Jedli w milczeniu. Chłopak czuł się przytłoczony losem swojej towarzyszki podróży. Zawsze był osobą zdolną do odczuwania na własnej skórze bólu innych; to właśnie między innymi z powodu tej swojej wyostrzonej wrażliwości zaczął kształcić się na czarodzieja. Chciał być przydatny, potrzebował działać. Bezradność zżerała go do głębi, a teraz był całkowicie bezsilny.
Położyli się na ziemi, a Lonerin oddał Dubhe swój płaszcz.
— Nie bądź takim rycerzem, z kobiety mam tylko wygląd.
— Dubhe była rozdrażniona.
— Źle się czujesz i będzie lepiej, jeżeli przynajmniej nie będziesz cierpiała z zimna.
— Już ci mówiłam, że nie potrzebuję twojej litości.
— To nie litość, to wdzięczność.
Dubhe zarumieniła się lekko i wyciągnęła rękę.
— To wszystko robię tylko dla siebie…
— Nikt cię nie zmuszał, żebyś zabierała mnie ze sobą. Dziękuję. Znajdę sposób, aby ci się odwdzięczyć.
Noc była spokojna i cicha, a niebo nad ich głowami niepokojąco piękne. Tylko na pustyni można zobaczyć tyle gwiazd.
Lonerin zaczął myśleć o Asterze, który ze swojej wieży oglądał ten krajobraz każdego wieczoru. Znajdowali się w centrum tego, co niegdyś było jego imperium; po ziemi walały się jeszcze drzazgi jego pałacu, a wiatr rozwiał je po całej Wielkiej Krainie. A teraz on miałby powrócić, niwecząc to wszystko, co Sennar i Nihal uczynili, aby go pokonać. Te czterdzieści lat, jakie minęły od jego śmierci, zostaną zatarte, jak gdyby nigdy nie istniały. Lonerin zastanawiał się, dlaczego musieli żyć w takich mrocznych czasach. Dlaczego Światu Wynurzonemu zawsze groził ból? Pomyślał o śmierci swojej matki, o nienawiści, z jaką codziennie walczył, pomyślał także o Bestii, jaką nosiła w sobie Dubhe, tak podobnej do jego osobistego demona, a przecież o wiele bardziej straszliwej. A z chaosu tych mglistych idei nie wiadomo jak wyłonił się obraz Theany. Na wargach czuł jeszcze smak jej pocałunku. Była to jedyna nadzieja na szczęście i spokój, jaką kiedykolwiek miał w swoim życiu. Przesunął dłońmi po schowanej pod tuniką sakiewce, zawierającej włosy dziewczyny W jego sercu zapłonęło nikłe światełko wewnętrznego spokoju.
Dni mijały powoli i złowrogo, podobnie jak ich podróż. Świt podnosił się na nierównym bezmiarze kamieni, zachód zapadał nad tym samym pejzażem, a ich droga rozwijała się wśród opustoszałej ziemi i każdy dzień wydawał się taki sam, jak poprzedni. Konie były wycieńczone i bliskie padnięcia, oni też byli zmęczeni. Jedyną oznaką mijającego czasu była powoli zachodząca w Dubhe przemiana. Lonerin widział, jak wyraz jej twarzy zmienia się godzina po godzinie, jej skóra pokrywa się lekkim potem, a brwi marszczą się z wysiłku nad utrzymaniem panowania nad sobą.
Tymczasem jednak rozmyślał także o tym, co czeka na niego w Radzie i co powie o tym, co odkryła Dubhe. Dohor zawsze był grożącym niebezpieczeństwem, wszyscy o tym wiedzieli. Był jednak człowiekiem, z którym w jakiś sposób można było sobie poradzić. Ale nie Aster. Aster był koszmarem zrodzonym przez przeszłość. Aster był niepowstrzymany. Co mogli zrobić przeciw niemu? A jeżeli Yeshol już go przywołał? Jeżeli ich podróż pozbawiona jest nadziei już od samego początku?
— Martwisz się?
Dubhe niewiele mówiła. Wydawało się, że kosztuje ją to wiele wysiłku, i Lonerin szanował jej ból, starając się zwracać do niej jak najrzadziej. Co jakiś czas jednak zamieniali parę słów. Ta milcząca i samotna podróż w jakiś sposób sprawiała, że zbliżali się do siebie.
— Tak.
— Ja też — powiedziała Dubhe z nikłym uśmiechem.
— Przepraszam, rozumiem, że masz całkiem inne problemy…
— Aster mnie też przeraża — przerwała mu. — Tyran wywołuje strach nawet u kogoś takiego jak ja.
