Выбрать главу

Z niemal nienaturalną szybkością rzucił się w kierunku dziewczyny. Dubhe jednym susem zeskoczyła z konia, spadając prosto na niego. Była chudsza i niższa, ale i tak wydawało się, że nad nim góruje. Lonerin przez mgłę zobaczył, jak ostrze Zabójcy przesuwa się po jej boku i gęsta, czarna krew wytryskuje gwałtownie z rany.

— Dubhe!

Przez krótką chwile obydwoje leżeli na ziemi, po czym dziewczyna poderwała się, jakby nie została trafiona, i wyciągnęła sztylet.

Chłopak leżał pod nią, a Dubhe przytrzymywała go na ziemi jedną ręką, uniemożliwiając mu wszelki ruch. Był ogłuszony i słabo próbował się wyrwać. Ona wrzasnęła głosem, który nie miał w sobie nic ludzkiego, i z niesłychaną gwałtownością opuściła na niego sztylet. Pogrążyła go w piersi chłopaka aż po rękojeść, po czym wyciągnęła i zanurzyła z powrotem, i jeszcze raz, i jeszcze. Krew tryskała, a chłopak wił się i krzyczał. Chwyt Dubhe był jednak jak ze stali i Zabójca nie miał żadnych szans.

Lonerin stał skamieniały. Była to rzeź, posiłek potwora. Dubhe śmiała się na całe gardło. Jej twarz była odmieniona szaloną, głęboką radością.

Chciał uciekać, ale był niezdolny do jakiegokolwiek działania. Bo przecież gdzieś tam była Dubhe, ukryta w tym ciele, które już do niej nie należało, i nie mógł jej zostawić.

Dubhe oderwała się od ciała chłopaka, po czym zatrzymała się i zaczęła węszyć w powietrzu.

Lonerin pojął w lot. Z pomocą przyszła mu jego wrodzona zimna krew. Złożył dłonie, zamknął oczy i rozpoczął recytację formuły. Była to walka z czasem.

Poczuł, jak zbliżają się do niego ciężkie kroki Dubhe, usłyszał jej wrzask wygłodniałego zwierzęcia. Nie przerwał wypowiadanej formuły, skandując ją głośno, czując, jak poprzez złączone dłonie energia magiczna uchodzi z jego ciała.

Potem nastąpiła eksplozja bólu, jakiego nigdy dotąd nie odczuł. Ona. Sztylet… Trafiła go! Oddech zamarł mu w gardle, ale wyrecytował ostatnie słowo formuły, wykrzykując je do Dubhe.

Poczuł, jak dłoń, która go zraniła, puszcza rękojeść sztyletu, jeszcze wbitego w jego ramię. Z trudem podniósł powieki. Spotkał na moment oczy Dubhe, wreszcie z powrotem normalne i przepełnione niewypowiedzianą zgrozą.

— Ocal mnie — wymruczała słabym głosem, po czym upadła uśpiona u jego stóp.

Lonerin wbrew sobie odetchnął z ulgą. Następnie sprawdził swoją ranę: sztylet jakimś cudem uderzył go wysoko i chociaż tracił krew, przecięcie nie wydawało się ani głębokie, ani poważne. Zajął się więc oceną stanu Dubhe. Była ranna w bok, ale ta rana również wydawała się raczej powierzchowna. Poruszając się z trudem, przebadał ją dokładniej. Organy wewnętrzne miała całe, tylko skóra była rozdarta szerokim rozcięciem.

Tak czy inaczej nie mieli powodów do radości. Obydwoje byli w raczej kiepskiej formie, a Laodamea była oddalona o dwa dni marszu. Głupio byłoby łudzić się, że był to jedyny Zabójca na ich tropie. Prawdopodobnie był to tylko ten najbliższy.

Ponadto w zamęcie uciekły oba konie.

Lonerin czuł się zagubiony i zmieszany. Straszliwe obrazy przemienionej Dubhe wypełniały mu głowę, a ból w ramieniu okrutnie pulsował. Na dodatek zgubił kamienie magiczne, za których pomocą mógłby wejść w kontakt z Radą Wód.

Podniósł oczy. Na niebie nie było ani jednej chmury, słońce błyszczało, a co najważniejsze, zobaczył sępy. Kilka ptaków wysoko na niebie. Z pewnością przyciągnął je zapach krwi.

Nigdy nie próbował tego zaklęcia na sępach, ale nie było innego wyjścia.

Wezwał jednego z nich rozkazującym słowem. Już ta prosta formuła nieco go zmęczyła. Był bardzo osłabiony.

