Выбрать главу

Trudniej było znaleźć ten dziwny kamień, którego kazał jej użyć Lonerin, rodzaj bardzo powszechnego wśród czarodziejów magicznego artefaktu. Kupiła go w sklepie z magicznymi akcesoriami.

— Czy jest już poświęcony? — spytała, jak kazał jej Lonerin.

Sklepikarz bąknął, że tak.

Wreszcie zatrzymała się na polanie, niezbyt odległej od świątyni. Rozpaliła ogień, przygotowała różne składniki. Nigdy nie odprawiała czarów: w przeszłości przygotowywała tylko trucizny. Do wymieszania wszystkiego użyła buteleczki, którą zawsze przy sobie nosiła i która teoretycznie przeznaczona była na krew ofiar.

Eliksir miał bladozielonkawy kolor i był niezwykle gęsty. Nie miała pojęcia, jak powinien prawidłowo wyglądać, Lonerin jej tego nie powiedział. Na końcu włożyła kamień: eliksir gotował się przez kilka sekund, po czym przybrał różowawy odcień i nagle stał się całkiem przezroczysty.

Wypiła go jednym haustem, nie zastanawiając się.

Nic nie poczuła. Ani mrowienia, ani żadnego złego samopoczucia. Tylko ziołowy smak tej wodnistej cieczy.

Nie zadziałało… i co teraz?

Wzięła ze sobą mały, dobrze wypolerowany kawałek stali, jedyny rodzaj lustra, jaki miała w Domu. Przejrzała się z lękiem.

Dostrzegła raczej młodego mężczyznę z nieogoloną brodą i rudawymi włosami. Wzdrygnęła się. A przecież Lonerin jej o tym powiedział.

„Aby przybrać dokładnie określoną formę, potrzeba by zaklęcia. Tak jednak, używając jedynie kamienia z Aule, przyjmiesz wygląd, którego nie potrafię przewidzieć. Może jakiejś osoby, którą znasz, albo wspomnienia… nie wiem. To forma zaklęcia dla naprawdę początkujących, doświadczony czarodziej nigdy nie ucieka się do eliksirów tak prostych i niemożliwych do kontrolowania w pełni”.

Dłoń jej zadrżała, schowała lusterko pod szatami.

Nie była dokładnie taka jak Mistrz, ale bardzo go przypominała. Rozpoznała go, kiedy tylko mignęła w stali jego sylwetka i chociaż wiele szczegółów się nie zgadzało, jej pamięć poprawiła je i ukazała jej obraz tego człowieka, którego tak bardzo kochała, i który był dla niej wszystkim.

Kiedy znalazła się w świątyni, poczuła się, jakby popełniała świętokradztwo: wchodziła tam, wyglądając tak podobnie do Mistrza. Tak czy inaczej, cel był szczytny.

Nonszalancko przemaszerowała przez świątynię, owinęła płaszcz wokół ciała i pogrążyła się w ciasnych korytarzach Domu.

Nie było wielkiego ożywienia. Poranek był późny i wszyscy byli już zajęci własnymi sprawami. Ci, którzy mieli do spełnienia jakąś misję, już wyszli, kto natomiast nie miał żadnego zadania do wypełnienia, modlił się albo — co jeszcze bardziej prawdopodobne — ćwiczył w sali. Niektórzy medytowali w swoich pokojach. Tak było lepiej. Im mniej ludzi spotkała, mniej się musiała tłumaczyć.

Przeszła przed gabinetem Yeshola na pierwszym poziomie. Przed drzwiami stał młody ordynans, którego Najwyższy Strażnik zabierał ze sobą podczas pracy, co znaczyło, że starzec był w środku. Dubhe rozradowała się wewnętrznie.

Wielka Sala była na wpół pusta. Ktoś pogrążony w modlitwie, żadnego Strażnika w zasięgu wzroku. Dubhe znikła błyskawicznie w ciemności pomiędzy basenami, pewnie otworzyła drzwi. zniknęła na schodach. Kiedy tylko postawiła nogę na drugim poziomie, serce zaczęło walić jej silniej. Na ostatnim stopniu kręconych schodów zawahała się. Nie słychać było żadnego odgłosu. Prawdopodobnie nikogo nie było, tak jak miała nadzieję.

Kilkoma krokami przebyła salę i, udając naturalność, weszła w korytarz prowadzący do pokoju Yeshola. Przed nią znajdowały się zamknięte drzwi, nie do ruszenia. Tajemnica była zaledwie o krok, zaraz za nimi.

