Выбрать главу

Jeden z nich nadciągnął, gdy Conway pomagał Naydrad wyładować nosze — dość masywne, samobieżne urządzenie zdolne odtwarzać pod ciśnieniową okrywą warunki typowe dla większości znanych form życia. Degrawitanty niwelowały jego sporą wagę, dzięki czemu nawet jedna osoba mogła spokojnie nimi manewrować, ale przy nagłym uderzeniu wiatru wszyscy musieli prawie się na nie rzucić, aby nie odleciały.

— Przepraszam — mruknął Dodds, jakby z racji obowiązków był odpowiedzialny nie tylko za informowanie o miejscowej pogodzie, ale też za wszystkie jej kaprysy. — Według lokalnego czasu zostały dwie godziny do południa, a o tej porze wiatr powinien zacząć słabnąć, by ożywić się ponownie po zachodzie słońca, kiedy znacznie spada temperatura. Wieczorne i poranne burze piaskowe potrafią być bardzo dokuczliwe i trwają od trzech do pięciu godzin. Praca na zewnątrz może być wtedy bardzo niebezpieczna. Podczas nocnej ciszy dałoby się pracować, ale raczej tego nie polecam. Miejscowe zwierzęta, choć wszystkożerne, są dość małe, jednak widoczne na zboczach cierniste zarośla potrafią się przemieszczać i nie należy spuszczać ich z oka. Szczególnie nocą. Sądzę, że będziemy teraz mieli około pięciu spokojnych godzin. Gdyby to nie wy — starczyło, lepiej będzie przerwać akcję ratunkową, przeczekać noc na Rhabwarze i wrócić jutro.

Wiatr rzeczywiście ucichł tymczasem i widzieli już wrak oraz porozrzucane wkoło niego ciemne obiekty. Powietrze drżało od gorąca. Conway uznał, że pięć godzin to aż za wiele, by zebrać wszystkich i przetransportować ich na Rhabwara w celu dokonania wstępnych oględzin. Na pustyni można było najwyżej udzielić pierwszej pomocy.

— Czy ktoś zadał sobie trud, aby nazwać jakoś tę zapomnianą przez wszystkich planetę? — spytał kapitan, wychodząc ze śluzy ładownika.

— Trugdil, sir — odparł Dodds po chwili wahania.

Fletcher uniósł brwi, Murchison wybuchnęła śmiechem, Naydrad musiała żywiołowo zafalować sierścią, gdyż materia jej lekkiego skafandra poruszyła się wyraźnie.

— Trugdil do kelgiański gryzoń o pewnym bardzo brzydkim zwyczaju… — zaczęła siostra przełożona.

— Wiem — powiedział astrogator. — Ale jednostka Korpusu, która odkryła tę planetę, miała właśnie kelgiańską załogę. Istnieje zwyczaj, zgodnie z którym nowy świat otrzymuje nazwę od imienia kapitana, tym razem jednak dowódca scedował to prawo na pierwszego oficera, a ten kolejno na swoich podwładnych. Mimo to nikt nie był skłonny przyjąć podobnego zaszczytu. Sądząc po tym, jaką nazwę ostatecznie wybrali, im chyba też się tu nie spodobało. Znam jeszcze inny przypadek…

— Ciekawe — mruknął cicho Conway — ale marnujemy czas. Prilicla?

— Słyszę cię, przyjacielu Conway — rozległ się w słuchawkach hełmu głos empaty. — Porucznik Haslam przekazuje obraz z teleskopu na ekran, mam też obraz z twojej kamery czołowej. Czekam w gotowości.

— Dobrze. Naydrad pomoże mi z noszami. Pozostali niech się rozdzielą i przyjrzą ofiarom. Jeśli którykolwiek osobnik będzie się poruszał albo zauważycie, że poruszał się jeszcze niedawno, proszę zaraz wezwać patolog Murchison albo mnie. Ważne, żebyśmy nie marnowali czasu na zwłoki — dodał, gdy wzięli się już do pracy. — Proszę też zachować ostrożność. Nie znamy tych istot, a one najpewniej nie znają nas. Możliwe, że nasza postać obudzi w nich dawne lęki, co w połączeniu z osłabieniem, bólem i zmniejszoną poczytalnością doprowadzi do gwałtownych odruchowych, reakcji obronnych, które nie wystąpiłyby w normalnych okolicznościach. — Przerwał, bo pozostali rozchodzili się coraz dalej, a pierwsze, pokryte częściowo piaskiem ciało było już tylko kilka metrów od niego.

