Выбрать главу

— Jak pan wie, zrobię to i tak.

— …i wczytał mi zapis hipnotaśmy GLNO, żebym mógł dokładnie go zbadać. Albo znajdę jakieś somatyczne przyczyny zaburzeń, albo ostatecznie je wykluczę.

O’Mara milczał przez chwilę. Jego twarz wyrażała niewiele więcej niż blok bazaltu, ale oczy zdradzały głęboką troskę i namysł.

— Przyjmował pan już zapisy edukacyjne i wie pan, jak to jest. Jednak taśma GLNO jest… inna. Będzie się pan czuł jak bardzo nieszczęśliwy Cinrussańczyk. Nie jest pan Diagnostykiem, Conway, w każdym razie jeszcze nie. Niech się pan zastanowi.

Conway wiedział z doświadczenia, że z jednej strony hipnotaśmy były czymś na kształt pomniejszego błogosławieństwa, z drugiej jednak należało nazwać je złem koniecznym. Niezależnie od umiejętności zawodowych, nabywanych dzięki talentowi i doświadczeniu, żaden chirurg nie był w stanie przechowywać w głowie wszystkich danych na temat mnóstwa rozmaitych pacjentów, których można było spotkać w tak wielkim szpitalu. Należało mu więc ich dostarczyć, zwykle tylko na jakiś czas, i do tego właśnie służyły zapisy przygotowane przez największych medycznych specjalistów wszystkich znanych gatunków. Jeśli Ziemianinowi przychodziło operować albo leczyć Kelgianina, przyjmował informacje ze stosownej taśmy. Po zakończeniu terapii były one wymazywane z jego umysłu. Jednak dla samego lekarza nie było to miłe doświadczenie, niezależnie od tego, czy chodziło o skorzystanie z hipnotaśmy tylko na czas operacji, czy na wiele miesięcy, co bywało niezbędne przy pracy badawczej czy dydaktycznej.

Jedynym jasnym punktem pozostawał fakt, że zwykli lekarze i tak cierpieli mniej niż Diagnostycy.

Ci ostatni stanowili elitę Szpitala i należeli do nielicznych istot na tyle stabilnych mentalnie, że mogły przechowywać naraz do dziesięciu zapisów. Ich zadaniem było poszukiwanie nowych kierunków w ksenomedycy — nie oraz diagnozowanie i leczenie nieznanych dotąd form życia. Po Szpitalu krążyło przypisywane O’Marze powiedzenie, że każdy dość zdrowy na umyśle, aby zostać Diagnostykiem, niechybnie musi być szalony.

Powód do takiego mniemania był prosty — wraz z danymi o fizjologii przyjmowało się także pamięć i osobowość osoby, która nagrała taśmę. W ten sposób Diagnostyk popadał dobrowolnie w postać złożonej schizofrenii, przy czym wszczepione alter ego mogły być tak diametralnie odmienne, że wielokrotnie posługiwały się nawet innymi systemami logicznymi. Poza tym sporo autorytetów medycznych, chociaż wybitnych w swoich fachu, okazywało się istotami nieopanowanymi, agresywnymi i niemiłymi.

Conway wiedział, że w przypadku taśmy GLNO to akurat mu nie grozi, gdyż Cinrussańczycy byli ze wszech miar łagodni, przyjacielscy i dawali się lubić.

— Już się zastanowiłem — powiedział. O’Mara pokiwał głową.

— Carrington? — rzucił do interkomu na biurku. — Starszy lekarz Conway otrzymał zgodę na przyjęcie taśmy GLNO. Obowiązkowo z godzinnym uspokajaczem po zabiegu. Będę na oddziale nagłych przypadków na sto sześćdziesiątym trzecim. Postaram się jednak nie wtrącać lekarzom do roboty — dodał, uśmiechnąwszy się niespodziewanie do Ziemianina.

* * *

Obudziwszy się, Conway ujrzał nad sobą wielki różowy balon czyjegoś oblicza. Odruchowo chciał uciec na ścianę, byle dalej od tego olbrzymiego ciała, które mogłoby go przypadkiem zmiażdżyć. Oblicze nieco drgnęło. Jego właściciel zorientował się, co się dzieje, odsunął się nieco i wyprostował.

— Spokojnie, doktorze — powiedział porucznik Carrington, jeden z asystentów O’Mary. — Proszę powoli usiąść, a potem wstać. I nie przejmować się, że ma pan tylko dwie nogi, nie sześć.