Dubhe zatrzymała się. Pozwoliła jeszcze swojemu słuchowi wybiec daleko, aby pochwycić nawet najmniejszy hałas. Nic. Ani wibracji posadzki, ani szelestów, ani nic innego. Całe piętro wydawało się naprawdę puste. Nadszedł czas.

Uklękła i wyciągnęła mały, na wpół zużyty wytrych. Dar Jenny. Przed oczami stanął jej jego obraz, jak chudy i wymęczony błąka się po mieście, ale odpędziła go, kiedy jej dłoń precyzyjnie wsuwała wytrych do zamka.

Zimny pot spływał jej z czoła. Ostrożnie poruszyła rękami i z wielką uwagą przekręciła wytrych. Klik. Pierwsza zapadka z głowy.

Jedną dłonią otarła kroplę potu, która zatrzymała się na prawej brwi. Dalej żadnego hałasu. Wróciła do pracy. Klik. Druga z głowy.

Była o krok od pokoju. Trzecia zapadka wymagała więcej pracy, ale w końcu ona też ustąpiła. Klik.

W środku. Po ciemku Dubhe wyciągnęła przyniesioną ze sobą świecę i zapaliła ją. Rozejrzała się wokół. Pokój nie różnił się od kwatery któregokolwiek z Zabójców. Zwykłe łóżko, którego jedynym luksusem był materac z suchych liści, ława skrzyniowa, statua Thenaara. Obok niej również stała figura Astera, lecz, co dziwniejsze, rozmiary obu posążków były identyczne. Najwyraźniej Yeshol darzył Tyrana wyjątkowym oddaniem.

Poza tym szczegółem tylko dwie rzeczy odróżniały ten pokój od innych: wielkie regały pełne książek oraz stojące w rogu biurko.

Dubhe natychmiast do niego podeszła. Leżało na nim wiele pojedynczych kartek, pióro i pergamin. Kaligrafia była bardzo drobna i wyrafinowana, kartki gęsto pokryte słowami. Było też kilka rysunków.

Dubhe spróbowała przeczytać:

Dwa tomy o sztucznych stworzeniach, biblioteka Astera, od handlarza starzyzną z Krainy Nocy.

Pojedyncze kartki Ciemnej Magii Elfickiej, traktat spisany własnoręcznie przez Astera, od Arlora.

Perwersja Dusz, w dwóch oprawionych tomach, biblioteka Astera, od Arlora.

Zatem dary. Otrzymane od różnych osób księgi, prawie wszystkie pochodzące z biblioteki Astera, przez niego napisane i tam skatalogowane. Często przekazywano je w zamian za zlecenia i wówczas wskazany był jeszcze typ wykonanej pracy i imię ofiary.

Dziewczyna przerzuciła kartki. Przy niektórych pozycjach ich ofiarodawca określony był po prostu jako „On”. Chodziło wyłącznie o dzieła zdobyte w zamian za jakieś zabójstwo.

Dubhe przeczytała:

Członek Rady Faranta

Kustosz Kaler

Królowa Aires

Słynne straszliwe zabójstwa, znane Dubhe, których zleceniodawcą mógł być tylko jeden: Dohor. Nikt inny nie mógł być tajemniczym Nim. Słowa Topha były zatem prawdziwe, Dohor zaprzedał duszę Gildii.

Na ostatniej karcie znajdowała się notatka uczyniona pismem, które wydawało się inne. W rzeczywistości jednak był to ten sam charakter, co wcześniej — według wszelkiego prawdopodobieństwa Yeshola, ale jakby drżący, zmieszany: osoby piszącej pod wpływem wielkich emocji.

Posiadanie Ciał i Nieśmiertelność, napisana własnoręcznie przez Astera, od Niego, Thevorn.

Tytuł nie wróżył niczego dobrego. Jednak uwagę Dubhe przy ciągnęło coś innego. Thevorn! Ona szperała po jego domu. Może to te słynne dokumenty, które musiała ukraść? Lecz tam chodziło o pergamin, a nie o książkę. Może były to luźne kartki. A przede wszystkim, co miała z tym wspólnego Gildia? Co się za tym kryło?

Zastanowiła się. Kradzież w domu Thevorna zbiegła się z pierwszym atakiem jej choroby. Czy to był element łączący? Dohor, czy Dohor miał coś wspólnego z jej klątwą?

Otworzyła się przed nią otchłań przypuszczeń i ogarnęła ją dziwna bojaźń. Otrząsnęła się. Nie było czasu na gubienie się w spekulacjach. Nie teraz. Musiała raczej szukać tego, o co poprosił ją Lonerin.