Выбрать главу

— Coś cię martwi?

Dubhe podnosi wzrok, udając zdumienie. Tak naprawdę oczywiście spodziewała się tego pytania.

— Nic.

— Powiedz raczej, że nie chcesz ze mną o tym rozmawiać.

— Nie ma niczego, o czym bym z tobą nie rozmawiała, wiesz o tym. — To prawda.

— Z pewnością są sprawy, o których nigdy byś mi nie powiedziała.

Dubhe rumieni się. Zastanawia się, czy Mistrz naprawdę wie, co ona przed nim ukrywa.

— Wszyscy mają jakieś tajemnice — konkluduje, a ona oddycha z ulgą.

Ma nadzieję, że wszystko się na tym zakończy, ale następnego dnia znów czuje się niespokojna, i to jeszcze bardziej. Mówi sobie, że nie ma ku temu powodów i że musi zachować spokój.

Przed południem rozlega się pukanie.

Jest to okres przestoju w pracy i tak się składa, że zarówno Dubhe, jak i Mistrz są w domu. Jak zawsze jednak to ona otwiera drzwi.

Natychmiast sztywnieje. Stoi przed nią tamten mężczyzna, z tym samym złym uśmiechem wymalowanym na twarzy.

— Cześć Dubhe. Szukam Sarnka.

Dubhe nawet się nie zastanawia, skąd ten typ zna jej imię. Koncentruje się tylko na drugim. Sarnek.

Uśmiech na twarzy mężczyzny staje się jeszcze szerszy.

— Zdaje się, że go znalazłem.

Dubhe odwraca głowę i widzi za sobą Mistrza. Ma twarz ściągniętą złością, a w dłoniach sztylet. Knykcie zaciśnięte na rękojeści są białe.

Czego chcesz? — pyta przez zęby.

Mężczyzna cały czas się uśmiecha.

— Widzę, że jesteś raczej spięty… nóż wcale nie jest tu potrzebny. Jak widzisz, ja go nie wyjąłem.

Mistrz jednak cały czas go mocno trzyma.

— Dubhe, odsuń się.

Dziewczyna nie każe sobie tego dwa razy powtarzać. Nagle atmosfera zrobiła się lodowata, a ona się boi.

— Powtarzam ci, żebyś odłożył ten sztylet na miejsce. Nie jestem tu po to, aby wyrządzić ci krzywdę.

— Wybacz, ale ci nie uwierzę.

— Rzeczywiście, masz do tego prawo, ale w końcu ja i ty spędziliśmy razem wiele lat. Nie mógłbyś zaufać mi w imię starych czasów?

— Gildia jest zdradliwa.

— Gdybym chciał zabić ciebie lub dziewczynkę, już bym to zrobił, nie sądzisz? A przecież zapukałem do drzwi, a mój nóż i reszta broni są na swoim miejscu. Nie wydaje ci się to deklaracją dobrych zamiarów?

Mistrz przez jakiś czas stoi nieruchomo, mierząc wzrokiem tego człowieka, ze sztyletem jeszcze ściśniętym w dłoniach i gotowym do użytku. Dopiero po chwili rozluźnia się i opuszcza uzbrojone ramię.

— Powtarzam, czego chcesz?

— Porozmawiać z tobą.

— Nie mam ci nic do powiedzenia.

— Ale ja mam… Przynoszę ci przebaczenie. Mistrz uśmiecha się drwiąco.

— Z pewnością go nie potrzebuję.

— Mówisz? A jednak przez te wszystkie lata nic tylko uciekałeś: to znak, że boisz się kary. Mistrz zgrzyta zębami.

— Streszczajmy się.

Mężczyzna uśmiecha się prawie dobrotliwie.

— Jest to również i moim pragnieniem.

Wchodzi do domu. Dubhe patrzy na niego z lękiem. On odwzajemnia jej się spojrzeniem spod oka, pełnym dziwnych ukrytych znaczeń, których ona nie potrafi pojąć.

— Dubhe, wyjdź na zewnątrz.

Dziewczyna gwałtownie odwraca się do Mistrza.

— Dlaczego?

— Bo jestem zajęty! — wybucha gniewnie. — Przestań pytać ”dlaczego?”, kiedy wydaję ci polecenie, jasne? Ja jestem nauczycielem, a ty głupią uczennicą. Rób, co ci mówię, i żadnych dyskusji.

Dubhe czuje się upokorzona tym wybuchem, ale nie może zrobić nic innego, tylko odejść.

— I nie pokazuj się przed upływem kilku godzin!

Ona potakuje, stojąc już w progu, potem zamyka za sobą drzwi.

