Выбрать главу

Na poziomach o niskiej grawitacji okazało się, że tam również jest jeden z tych szczególnych dni, kiedy wszystko idzie na opak, i zaraz zaangażowano go do dalszych konsultacji. Nie mógł się wykręcić, bo był przecież Conwayem, ziemskim starszym lekarzem znanym z nieortodoksyjnych pomysłów, które z reguły okazywały się trafne, zarówno jeśli chodzi o diagnozy, jak i o leczenie. Tutaj mógł się jednak na coś przydać, chociaż jego sugestie były całkiem zwyczajne. Cinrussańczycy, których dane miał w głowie, nie różnili się bardzo pod względem temperamentu czy budowy od Nallajimów czy Eurilów, ptakowatych kruchych i niezwykle nieśmiałych wobec większych stworzeń. Nadal jednak nie widział rozwiązania, tradycyjnego czy nie, problemu, z którym najbardziej chciał się uporać.

Choroby Prilicli.

Zastanowił się, czy nie pójść do swojego pokoju, gdzie miałby ciszę i gdzie mógłby spokojnie pomyśleć, ale taka wędrówka na drugi koniec Szpitala zajęłaby ponad godzinę, Conway zaś chciał być w pobliżu pacjenta, na wypadek gdyby i tak ciężki już stan Prilicli jeszcze się pogorszył. Wysłuchiwał więc dalej nallajimskich pacjentów opisujących swoje dolegliwości i współczuł im z całego serca. Cinrussańska część jego umysłu podpowiadała mu, jak bardzo muszą cierpieć, chociaż on sam, jako Ziemianin, nie potrafił w pełni odebrać ich doznań. Całkiem jakby oddzielała go od otoczenia szklana tafla nie przepuszczająca dużo więcej ponad widok otoczenia.

Niemniej coś docierało. Miał wrażenie, że odczuwa słabe echa bolesnych doznań illensańskich pacjentów, a także nieco emocji Eurilów i Nallajimów. A może to była tylko autosugestia?

Szklana tafla, pomyślał nagle i coś zaczęło mu świtać. Próbował uchwycić tę myśl. Szkło… coś ze szkłem… albo materiałem o właściwościach szkła…?

— Przepraszam, Kytili — powiedział do nallajimskiego lekarza, który głośno wyrażał zaniepokojenie nieswoistymi objawami pacjenta, którego dałoby się łatwo wyleczyć, gdyby nie ciągle odczuwany przez niego ból. — Muszę pilnie zobaczyć się z O’Marą.

Jednak naczelny psycholog został wezwany do jakiegoś problemu, który pojawił się nagle na opuszczonym niedawno przez Conwaya poziomie chlorodysznych, i zapis hipnotaśmy GLNO usunął Conwayowi Carrington, który też był wysoko wykwalifikowanym psychologiem. Spojrzał potem uważnie na Conwaya i spytał, czy mógłby jeszcze w czymś pomóc.

Ziemianin pokręcił głową i uśmiechnął się zdawkowo.

— Chciałem poprosić o coś O’Marę. Ale zapewne i tak by odmówił. Można skorzystać z komunikatora?

Kilka sekund później na ekranie pojawiła się twarz Fletchera.

— Tu Rhabwar.

— Kapitanie, chcę prosić o przysługę. Jeśli się pan zgodzi, zadbam o to, by cokolwiek się stanie, nie został pan obciążony odpowiedzialnością. Chodzi o sprawę czysto medyczną i to moje polecenia będą wiążące. Mam pomysł, jak pomóc Prilicli — dodał i wyłożył dokładnie, czego oczekuje. Gdy skończył, Fletcher spojrzał na niego uważnie.

— Zdaję sobie sprawę ze stanu Prilicli, doktorze — powiedział. — Naydrad chodzi do niego tak często, że prawie nie opłaca się zamykać śluzy. Po każdym powrocie informuje nas o postępach leczenia, a raczej ich braku. Nie muszę wspominać, że czujemy się za niego współodpowiedzialni. Domyślam się, że pragnie pan użyć statku do nieautoryzowanej misji i ukrywa pan jej szczegóły, by ewentualne śledztwo dotknęło mnie w jak najmniejszym stopniu. Niepotrzebnie, doktorze, ale rozumiem pana i oświadczam, że wykonam każdy rozkaz, który pan wyda. — Kapitan przerwał i po raz pierwszy Conway dojrzał na jego kamiennym obliczu coś na kształt ożywienia. — Domyślam się, że chce pan, byśmy polecieli na Cinrussa, żeby nasz mały przyjaciel mógł umrzeć wśród swoich.

Zanim Conway zdążył odpowiedzieć, Fletcher przełączył obraz na Naydrad, która znajdowała się na pokładzie medycznym.

