Выбрать главу

Pospiesznie wyjaśnił, na czym opiera się jego teoria na temat EGCL i jak do niej doszedł. Zakończył, przytaczając dowód w postaci szybkiego powrotu Prilicli do zdrowia.

— I to jedno mnie niepokoi — dodał ponuro. — Nie chciałbym ponownie wystawiać naszego przyjaciela na psychiczne tortury.

Empata zadrżał, wspominając niedawne cierpienie.

— Nie szkodzi, przyjacielu Conway. Zgadzam się, skoro będzie to już tylko tymczasowe.

Jednak zabrać EGCL było dużo trudniejsze, niż wykraść Priliclę. Kelgiańska siostra nie chciała im uwierzyć i dopiero połączone wysiłki Naydrad oraz starszych rangą Murchison i Conwaya sprawiły, że posłuchała. Podczas sprzeczki obu Kelgianek ich futra przypominały targane sztormem morza. Nawet Murchison wyraźnie zmieniła się na twarzy, chociaż Conway ostrzegał wszystkich, czym może grozić w tej chwili folgowanie emocjom. Zanim nosze z pacjentem wyruszyły na pokład Rhabwara, wywołali tyle zamieszania, że ktoś na pewno zameldował już o ich poczynaniach przełożonym. Conway wolałby tego uniknąć…

Pacjent dochodził do siebie. Nie było czasu na szukanie właściwych ludzi ani na długie wyjaśnienia. Nagle jednak musiał znaleźć na to kilka chwil, gdyż w pomieszczeniu zjawili się O’Mara z Edaneltem. Pierwszy odezwał się naczelny psycholog.

— Conway! Co pan wyrabia z tym pacjentem?

— Porywam go! — warknął z sarkazmem starszy lekarz, ale zaraz się opamiętał. — Przepraszam, sir, ale wszyscy jesteśmy zdenerwowani, chociaż staramy się nad sobą panować. Edanelt, pomóż mi, proszę, przenieść system podtrzymywania życia EGCL na nosze. Nie zostało nam wiele czasu, wyjaśnię wszystko po drodze.

Melfianin zawahał się, co było widać po tym, jak stuknął kilka razy sześcioma krabowatymi odnóżami o podłogę.

— Niech będzie, Conway — powiedział w końcu. — Ale jeśli mnie nie przekonasz, pacjent zostanie tutaj.

— W porządku — stwierdził Ziemianin i spojrzał na O’Marę, którego twarz zdradzała, iż ciśnienie skoczyło mu niepokojąco. — Z początku miał pan trafne przypuszczenia, ale wszyscy byli zbyt zajęci, aby z panem porozmawiać. Do mnie też powinno to dotrzeć i pewnie by dotarło, gdyby nie zamieszanie z hipnotaśmą GLNO i troska o Priliclę…

— Proszę darować sobie pochlebstwa i wymówki, Conway — przerwał mu O’Mara. — Do rzeczy.

Conway pomagał Murchison i Naydrad umieścić pacjenta na noszach, podczas gdy Edanelt i druga siostra sprawdzali zamocowania biosensorów.

— Ilekroć napotykamy nową inteligentną rasę, zadajemy sobie pytanie, jak doszła do swojej pozycji. Uznajemy, że tylko dominująca forma życia na planecie ma szansę i warunki, aby rozwinąć cywilizację zdolną do podróży międzygwiezdnych…

Z początku Conway nie pojmował, jak EGCL zdołali uzyskać aż tak wysoką pozycję, jak wywalczyli miejsce na samym szczycie ewolucyjnego drzewa. Brakowało im narządów mogących służyć za broń, a pojedyncza, ślimacza stopa nie pozwalała na ucieczkę przed naturalnymi wrogami. Pancerz mógł chronić wprawdzie najważniejsze organy, jednak wysoka skorupa ułatwiała zadanie drapieżnikom. Wystarczyło przewrócić takie stworzenie, żeby dobrać się do jego miękkiego brzucha. Macki były elastyczne i całkiem sprawne, lecz zbyt krótkie i słabe, żeby kogokolwiek przepędzić. EGCL powinni więc przegrać w przedbiegach, ale z jakiegoś powodu tak się nie stało.

Coś zaczęło świtać Conwayowi, gdy krążył po sekcjach chlorodysznych i lekkograwitacyjnych stworzeń. Wszędzie widział pacjentów ze znanymi i poprawnie zdiagnozowanymi schorzeniami, którzy zaczęli żądać masowo środków przeciwbólowych. To była bezprecedensowa sytuacja — chorzy cierpieli znacznie bardziej, niż powinni. Wyczuwał wiele z ich cierpienia, jednak kładł to na karb własnej wyobraźni i autosugestii wywołanej przyjęciem taśmy Cinrussańczyka.

