dochodził z sali, ale zza posągu — dokładnie z miejsca, gdzie powinna się dostać. Odgłos kroków wchodzących po schodach.
Skoczyła, wyszła z niszy, w której się znajdowała i pobiegła kawałek dalej, ukryć się w cieniu.
Zobaczyła wyraźnie, jak posąg bazyliszka obraca się na własnych zawiasach i jak otwiera się za nim niewielka, oświetlona przestrzeń. Wyszła z niej jakaś sylwetka. Był to Strażnik z zielonymi guzikami na gorsecie. Poczuła, jak wzbiera w niej złość. Dotarła o krok od celu, ale nie mogła się do niego dostać.
Wróciła następnego wieczoru i znowu ta sama historia. Była pewna, że poprzedniej nocy niczego nie przeoczyła, ale sprawdziła wszystko od początku. Nic z tego. Posąg był absolutnie solidny, niewzruszony.
Dubhe odsunęła się od niego, na ile mogła, starając się jednak nie wychodzić z niszy. Czuła się sfrustrowana ponad wszelką miarę. Miała ochotę zniszczyć wszystko ze złości. Poza tym od tego ciągłego pochylania się bolały ją kolana i plecy, a otaczający ją zapach krwi w cztery dni od ostatniego przyjęcia eliksiru sprawiał, że czuła się bliska utraty kontroli nad sobą.
Zdała się na zmysł wzroku. Było to posunięcie, które przy całej tej przeklętej ciemności wydało jej się wyjątkowo głupie, ale nie miała innego pomysłu. Była zrozpaczona, bo próbowała już wszystkiego. Statua patrzyła na nią drwiąco z dziobem otwartym w czymś, co zapewne w zamyśle rzemieślnika miało być przerażającym wrzaskiem, ale jej teraz zdawało się prześmiewczym grymasem… Paszcza! Nie sprawdziła wewnątrz paszczy! Zrobiła to teraz. Dziób był otwarty, lekko wystawał zeń język, Spróbowała go dotknąć. Nie ruszał się. Może znowu się pomyliła. Spróbowała nacisnąć głębiej, ze złością, aż dotknęła gardła posągu, i… Klik.
Musiała błyskawicznie się odsunąć, a skrawek jej płaszcza prawie zaplątał się w obrotowe drzwi.
Za posągiem znajdowały się kręcone schody — dokładnie tak, jak myślała. Pomieszczenie było wąskie i słabo oświetlone przez parę pochodni.
Uśmiechnęła się zwycięsko, ale tylko przez moment. Bardzo powoli zeszła po stopniach. Schody były niezwykle podobne do tych, które ze świątyni prowadziły do Domu, tylko bardziej wilgotne i zepsute. Jedyną pozytywną stroną całej sytuacji było to, że im niżej schodziła, tym bardziej oddalała się od zapachu krwi.
Znalazła się w owalnej, niezbyt dużej sali. Z jednej strony stała tradycyjna statua Thenaara z nieodłącznym Asterem. Pomieszczenie było wąskie i Dubhe natychmiast poczuła się nieswojo. W każdej chwili mogła zostać odkryta, a to byłby koniec, na zawsze.
Spróbowała o tym nie myśleć. Teraz musiała być skoncentrowana tylko na swojej misji: jakiekolwiek rozproszenie uwagi mogło zadecydować o jej życiu lub śmierci.
Rozejrzała się wokół. Było tu pięć korytarzy, które wydawały się niczym nie różnić od tych, znajdujących się na wyższym piętrze Domu. Wszystko było tam tak, jak w mieszkaniach Zabójców, ale mniejsze.
Postanowiła, że trzeba przebiec przez wszystkie.
Serce jej stanęło, kiedy zorientowała się, że jeden z nich prowadził prosto do pokoju Yeshola. Kiedy przeczytała na drzwiach napis NAJWYŻSZY STRAŻNIK, zatrzymała się skamieniała. Prawie przestała oddychać.
Za tymi drzwiami z pewnością znajdowały się wszystkie odpowiedzi, których szukał Lonerin, ale prawdopodobnie już samo stanie tam przed nimi było niebezpieczne. Odwróciła się.
Jeden po drugim przemierzyła wszystkie korytarze i zatrzymała się na końcu trzeciego.
STRAŻNICZKA TRUCIZN.
Oto i ono. Miejsce, którego tak szukała, pokój, który mógł ją ocalić. Rekla była tam, spała tam w środku, a może nawet o tej porze nocy była ukryta w swoim laboratorium. Właśnie, laboratorium Nie było po nim śladu. Prawdopodobnie znajdowało się w innym skrzydle, chyba że po prostu wchodziło się do niego z pokoju Rekli.
Przeszła dalej i przy ostatnim korytarzu czekała na nią niespodzianka. Prowadził on do biblioteki. Dubhe nawet nie podejrzewała jej istnienia. Nikt nigdy jej o niej nie wspomniał. Zastanawiała się, czy to też nie byłoby ciekawe do zwiedzania miejsce. Może to tam kryła się tajemnica wiary Yeshola w bliskie przyjście Thenaara. Dubhe przez kilka chwil stała niepewna w progu. Mogłaby spróbować rzucić okiem do środka, ale drzwi były zamknięte i najpierw musiałaby je sforsować, a ta operacja wymagała szczególnych narzędzi, w które nie była teraz wyposażona. Poza tym noc już była późna i musiała wracać do swojego pokoju.