Выбрать главу

W pewnej chwili futro siostry przełożonej aż zafalowało.

— Nasz statek nie jest przystosowany do lądowania w przygodnym terenie — powiedziała Kelgianka. — A tam jest chyba bardzo wyboiście.

— Nie mogli zostać w przestrzeni, jak każdy po — rządny, ciężko przestraszony obcy? — rzuciła Murchison w przestrzeń. — Poczekaliby spokojnie na ratunek i byłoby dobrze.

Conway spojrzał na nią zamyślony.

— Możliwe, że nie chodziło o awarię, lecz o urazy czy chorobę załogi. Może zresztą już się z tym uporali. Zwykłe problemy z maszynami lub kadłubem łatwiej zlikwidować w próżni, przy stanie nieważkości.

— Nie zawsze, doktorze — wtrącił się Fletcher. — Gdy dochodzi do naruszenia integralności poszycia, lepiej jest wylądować na planecie z nadającą się do oddychania atmosferą, niż pozostać w próżni. Bez wątpienia przygotował pan już wszystko na przyjęcie pacjentów?

Conwaya rozzłościła słabo zawoalowana sugestia, aby przestał się wtrącać w sprawy kapitana i zajął swoim poletkiem. Murchison też musiała się poczuć urażona, bo wypuściła nagle głośno powietrze przez nos, Naydrad zaś wzburzyła swoje srebrzyste futro. Prilicla zadrżał cały i poruszył nerwowo skrzydłami, Conway uznał więc, że pora powściągnąć emocje. Pozostali doszli do tego samego wniosku.

Nie było nic dziwnego w tym, że jako kapitan statku major chciał mieć ostatnie słowo, ale widział doskonale, że będąc dowódcą jednostki medycznej, musi w pewnych sytuacjach, a szczególnie podczas akcji ratunkowej, uznawać zwierzchność lekarza. Fletcher był bez wątpienia dobrym i kompetentnym oficerem, jednym z najlepszych specjalistów Federacji od technologii obcych. Czasem jednak, zwykle gdy musiał przekazać dowodzenie w ręce starszego lekarza Conwaya, coś się w nim zmieniało, i to zdecydowanie na gorsze. Robił się oschły i oficjalny, a bywało nawet — złośliwy.

Prilicla przestał wreszcie drżeć i spróbował poprawić atmosferę.

— Jeśli ten statek rzeczywiście wylądował na planecie, będziemy z góry wiedzieli przynajmniej jedno: że załoga składa się z ciepłokrwistych tlenodysznych. Przygotowanie oddziału na ich przyjęcie będzie stosunkowo proste.

— To prawda — przyznał Conway ze śmiechem.

— Ostatecznie ta kategoria obejmuje tylko trzydzieści osiem znanych gatunków — dodała z przekąsem Murchison.

* * *

Już z odległości równej dwóm średnicom planety czujniki Rhabwara wykryły na jej powierzchni niewielką koncentrację metalu połączoną ze słabym źródłem promieniowania, co na nie zamieszkanym świecie mogło oznaczać tylko jedno: statek. Dzięki temu mogli wejść w atmosferę i zająć się dokładniejszymi badaniami, ledwie dwukrotnie okrążywszy glob na niskiej orbicie.

Statek szpitalny był przerobionym krążownikiem, największą spośród jednostek Korpusu zdolnych do lotów atmosferycznych. Mknął nad brunatną, piaszczystą powierzchnią planety niczym wielki, biały grot. Wywołany przez niego huk mógłby obudzić umarłego i z pewnością wyraźnie oznajmiał ich przybycie wszystkim istotom, które miały uszy albo dowolne ich odpowiedniki.

Gdy zbliżyli się do statku rozbitków, widzialność spadła prawie do zera. Przez okolicę przetaczała się jedna z burz piaskowych, które na tym świecie były elementem pustynnej codzienności. Tylko ekran radarowy ukazywał nagą, okoloną górami powierzchnię o stoczonych erozją wzniesieniach i skałach, na których próbowały wegetować nędzne krzewy. Nagle przelecieli nad stojącym pośród tego wszystkiego statkiem.

Fletcher skierował Rhabwara ostro w górę, a potem wykonał regularną pętlę i ruszył w to samo miejsce, tyle że już wolniej. Statek minęli na bardzo małym pułapie i niemal na prędkości przeciągnięcia, na dodatek burza zelżała akurat i zdołali nagrać widok obcej jednostki.

