— Ale ja cię zraniłam i…
Zorientowała się, że wkroczyła na temat tabu, bo nagle zamilkła.
Lonerin poczuł, że się czerwieni. Fakt, że widział, w jakim była stanie, tylko pogłębił uczucia, jakie wobec niej żywił, tę autentyczną litość, która sprawiała, że pragnął ją uratować. To, że go zraniła, nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. Jeżeli znajdował się w tym łóżku, to tylko z powodu decyzji, jakie podjął później.
— To nie byłaś ty. Tak czy inaczej, to nie ma znaczenia.
— A jednak się mylisz, bo to ja. To najgorsza część mnie, która wypływa na wierzch.
— Nie uwierzyłbym w to nawet, gdybym to widział.
— Taka jest natura klątwy.
Lonerin uciął krótko:
— Przestań się wykręcać i gadać bzdury. Zasługujesz na pochwały Rady o wiele bardziej niż ja. I dlatego tam pójdziesz.
Dubhe umilkła, ale widać było, że jej nie przekonał.
— Przepraszam cię, jest mi niezmiernie przykro, że musiałeś to oglądać i że próbowałam cię zabić… Uratowałeś mi życie, dziękuję. Jestem twoją dłużniczką.
Popatrzyła na niego z żarem i tym razem to Lonerin musiał opuścić wzrok. Była to dziewczyna bardzo otwarta, bezpośrednia, a patrzenie na nią było równoznaczne z zagłębianiem się w otchłanie, w których Lonerin mógłby się łatwo zgubić.
— No to jesteśmy kwita. W każdym razie przed posiedzeniem Rady chcę zaprowadzić cię do mojego mistrza.
Dziewczyna nagle zaczęła słuchać uważnie.
— To ten wielki czarodziej, o którym ci mówiłem, z pewnością będzie umiał ci pomóc. Już wspomniałem mu o twojej sytuacji.
— Jeszcze raz dziękuję…
Piękna była, kiedy tak się rumieniła. Wydawało się, że chmury, które zawsze były w jej oczach, nagle się rozrzedziły.
— To mój obowiązek.
— Pozwolę ci odpocząć, już za dużo mówiłam.
Lonerin uśmiechnął się, ale ona nie odwzajemniła uśmiechu Pożegnała go krótkim gestem i opuściła pokój, nic więcej nie dodając. Lonerin odprowadził wzrokiem jej plecy, dopóki nie zniknęły mu z pola widzenia.
Dubhe stała przed drzwiami w podziemiach pałacu królewskiego Laodamei. W tym roku to tam znajdowała się siedziba Rady Wód, tam też miał swój gabinet mistrz Lonerina.
Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co o tym chłopaku myśleć. Czuła się przy nim dziwnie nieswojo. Postąpił dla niej tak, jak nikt wcześniej, a co więcej, uczynił to, nie znając jej. Była rozdarta pomiędzy bezwarunkową wdzięcznością a dziwną nieufnością osoby zbyt przyzwyczajonej do radzenia sobie samej, przeciw wszystkim, aby móc uwierzyć w czyjeś dobre intencje. Wydawało jej się tak nadzwyczajne, że ktoś ryzykował dla niej życie…
Teraz, przed tymi drzwiami, czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Tam, za tym drewnem, kryła się ostateczna odpowiedź: śmierć albo życie. Dubhe się bala. Co się stanie, jeżeli okaże się, że nie da się nic zrobić i klątwa jest wieczna? Nie chciała nawet o tym myśleć. Cokolwiek uważał Lonerin, to wszystko, co zrobiła, uczyniła właśnie dla tej chwili.
Zapukała energicznie. Głos, który jej odpowiedział, był cichy i zmęczony. Delikatnie otworzyła drzwi.
— Jestem Dubhe, dziewczyna, która przybyła tu z Lonerinem.
Zatrzymała się. Pokój sam w sobie nie różnił się od gabinetu jakiegokolwiek czarodzieja. Widok tych wszystkich książek na pólkach, biurka zawalonego tomiskami i rozrzuconych wszędzie pergaminów przypomniał jej trochę gabinet Yeshola. To raczej widok siedzącego tam czarodzieja wywarł na niej piorunujące wrażenie. Był to starzec o wstrząsającej wręcz chudości, tak kruchy, jak jego głos. Siedział na siedzisku wyposażonym w wielkie drewniane koła, oparty plecami, jakby kompletnie pozbawiono go wszelkich sił. Uśmiechnął się do niej, a ona stała oszołomiona z dłońmi opartymi o drzwi.
— Mnie szukałaś?
Dubhe zastanawiała się, czy to rzeczywiście on, potężny czarodziej. Wiedziała, że wygląd fizyczny nie ma wiele wspólnego z magią, ale zdawała sobie również sprawę, że aby wypowiadać zaklęcia, potrzeba było siły.