Wędrówka na pokład 163 nie trwała nawet specjalnie długo, jeśli wziąć pod uwagę, że obchodził z daleka wszystkie napotkane stworzenia, nawet te mniejsze od siebie, ponieważ obcy w jego umyśle twierdził, że są wielkie i niebezpieczne. Od Murchison dowiedział się, że O’Mara kontaktował się już z salą operacyjną i chciał wypytać Thornnastora i Edanelta o specyficzne cechy fizjologiczne i ewolucyjne EGCL. Chirurdzy byli jednak zbyt zajęci, aby z nim rozmawiać, psycholog poszedł więc do izolatki Prilicli.

Na pogawędki z Conwayem też nie mieli chęci i łatwo się było domyślić dlaczego. Operacja okazała się o wiele trudniejsza, niż sądzili, i obecnie po prostu ścigali się z czasem.

Jak wyjaśniła pospiesznie Murchison, korzystając z chwil, gdy nie musiała pomagać Thornnastorowi, po usunięciu przed godziną tkwiących w mózgu odłamków pancerza niespodziewanie pogorszył się stan pacjenta. Zmianę wykrył Prilicla, który wprawdzie nie mógł uczestniczyć w operacji, ale nie przestał być lekarzem. Na dodatek obecna nadczułość narządów zmysłów pozwalała mu śledzić przebieg zdarzeń na odległość. Korzystając ze swojej rangi, przysłał siostrę dyżurną oddziału siódmego na salę operacyjną z propozycją, aby pozwolono mu oglądać wszystko na monitorze, a tym samym skuteczniej pomóc.

Przyczyną kryzysu okazały się uszkodzenia szeregu dużych naczyń krwionośnych w okolicach mózgu. Po usunięciu odłamków zaczęły one obficie krwawić

1 obaj chirurdzy byli zmuszeni skorzystać z propozycji Prilicli. Bez pomocy empaty kontrolującego stan pacjenta pospieszne zatrzymywanie krwawienia i rekonstruowanie naczyń przebiegających w tak wrażliwym rejonie byłoby zbyt niebezpieczne.

— Rokowania? — spytał cicho Conway, ale zanim Murchison zdołała odpowiedzieć, Thornnastor obrócił jedną z szypułek i spojrzał na stojącego za jego plecami gościa.

— Jeśli w ciągu najbliższych trzydziestu minut nie dojdzie do wylewu, to zapewne umrze dopiero ze starości — powiedział. — A teraz proszę przestać absorbować moją asystentkę i zająć się własnym pacjentem.

W drodze na siódemkę Conway zastanawiał się, jakim cudem empata potrafi odróżnić słabą emanację nieprzytomnego EGCL od emocji pół tuzina przytomnych istot obecnych tuż obok. Może wiązało się to z obecną nadwrażliwością Prilicli, jednak jakiś głos podpowiadał Conwayowi, że chodzi o coś całkiem innego.

O’Mara ciągle przebywał w izolatce. Bardzo niska grawitacja sprawiała, że cały czas przytrzymywał się stelaża sprzętu monitorującego. Wraz z Priliclą śledził na ekranie przebieg operacji.

— Conway, proszę przestać! — powiedział ostro psycholog.

Lekarz starał się nie reagować żywiołowo na widok chorego empaty, ale jego umysł był teraz w połowie cinrussański. Dla przedstawiciela gatunku o najsilniejszych w Federacji talentach empatycznych widok cierpiącego współplemieńca był szalenie przykry, na dodatek Conway, jako Ziemianin, nie potrafił przejść obojętnie obok przyjaciela w potrzebie. Sytuacja była więc niełatwa dla nich obu.

— Przykro mi — mruknął niepotrzebnie.

— Wiem, przyjacielu Conway — powiedział Priliclą, obracając się w jego stronę. — Nie powinieneś jednak przyjmować tego zapisu.

— Został ostrzeżony — warknął O’Mara, ale sądząc po wyrazie twarzy, nie był zirytowany. Też się przejął.

Conway należał teraz do empatycznej rasy, jednak jako osobnik okaleczony. Dysponował wspomnieniami, które podpowiadały mu, jak ważna jest więź empatyczna, ale nie potrafił jej nawiązać. Owszem, widział i słyszał Priliclę, mógł go nawet dotknąć, lecz nie potrafił biegle odczytywać emocji kryjących się za każdym słowem, gestem czy poruszeniem. Dla przebywających w zasięgu wzroku Cinrussańczyków taki kontakt był czymś naturalnym i dostarczał wielkiej satysfakcji. Conway czuł się zatem jak ktoś, kto nagle ogłuchł i stracił głos. Wydawało mu się wprawdzie, że odbiera silne sygnały od Prilicli, ale była to tylko gra wyobraźni, bardziej współczucie niż współodczuwanie.