Z początku skłonny był przyznać, że chodzi o zaburzenia psychosomatyczne, ale pacjenci reprezentowali zbyt wiele jednostek chorobowych. To nie było to. Musiał jednak przemyśleć wszystko raz jeszcze.

Podczas powrotu z miejsca katastrofy, gdzie znaleźli tylko jednego rozbitka, wszyscy byli przygnębieni niepowodzeniami misji i zaniepokojeni stanem Prilicli. Jednak gdy spojrzeć na to z dystansu, trudno nie zauważyć, że ich reakcje były nieprofesjonalne. Zbyt mocno wszystko przeżywali. Można powiedzieć, że dotknęła ich ta sama nadwrażliwość, która tak dokuczyła Prilicli. Identyczna reakcja wystąpiła u pacjentów i personelu na poziomach Illensańczyków i Nallajimów. Conway też odczuwał coś takiego: słabe bóle brzucha, drętwienie rąk i palców, zbytnią pobudliwość w sytuacjach, które tego nie uzasadniały. Objawy te słabły wraz ze zwiększaniem się odległości. Podczas wizyt w gabinecie O’Mary lekarz czuł się całkiem normalnie i nie targał nim żaden szczególny niepokój. Troszczył się jedynie o powierzony mu przypadek. Owszem, była to troska szczególna, bo chodziło o Priliclę, ale tylko troska.

O EGCL nie myślał zbyt wiele, wiedział bowiem, że Thornnastor i Edanelt zapewniają mu najlepszą możliwą opiekę.

— Jednak potem zacząłem się zastanawiać nad jego obrażeniami — powiedział. — I nad tym, jak się czułem na statku i tutaj, w promieniu trzech poziomów od sali operacyjnej i izolatki pacjenta. Wcześniej, gdy miałem zapis GLNO, byłem empatą pozbawionym zdolności empatyczych, a mimo to wydawało mi się, że odczuwam cudze emocje i cierpienia. Skłonny byłem sądzić, że to zmęczenie i stres zwiększyły moją podatność na autosugestię, i uznałem te bóle za wytwór mojej wyobraźni. Później dotarło do mnie, że gdyby chodziło o zwykły wpływ, zarówno pacjenci, jak i personel zachowywaliby się poza tym normalnie. I stąd wysnułem wniosek, że mamy do czynienia…

— Z empatą! — powiedział O’Mara. — Takim jak Prilicla.

— Niezupełnie takim — stwierdził pewnym tonem Conway. — Chociaż zapewne zdolności empatyczne przodków obu ras mogły być podobne.

Świat EGCL był kiedyś bez wątpienia znacznie bardziej wrogi niż Cinruss, a ślimakowate stworzenia nie mogły w razie niebezpieczeństwa odlecieć, tak jak antenaci Prilicli. W takim środowisku zwykłe zdolności empatyczne mogły posłużyć co najwyżej za system wczesnego ostrzegania, lecz musiało się to wiązać z bardzo przykrymi doznaniami, w końcu więc umiejętność odbierania emocji zanikła. Bardzo możliwe, że EGCL stracili możliwość odczuwania emocji nawet w obrębie własnego gatunku.

Stali się za to organicznymi nadajnikami. Nauczyli się skupiać i wzmacniać tak własne odczucia, jak i odczucia otaczających ich stworzeń. Można przypuszczać, że obecnie nie kontrolują już nawet tego zjawiska.

— Pomyślcie, jak skuteczna to broń — zaznaczył Conway. Cała aparatura była już na noszach i mogli opuścić izolatkę. — Jeśli drapieżnik próbuje je zaatakować, jego głód i agresja, połączone ze strachem albo i bólem rannej ofiary, spadają na niego, wzmocnione, z nokautującą mocą. Mogę się tylko domyślać, jak przebiega samo wzmacnianie emocji, ale drapieżnik musi być zniechęcony, a przy okazji traci rozeznanie sytuacji. Szczególnie jeśli w pobliżu są inne drapieżniki, których odczucia też zostały wzmocnione. Wtedy mogą nawet zacząć atakować się nawzajem. Wiemy już, jaki wpływ wywiera na nas nieprzytomny EGCL — dodał z ponurą miną Conway. — A teraz dochodzi do siebie i nie mam pojęcia, co jeszcze może się zdarzyć. Nie wiem też, jaki będzie zasięg jego oddziaływania, i dlatego musimy usunąć go ze Szpitala, zanim wybuchnie panika, bo i tego nie potrafię wykluczyć… — Przerwał, aby stłumić narastający lęk. — Dość gadania i pytań. Musimy się pospieszyć.