— Wy jesteście Folwar?
— Oczywiście.
Dubhe poczuła się głupio. Od momentu, kiedy postawiła nogę w tym pałacu, nie wiedziała, jak ma się zachowywać, a wszyscy traktowali ją z troską, która ją prawie irytowała.
— Nie chcesz usiąść? Rozgość się, nie stój tam taka niepewna.
Starzec znowu się uśmiechnął, a Dubhe usiadła na drewnianym krześle z nienaturalnie wyprostowanymi plecami. Co teraz?
Folwar wybawił ją z kłopotu.
— Lonerin wspomniał mi o tobie. Jesteś tu w sprawie klątwy, prawda?
Dubhe przytaknęła.
— Wasz uczeń powiedział mi, że jesteście bardzo potężnym czarodziejem i będziecie w stanie mi pomóc.
Nie traciła czasu. Zwinnymi ruchami podciągnęła rękaw i pokazała ramię i symbol.
Folwar przybliżył swoje krzesło i zaczął przyglądać się symbolowi.
Dubhe wstrzymała oddech. Może Lonerin się mylił? Może to nie pieczęć, ale klątwa?
Minuty, podczas których Folwar trzymał jej ramię w swych kruchych palcach, wydawały jej się bardzo długie.
— To bardzo złożona pieczęć…
Dubhe podświadomie odprężyła się. To nie była dobra wiadomość.
— Czy to Gildia?
— Tak. Ale nie wiem, kto to zrobił.
Folwar dalej obserwował symbol. Jego twarz nie była już dobrotliwa, ale skoncentrowana i surowa.
— Nie zrobił tego byle jaki czarodziej, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale będę potrzebował jeszcze kilku prób.
Oddalił się od niej i poszukał czegoś na półkach. Łatwość, z jaką poruszał się na swym krześle inwalidzkim, była nadzwyczajna. Wszystkie regały dostosowane były do jego potrzeb. Z wielkiego kredensu stojącego w rogu wziął kilka buteleczek.
Analiza niewiele różniła się od tej, którą już przeprowadziła Magara, była tylko trochę bardziej skomplikowana. Folwar przesunął nad symbolem rozżarzoną głownię, potem dym, a nawet jakieś dziwne mikstury. Dubhe odczuwała tylko pewne wrażenie dyskomfortu. Co może potwierdzić ten starzec, jeżeli nie to, co już wiedziała?
Kiedy skończył, oczyścił jej ramię. Odłożył na miejsce buteleczki, sprawdził coś w kilku podręcznikach. Wreszcie podniósł oczy znad tomów. Wydawał się bardzo zmęczony.
— Tak jak ci mówiłem, jest to pieczęć, i to bardzo wyrafinowana. Nie znalazłem w niej ani błędów, ani słabych punktów.
Dubhe zamknęła oczy i starała się stłumić drżenie kończyn.
— Ów czarodziej był bardzo zdolny i potężny. Znak jest wytrzymały. Pieczęć została stworzona, aby trwać w nieskończoność: myślę, że o tym wiesz.
Dziewczyna cofnęła ramię i gwałtownie opuściła rękaw.
— To wszystko niepotrzebne bajki. Dlaczego nie powiecie mi prawdy? Dlaczego nie przyznacie, że nic się nie da zrobić?
Podniosła się na nogi i krzyczała. Mimo to było w niej coś, co górowało nad jej głosem. Folwar był nieporuszony.
— Nie mówię ci tego, bo nie o to chodzi.
Dubhe zatrzymała się w miejscu, czując, jak ogarnia ją głęboka niemoc i złość.
— Usiądź i uspokój się.
— Powiedzcie mi wszystko i skończmy z tym — powiedziała, nie siadając.
Folwar uśmiechnął się łagodnie.
— Młodzi są zawsze bezkompromisowi, prawda? Ty tak jak Lonerin…
Dubhe zacisnęła pięści. To nie było to, to nie to…
— Wiemy o przypadkach przełamania pieczęci. Są to wyjątki, możliwe tylko pod kilkoma warunkami: błędów popełnionych przy nakładaniu pieczęci, mizernej mocy czarodzieja, który to zrobił, lub wielkiej potęgi czarodzieja, który ją łamie. Ja nie jestem ekspertem w tych sprawach. To nie fałszywa skromność: jestem wybitny w praktykach uzdrawiających, ale moja wiedza o formułach zakazanych jest dość ograniczona. Z tego, co wiem, wynika, że w twojej pieczęci nie ma błędów, ale jest tam coś bardzo dziwnego, czego nie potrafię dobrze zidentyfikować. Myślę, że została nałożona przez czarodzieja o średniej mocy, więc prawdopodobnie jest jakaś szansa na jej przełamanie.