To było coś, nad czym Lonerin w ciągu ostatnich dni się nie zastanawiał. Dubhe była zabójczynią, morderczynią. Trudno było w to uwierzyć, widząc przed sobą jej dziecinną twarz i ciało młodej, rozkwitającej kobiety.
— Od dawna się tym zajmujesz?
— Zaczęłam szkolenie, mając osiem lat. Ale tak naprawdę przed wstąpieniem do Gildii nigdy nie stosowałam w pełni tego, czego mnie nauczono. Byłam raczej złodziejką.
W wieku ośmiu lat on zaczął swoją przygodę z magią. Zaraz po śmierci matki. Nie znalazł innej drogi, aby móc przeżyć. Na początku była to zwyczajna i czysta nienawiść, i obietnica straszliwej zemsty w przyszłości. Potem pojawił się Folwar.
— Dlaczego otrzymałaś wykształcenie Zabójców?
Bał się, czy nie jest zbyt natarczywy.
— Zabiłam w dzieciństwie. W wypadku zabiłam mojego towarzysza zabaw. Takich jak ja Gildia nazywa Dziećmi Śmierci.
W innej sytuacji Lonerina prawdopodobnie zmroziłoby tego typu wyznanie. Nie teraz. Teraz nawet coś takiego nie budziło w nim zdumienia. Niesłychana wydawała mu się łatwość, z którą Dubhe, mimo widocznego bólu, jaki wywoływała w niej klątwa z grubsza opowiedziała mu historię swojej inicjacji. Na końcu zwróciła się do niego ze ściągniętym, pełnym cierpienia uśmiechem:
— To naprawdę dziwne, że ci o tym mówię. Nie są to sprawy, o których opowiadam z przyjemnością.
Uśmiechnął się do niej.
— W końcu dzielimy ze sobą życie i śmierć, nie?
Odwzajemniła jego uśmiech, ale znikł z jej twarzy nagle, razem z gwałtownym ukłuciem bólu, które zgięło ją wpół.
Lonerin natychmiast zatrzymał konia.
— Wszystko dobrze?
Dubhe oddychała ciężej niż zwykle, a jej twarz była zdeformowana w dziwny sposób.
— Ktoś…
Poczuła to nagle, kiedy zwierzała się czarodziejowi ze spraw, o których nie opowiadała nikomu. Przez kilka chwil wydawała się prawie spokojna, po czym nastąpiło gwałtowne uderzenie łapą Bestii i jej ogłuszające, zwierzęce wezwanie w uszach.
Lonerin rzucił się do niej. Jego głos docierał jak z otchłani, dziwny, pozbawiony barwy.
— Wszystko dobrze?
— Ktoś…
Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Gdzieś znajdował się nieprzyjaciel — czuła to z absolutną jasnością, jednocześnie słysząc śpiew śmierci, który dobrze znała i który tak bardzo ją przerażał. Bestia się obudziła.
Odepchnęła dłonią Lonerina, prawie zrzucając go z konia. Jej glos był słaby jak echo na wietrze.
— Odejdź, bo nie ręczę za siebie!
Nie popatrzyła na niego, aby sprawdzić, czy zrozumiał. Czuła, jak jej samokontrola gdzieś wyparowuje: teraz pragnęła tylko krwi.
Jak przez mgłę usłyszała jednak, jak stopy chłopca dotykają ziemi, po czym uderzają o kamienie. Zrozumiał.
Dubhe zebrała się w sobie i zamknęła oczy. Może jeszcze uda jej się opanować i odzyskać siebie samą. Uchyliła powieki i w kłębach kurzu pojawiła się przed nią czarna postać ze sztyletem w dłoniach. Cały świat zniknął: został tylko stojący przed nią uzbrojony mężczyzna. Jej ciało opanowała Bestia. Zaczęła się rzeź.
Lonerin oddalił się, ale niezbyt daleko. Tyle, ile wystarczyło, aby nie znaleźć się w zasięgu furii Dubhe. Na początku zastanawiał się, co ją wywołało, po czym dostrzegł przed nimi czarną, nie bardzo odległą postać. Krótko był w Gildii, ale wystarczająco, aby rozpoznać Zabójcę.
Był to chłopak, uśmiechający się buńczucznie. Dubhe trzęsła się na swoim koniu, dyszała, a jej mięśnie, które zazwyczaj wydawały się tak cienkie i elastyczne, napinały się pod skórą.
— Znalazłem was. Dokąd chcieliście pójść? Oczy Thenaara są wszędzie.
Dubhe siedziała nieruchomo na koniu. To Zabójca wykonał Pierwszy ruch.