Chwilę później wznosili się już z powrotem ku przestrzeni kosmicznej.

— Nie zdołam posadzić Rhabwara w pobliżu — powiedział kapitan. — Obawiam się, że będziemy musieli wziąć ładownik, inaczej nie sprawdzimy, jaki jest stan rozbitków. I czy w ogóle są jacyś. Wokół wraku nie było widać śladów życia.

Conway przyjrzał się uważnie nieruchomemu obrazowi, który pojawił się na ekranie na moment przed odtworzeniem nagrania. Trudno było orzec, czy statek rozbił się, czy też było to tylko ciężkie lądowanie. Był mniejszy niż Rhabwar i został zaprojektowany do przyziemienia na ogonie. Jedna z trzech płetw stabilizujących, które były równocześnie wspornikami, pękła jednak przy lądowaniu i jednostka przewróciła się. Mimo to kadłub wydawał się nie uszkodzony, z wyjątkiem partii śródokręcia, która została wgnieciona przez wystającą skałę. Innych zniszczeń nie udało się dostrzec.

Dookoła, w odległości od dwudziestu do czterdziestu metrów, leżały jakieś przedmioty. Conway naliczył ich dwadzieścia siedem. Sensory identyfikowały je jako skupiska materii organicznej, ale żaden nie zmienił położenia między pierwszym a ostatnim ujęciem wykonanym z przelatującego dwukrotnie Rhabwara. Chodziło zatem o martwe albo nieprzytomne istoty. Conway powiększył obraz tak bardzo, że szczegóły zaczęły się rozmywać, i pokręcił ze zdumieniem głową.

To naprawdę były żywe istoty. Nawet pod maskującą je okrywą nawianego piasku widać było regularne wypustki, fałdy i zagłębienia, które musiały być kończynami i narządami zmysłów. Wszystkie miały podobne kształty, ale różniły się rozmiarami. Conway skłonny był jednak uznać, że nie chodzi o osobniki młodociane i dorosłe, ale o przedstawicieli różnych podtypów występujących w obrębie jednego gatunku.

— To całkiem nowe dla mnie istoty — powiedziała patolog Murchison, odsuwając się od ekranu. Spojrzała na Conwaya, a potem na pozostałych.

Wszyscy byli tego samego zdania. Conway włączył komunikator.

— Kapitanie, Murchison i Naydrad zejdą ze mną na dół — oznajmił. — Prilicla zostanie na pokładzie, aby przyjąć ofiary. — Normalnie zrobiłaby to Kelgianka, ale było oczywiste, że kruchy empata nie przetrwałby pośród burzy piaskowej nawet dwóch sekund. Wiatr zaraz by go porwał i zmiażdżył o najbliższą skałę. — Wiem, że cztery osoby w ładowniku to już tłok, ale chciałbym wziąć też kilka par noszy i zwykłe przenośne wyposażenie…

— Jedne duże nosze, doktorze — przerwał mu Fletcher. — Na pokładzie będzie pięć osób. Zabieram się z wami, na wypadek gdybyśmy trafili we wraku na jakieś problemy techniczne. Zapomina pan, że to nie znany Federacji gatunek, zatem konstrukcja ich jednostki też będzie dla nas czymś nowym. Dodds dostarczy resztę wyposażenia drugim kursem. Będziecie gotowi przy śluzie ładownika za piętnaście minut?

— Będziemy — odparł Conway z uśmiechem. Spodobał mu się zapał pobrzmiewający w głosie kapitana. Fletcher chciał obejrzeć wrak nie mniej, niż Conway palił się, by zbadać fizyczne i metaboliczne cechy jego załogi. Jeśli ocaleli jacyś rozbitkowie, znowu czekało ich trudne zadanie nawiązania kontaktu, który mógł nastręczyć wielu problemów zarówno medycznej, jak i kulturowej natury.

Fletcher był tak niecierpliwy, że to on, a nie Dodds, pilotował ładownik. Przyziemił na skandalicznie małym skrawku płaskiego, piaszczystego terenu sto metrów od wraku. Z dołu skalne występy wyglądały na wyższe i bardziej zerodowane, a tym samym groźniejsze. Na szczęście burza ucichła już i słaby wiatr nie unosił tumanów pyłu wyżej niż na kilka stóp. Haslam uprzedzał ich z Rhabwara o każdym porywie, który przechodził w pobliżu i mógłby utrudnić im pracę.