Dubhe mieszka z Mistrzem już siedem lat. W ciągu tego czasu dzielili ze sobą wszystko: zawsze spali razem, jedli razem, mieli wspólne pokoje w gospodach, grotach i innych nieprawdopodobnych domach. Ona go kocha, on jest centrum jej wszechświata. A jednak przez te wszystkie lata nigdy nie dowiedziała się, jak on ma na imię. Dla niej zawsze był tylko Mistrzem.

Teraz niespodziewanie przybywa dziwny mężczyzna, którego Mistrz nienawidzi, wydaje jej się, że to ktoś z Gildii, i nazywa go po imieniu. Nazywa się Sarnek. Dubhe bawi się palcem w piasku i obsesyjnie pisze jego imię. Sarnek. Sarnek. Nieznajomy znał jego imię, a ona nie. Czego od nich chce? Kto to jest? Dlaczego Mistrz wypędził ją, aby z nim porozmawiać, w dodatku tak ostro? Nie, nie Mistrz. Sarnek.

Dubhe podrywa się gwałtownie. Czuje się zagniewana, zdradzona i przestraszona. Biegnie ku morzu.

Na piasku zostaje napis.

Kocham Sarnka.

— Dość kurtuazji i zbędnych pogawędek.

Sarnek i mężczyzna piją napar, siedząc naprzeciwko siebie Mężczyzna wydaje się zrelaksowany, zaś Sarnek jest spięty, zdenerwowany, z dłonią blisko rękojeści sztyletu.

— Jesteś taki sam jak zawsze, Sarnek. Mówi się, że lata i doświadczenie zmieniają ludzi, ale wydaje się, że ciebie to nie dotyczy. — Powiedz, czego chcesz, i idź sobie.

— Już ci powiedziałem. Gildia chce ci przebaczyć.

— Nie wierzę.

— Ujmijmy to w ten sposób: nie jesteśmy mściwi.

— Przez te wszystkie lata polowaliście na mnie, myślisz, że się nie zorientowałem? Musiałem cierpieć głód, aby nie wpaść w wasze ręce. Tylko drobne zlecenia, nigdy nie wybijać się ponad przeciętność…

— Wiedziałeś, że tak będzie, kiedy odchodziłeś.

— Dobrze wiem, że pozostaję dla was wstydem, nieszczęsną skazą na waszym nieskalanym planie. Mylę się, czy wciąż jestem jedynym, który wam uciekł sprzed nosa?

Sarnek uśmiecha się okrutnie, a tamten zdaje się przyjmować to z niechęcią.

— Przeszłość to przeszłość i nie interesuje nas. Ty już jesteś prawdziwym Przegranym i Thenaar będzie potrafił odpłacić ci za to, że go zdradziłeś. Miejsce dla takich jak ty znajduje się w najgłębszych ciemnościach piekła.

— Nie próbuj mi grozić tymi twoimi fanatycznymi bzdurami.

Mężczyzna gwałtownie odstawia szklankę na stół i trochę naparu ląduje na drewnie.

— Jeżeli dalej będziesz się tak zachowywał, nigdy sobie nie pójdę, a przecież tego nie chcesz, prawda?

— No dalej, mów.

Mężczyzna odzyskuje panowanie nad sobą.

— Jak wspomniałem, nie jesteśmy już tobą zainteresowani. Dla nas jesteś ostatecznie stracony. Tylko nie zrozum mnie źle, jeżeli szukaliśmy cię przez te wszystkie lata, to bynajmniej nie po to, aby przekonać cię do powrotu, ale żeby cię zabić.

— Naprawdę mi pochlebiasz. I co niby miałoby się przez ten czas zmienić?

— Dziewczynka.

Twarz Sarnka nagle całkiem się zmienia. Uśmiech zamiera mu na twarzy i powraca bezwzględne spojrzenie.

— Trzymaj ją z daleka od tego wszystkiego.

Mężczyzna zachowuje się tak, jakby tego nie słyszał.

— To Dziecko Śmierci, wiesz o tym. Jest nierozerwalnie związana z Thenaarem. Jakby tego było mało, wykształciłeś ją zgodnie z naszymi metodami. I ty trzymasz ją tutaj, aby gniła… Piętnaście lat i jeszcze nie zaczęła wykonywać zawodu zabójcy.

— Zostaw ją w spokoju — ryczy Sarnek. — Ona nie jest wasza, ona jest moja.

Mężczyzna chichocze.

— Mówiłem, że nigdy się nie zmieniasz. Kobiety zawsze cię rujnują…

Sarnek jest szybki i błyskawicznie chwyta go dłonią za gardło.

— Milcz.

Mężczyzna nie przestaje chichotać, ale podnosi dłoń na znak pokoju. Sarnek go puszcza.