Twarz O’Mary straciła podczas wyjaśnień Conwaya niepokojąco czerwoną barwę i zrobiła się niepokojąco blada.
— Nie marnujmy więc czasu, doktorze. Lecę z panem. Nie będzie na razie żadnych pytań.
Gdy dotarli na pokład medyczny Rhabwara, pacjent nie odzyskał jeszcze w pełni przytomności, za to Prilicla znowu poczuł się wyraźnie gorzej. Kiedy jednak zaczęli się oddalać od Szpitala, empata zameldował, że przykre doznania słabną, budzący się EGCL przekazuje zaś tylko lekki ból w okolicach, które niedawno operowano. Tego ostatniego nie musiał im mówić, gdyż sami to odczuwali.
— Zastanawiałem się, jak nawiązać z nimi kontakt — powiedział z namysłem O’Mara. — Jeśli wszyscy są tak silnymi nadawcami i wzmacniaczami emocji, mogą nie być tego świadomi, tylko odruchowo bronić się przed każdym, kto mógłby zrobić im krzywdę. Trzeba będzie dogadywać się z nimi na odległość, chyba że któreś z naszych założeń jest fałszywe…
— W pierwszej chwili chciałem umieścić pacjenta w ładowniku ze zdalnie sterowanym sprzętem medycznym — odezwał się Conway. — Potem jednak pomyślałam, że powinien przy nim zostać jeden lekarz, na ochotnika…
— Nie spytam, kto miałby to być — rzucił oschłym tonem O’Mara i uśmiechnął się niespodziewanie, gdy poczuł wzmocnione przez EGCL zakłopotanie Conwaya.
— …ponieważ jeśli może się zdarzyć przypadek wymagający całkowitej izolacji, to mamy z nim właśnie do czynienia — dokończył Conway.
Naczelny psycholog pokiwał głową.
— Właśnie chciałem nadmienić, że chyba nie podeszliśmy do sprawy z należytą uwagą. EGCL nigdy nie powinni być leczeni w szpitalu, gdzie zawsze jest wiele cierpiących albo chociaż obolałych istot. Jednak tutaj, na statku, nie jest tak źle. Owszem, pobolewa mnie w miejscach, czy raczej odpowiednikach tych miejsc, gdzie pacjent doznał obrażeń, ale da się to zmienić. Poza tym odbieram też wasz niepokój o stan chorego, co, nawet wzmocnione, nie jest nieprzyjemne. Wydaje się, że jeśli ktoś myśli o tej istocie dobrze, nie potrafi ona odpowiedzieć niczym nieprzyjemnym. Ciekawe. Czuję się dokładnie tak samo jak zwykle, tylko nie odbieram więcej wrażeń.
— Ależ on odzyskuje przytomność — zaprotestował Conway. — Wszystko powinno się nasilić…
— A jednak jest inaczej — uciął 0’Mara. — To oczywiste, Conway. Dzieje się tak właśnie dlatego, że pacjent odzyskuje przytomność. Proszę pomyśleć. Właśnie, doktorze. Eureka! Czuję, że doszedł pan do tego samego co ja!
— Jasne! — krzyknął Conway i zamilkł gwałtownie, bo jego wzmocnione odczucie satysfakcji sprawiło, że Prilicla aż zamachał powoli skrzydłami, co u Cinrussańczyków oznaczało doświadczanie wielkiej przyjemności. Zmalał też u wszystkich przekazywany przez pacjenta ból. Specjaliści od kontaktów będą mieli z nimi sto światów, pomyślał Conway.
— Zdolność wzmacniania i odbijania cudzych uczuć, wrogich albo przyjaznych, musi z natury rzeczy przejawiać się najsilniej, gdy stworzenie jest bezbronne, ranne czy nieprzytomne. Wraz z powrotem świadomości rola tego mechanizmu obronnego słabnie, ale samo odbijanie emocji nie ustaje. W ten sposób wszyscy w pobliżu takiej istoty są empatami w rodzaju Prilicli. Niemniej sami EGCL pozostają głusi na siebie, ponieważ to wyłącznie nadawcy. Prilicli jest trudniej. EGCL może się okazać świetnym towarzystwem dla każdego, kto będzie w dobrym humorze.
— Mówi mostek — odezwał się kapitan przez głośniki. — Otrzymałem pewne informacje o gatunku, do którego należy nasz pacjent. Archiwum Federacji przekazało Szpitalowi dane, z których wynika, że Hudlarianie nawiązali kontakt z jego przedstawicielami na krótko przed powstaniem Federacji. Rasa nazywa się Duwetz. Zdobyto dość wiadomości o jej języku, aby ówczesne autotranslatory mogły się nim posługiwać, jednak sam kontakt był bardzo trudny z powodu wielu emocjonalnych problemów, które pojawiły się u członków ekipy kontaktowej. Doradzają nam zachowanie daleko posuniętej ostrożności.