Pół godziny później Conway wraz z Kelgianką zaczął przenosić Priliclę z łóżka na nosze. Empata był już ledwie przytomny, osłabienie zmniejszyło nawet dręczące go drgawki. W korytarzu wiodącym do luku numer dziewięć nikt nie spytał ich, co robią. Paru osobom, które miały taki zamiar, Conway pokazał swój autotranslator. Stukając z irytacją w obudowę, sugerował, że urządzenie się zepsuło. Jednak gdy mijali wejście do izolatki EGCL, trafili na wychodzącą Murchison. Natychmiast stanęła im na drodze.

— Dokąd go bierzecie? — spytała stanowczo, chociaż wyraźnie była bardzo zmęczona i nieco przez to zła, gdyż empata zadrżał wyczuwalnie.

— Na Rhabwara — odparł Conway możliwie najspokojniej. — Jak EGCL?

Murchison spojrzała na Priliclę i spróbowała opanować emocje.

— Całkiem dobrze, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności. Jego stan się ustabilizował. Cały czas jest przy nim siostra przełożona. Edanelt odpoczywa w pomieszczeniu obok, jakby co, będzie na miejscu w parę sekund, choć nie oczekujemy problemów. Wręcz odwrotnie, przypuszczamy, że niebawem odzyska przytomność. Thornnastor wrócił do siebie, żeby przeanalizować wyniki testów Prilicli. Nie powinniście go ruszać…

— Thornnastor nie zdoła go wyleczyć — powiedział Conway z dużą pewnością siebie i spojrzał przelotnie na nosze. — Przydałaby się nam twoja pomoc. Wytrzymasz jeszcze kilka godzin na nogach? Proszę, nie mamy wiele czasu.

Kilka sekund po tym, jak nosze znalazły się na pokładzie szpitalnym Rhabwara, Conway połączył się z Fletcherem.

— Kapitanie, proszę ruszać jak najprędzej. I przygotować ładownik planetarny.

— Lądownik… Doktorze, jeszcze nie odcumowaliśmy, o odejściu na odległość skoku nie wspominając, a pan już martwi się o lądowanie na Cinrussie! Na pewno wie pan, co…

— Coś wiem, chociaż pewien nie jestem niczego — przerwał mu lekarz. — Proszę przygotować się na krótki lot z maksymalnym ciągiem, nie będziemy jednak oddalać się nawet na dystans skoku.

Fletcher wyłączył się, nie potwierdziwszy, że przyjął polecenie, ale kilka chwil później widoczne za iluminatorami poszycie Szpitala zaczęło się odsuwać. Szybkość wzrosła wkrótce do maksymalnej możliwej w tych warunkach nawigacyjnych. Niebawem byli już kilometr, a potem dwa dalej. Nikt jednak nie oglądał widoków. Conway wpatrywał się w Priliclę, a Naydrad i Murchison w Conwaya.

— Przed chwilą powiedziałeś, że Thornnastor nie zdoła go wyleczyć — odezwała się nagle patolog. — Co miałeś na myśli?

— To, że Prilicli nic nie dolega — odparł Conway. Ignorując opadłą niedostojnie szczękę Murchison i wichurę czeszącą sierść Kelgianki, spojrzał na małego empatę. — Prawda, przyjacielu?

— Chyba tak, przyjacielu Conway — rzekł Prilicla, po raz pierwszy od dłuższego czasu dając wyraźny znak życia. — Z całą pewnością nic mi w tej chwili nie jest. Ale czuję się zagubiony…

— Zagubiony! — wykrzyknęła Murchison, ale urwała, bo Conway znowu włączył komunikator.

— Kapitanie, natychmiast wracamy do śluzy dziewiątej, żeby przyjąć na pokład kolejnego pacjenta. Proszę włączyć wszystkie zewnętrzne światła i ignorować polecenia z kontroli obszaru. I niech pan połączy mnie z izolatką EGCL na poziomie jeden sześć trzy. Szybko.

— Dobrze — odparł chłodno Fletcher. — Ale żądam wyjaśnień…

— Otrzyma je pan… — zaczął Conway, lecz przerwał, ujrzawszy na ekranie izolatkę z pacjentem, przy którym czuwała zwinięta w futrzany znak zapytania Kelgianka. Siostra zdała krótki i wyczerpujący raport o stanie chorego. Wieści były przerażające.

Conway zerwał połączenie i raz jeszcze wywołał kapitana.

— Nie mamy czasu, proszę więc wszystkich, by słuchali uważnie, a spróbuję wyjaśnić, co zapewne się tu dzieje — powiedział pojednawczym tonem. — Chciałem wykorzystać ładownik jako izolatkę ze zdalnie sterowanym wyposażeniem medycznym, ale widzę, że już z tym nie zdążymy. EGCL zaczyna się budzić i w każdej chwili w Szpitalu może się rozpętać piekło.