Sęp usiadł przed nim potulnie i przez kilka sekund patrzył mu w oczy. Czekał.

Lonerin wypowiedział dwa kolejne słowa i o mały włos nie zemdlał. Jeżeli tak dalej pójdzie, nie zostanie mu już energii na leczenie Dubhe.

Pomyślę o tym później.

— Gildia chce ożywić Astera i wprowadzić go w ciało Pół-Elfa. Użyje Zakazanej Magii. Ja i sojuszniczka jesteśmy w Wielkiej Krainie, niedaleko granicy z Krainą Wody.

Lonerin zakończył formułę wskazaniem miejsca, gdzie sęp miał zanieść wiadomość, i słowem pożegnania. Ptak podniósł się do lotu jednym machnięciem skrzydeł.

A teraz? Musieli się stąd ruszyć.

„Ocal mnie”.

Dubhe powiedziała: „Ocal mnie”.

Nie w jego mocy było ocalenie jej z jej niewoli, ale zabrać ją stąd, zanim umrze z upływu krwi lub Bestia zbudzi się, całkowicie opanowując jej umysł — tak, to mógł, musiał zrobić.

Znowu przyjrzał się ranie dziewczyny. Teraz nie był w stanie wykonać nawet prostego zaklęcia uzdrawiającego.

Zdjął płaszcz i oddarł z niego długi pas materiału. Wziął bukłak, który jeszcze wisiał mu na szyi, użył nieco wody do przemycia rany Dubhe, po czym zaczął ją bandażować.

Po tej operacji odpoczął nieco, napił się. Spróbował owinąć także ranę na własnym ramieniu, ale udało mu się to tylko połowicznie. Zresztą najważniejsze było zahamowanie krwotoku, przynajmniej w części.

Kiedy poczuł się trochę silniejszy, postanowił, że czas ruszyć w drogę. Starając się nie patrzeć na leżącego na ziemi trupa, wziął Dubhe na ramiona i z wielkim wysiłkiem podniósł się na nogi.

Każdy krok był dla niego niesłychanym wysiłkiem, ale zmuszał się, aby iść dalej. Ból w ramieniu przeszywał go, a zmęczenie atakowało mu nogi. Mimo to jednak parł naprzód. Musiał przynajmniej spróbować, dla siebie i przede wszystkim dla Dubhe, która była teraz całkowicie od niego uzależniona.

Pomyślał o Theanie, o tym, czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy.

Przemierzał opustoszałą równinę aż do wieczoru, wyciskając energię do ostatniej kropli, czołgając się, kiedy już nie był w stanie dalej iść.

Zachód słońca był wspaniały, a kiedy słońce na dobre opuściło ziemię, Lonerin ujrzał przepiękny zielony promień, w kolorze, o którego istnieniu nawet nie wiedział.

Uśmiechnął się. Dubhe opowiedziała mu o tym jednej nocy.

„Byłam tu z moim Mistrzem, jeszcze na początku kariery. Pewnego wieczoru byłam smutna i zobaczyłam najbardziej niezwykłe widowisko świata. Zielony promień o zachodzie słońca. Widziałeś go kiedyś?”.

Zatrzymał się na noc. Położył Dubhe na ziemi i przykrył tym, co zostało z jego płaszcza. Dotknął swojej rany. Jak było do przewidzenia, bandaże były mokre. Krwotok nie ustał.

W tej chwili był już pewien, że nie zobaczy jutrzejszego świtu.

34. Rada Wód

Ktoś wołał go uporczywie. Chyba nim potrząsał, ale trudno mu było to stwierdzić. Chciał mówić albo przynajmniej otworzyć oczy. Obie te czynności wydawały mu się ponad siły.

— Lonerin, do diabła…

— Nie żyje?

Tak, umarłem.

A jednak słyszał odległe pulsowanie i brzęczenie w uszach.

Słabo poruszył dłonią.

— Nie, na szczęście nie.

Wreszcie Lonerinowi udało się otworzyć oczy. Uderzyła go niezmierzona światłość, której nie mógł znieść.

— Ej tam, chłopcze, wszystko dobrze? Chyba nie, co? Porządnie nas nastraszyłeś. Tak czy inaczej teraz ruszamy do Laodamei i to pędem, zanim ktoś nas zobaczy w tych okolicach.

Poczuł, że go podnoszą. Z wielkim wysiłkiem zmusił się, aby przemówić.

— Co?

— Du… bhe…

— Dziewczyna? Nie bój się, jest z nami.

Poczuł jeszcze, że go na czymś kładą, po czym znów stracił przytomność.