— Pacjent się obudził — powiedział nagle Prilicla. Conway przysunął się do EGCL i spróbował nasycić myśli pozytywnymi treściami. Zauważył z ulgą, że aparatura określa stan pacjenta jako stabilny, chociaż nadał był on osłabiony. Niemniej uszkodzone płuco podjęło swoje funkcje, a obie przyszyte kończyny tkwiły mocno w opatrunkach. Założone wprawnie przez Thornnastora i Edanelta szwy oraz spajający skorupę równy rząd klamer musiały do pewnego stopnia dokuczać stworzeniu mimo podania opracowanych przez Patologię środków przeciwbólowych, jednak wśród odczuć, którymi emanował obcy, nie było echa bólu. Nie wyczuwali też strachu ani wrogości.
Dwoje z trojga pozostałych oczu ogarnęło całe towarzystwo, podczas gdy trzecie oko wpatrzyło się w iluminator, za którym w odległości prawie ośmiu kilometrów widać było jasny od świateł masyw Szpitala. Wszystkich owiały odczucia tak silne, że nie byli w stanie powstrzymać widomej, odruchowej reakcji, czy to było westchnienie, drżenie czy falowanie futra. Wiedzieli już, że pacjent jest zdumiony i bardzo zaciekawiony…
— Nie jestem specjalistą od krojenia, ale mam wrażenie, że to naprawdę dobrze rokujący przypadek — powiedział O’Mara.
Śledztwo
Statek szpitalny Rhabwar zdołał dotrzeć na miejsce przypuszczalnej katastrofy w rekordowym czasie i z precyzją, która zdaniem Conwaya mogła przyprawić porucznika Doddsa o długotrwały ból głowy. Jednak gdy tylko na ekranach pokładu medycznego pojawiły się pierwsze dane, stało się jasne, że nie będzie to szybka akcja ratunkowa. Mogło okazać się nawet, że w ogóle nie będzie kogo ratować.
Nastawione na maksymalny zasięg czujniki nie wykryły ani śladu statku czy wraku, nie dostrzegły nawet najbardziej choćby rozproszonej chmury szczątków, która mogłaby oznaczać fatalną w skutkach awarię reaktora. Odnaleźli jedynie znajomy kształt częściowo stopionej boi alarmowej, unoszącej się ledwie kilkaset metrów od statku. Za nią, w odległości około trzech milionów kilometrów, widniał sierp jednej z planet systemu.
— Doktorze, mimo wszystko nie możemy przyjąć, że był to tylko fałszywy alarm — powiedział przez interkom wyraźnie rozczarowany major Fletcher. — Boje z nadajnikami nadprzestrzennymi to naprawdę drogi sprzęt i nie słyszałem jeszcze o inteligentnych stworzeniach, które lubowałyby się w wyrzucaniu ich bez powodu. Przypuszczam, że załoga spanikowała i dopiero po fakcie odkryła, że nie jest jednak tak źle. Mogli kontynuować podróż albo wylądować na planecie, żeby zająć się naprawami. Zanim odlecimy, musimy wykluczyć tę ewentualność. Dodds?
— System został już zbadany — odparł astrogator. — Słońce typu G i siedem planet, w tym jedna, która nadaje się na krótkotrwałe schronienie dla ciepło — krwistych tlenodysznych. To ta, którą widzimy. Brak śladów inteligentnego życia. Podchodzimy do przeszukania, sir?
— Tak. Haslam, schowaj skanery dalekiego zasięgu i wysuń planetarne. Poruczniku Chen, będę potrzebował krótkiego impulsu o mocy czterech g, na mój sygnał. I jeszcze jedno. Haslam, monitoruj wszystkie częstotliwości zwykłego i nadprzestrzennego radia, na wypadek gdyby byli tam, w dole, i próbowali nawiązać łączność.
Kilka minut później poczuli lekkie drżenie pokładu, gdy system grawitacyjny niwelował powstałe w trakcie przyspieszania przeciążenie rzędu czterech g. Conway, Murchison i Naydrad przysunęli się do ekranu, na którym Dodds przedstawiał szczegóły na temat siły ciążenia, składu atmosfery i ciśnienia oraz środowiska planety. Rzeczywiście, ledwie nadawała się do zamieszkania. Prilicla wpatrywał się w ekran z nieco większej odległości, bo — jak zwykle — dla własnego bezpieczeństwa tkwił uczepiony na suficie.