Naydrad pomogła mu odgarnąć piach. Istota miała sześć odnóży i cylindryczny tułów zakończony z jednej strony kulistą głową, z drugiej zaś czymś na kształt ogona, trudno wszakże rozpoznawalnego z powodu obrażeń. Dwie przednie kończyny były zwieńczone długimi chwytnymi manipulatorami. Dało się też dostrzec dwoje oczu, skrytych częściowo pod ciężkimi powiekami, a także różne szczeliny i otwory, które musiały mieć związek z narządami słuchu oraz węchu, układem trawiennym i oddechowym. Skóra była jasnobrunatna, z wyjątkiem grzbietu, gdzie nabierała brązowoczerwonego odcienia. Widać było na niej liczne rany cięte i otarcia, które przestały już krwawić i były dokładnie oblepione piaskiem. Możliwe, że ten ostatni wspomógł proces krzepnięcia. Nawet wielka rana po oderwanym równo, niczym przy amputacji, domniemanym ogonie była już sucha.

Conway pochylił się, aby zbadać ciało skanerem. Nie znalazł śladów złamań ani obrażeń wewnętrznych i skłonny był uznać, można ruszyć stworzenie, nie pogarszając jego stanu. Naydrad czekała już z noszami na informację, czy ma ładować pacjenta czy też zostawić ciało do autopsji, gdy Conway wykrył bardzo słabą aktywność mięśnia sercowego i płytki, powolny oddech. Ślady życia były tak słabe, że o mały włos by je przeoczył.

— Widzisz go, Prilicla?

— Tak, przyjacielu Conway. Niezwykle ciekawa forma życia.

— Mamy tu mnóstwo luźnej tkanki — stwierdził Ziemianin. — Zapewne to skutek odwodnienia. Zastanawia mnie, że wszyscy wyglądają na podobnie poszkodowanych… — Zamilkł, ładując z Kelgianką pacjenta na nosze.

— Na pewno sam już się domyśliłeś, przyjacielu Conway, skąd się to wzięło — rzekł po chwili Prilicla w sposób mający zasugerować, iż w żadnym razie nie przypuszcza, aby Conway przeoczył coś tak oczywistego. — Odwodnienie i ciemniejsze zabarwienie powierzchownych warstw naskórka wiązać się może z miejscowym oddziaływaniem czynników środowiskowych, a zaczerwienienie górnych partii z oparzeniami słonecznymi.

Conway jakoś wcześniej się tego nie domyślił, ale szczęśliwie był na tyle daleko od empaty, że Prilicła nie mógł wyczuć jego zakłopotania.

— Naydrad, nie zapomnij o nasunięciu filtra słonecznego — powiedział, wskazując nosze.

Murchison zaśmiała się z cicha.

— Ja też na to nie wpadłam i dość mnie to niepokoiło. Ale mam tu parę istot, które powinieneś obejrzeć. Obie żyją, chociaż są w krytycznym stanie. Mają rozległe rany. Różnią się znacznie masą, a rozmieszczenie ich organów jest… dość osobliwe. Na przykład, przewód pokarmowy…

— Na razie musimy się skupić na oddzieleniu martwych od żywych — przerwał jej Conway. — Szczegółowe badania i autopsje przeprowadzimy na statku. Teraz nie poświęcajmy żadnemu więcej czasu, niż to naprawdę niezbędne. Ale rozumiem, o czym mówisz. Mój też jest ciekawym przypadkiem.

— Tak, doktorze — odparła chłodno Murchison, chociaż Conway starał się być tak uprzejmy, jak tylko mógł. Prawie ją przeprosił. Jednak patolodzy, a wśród nich i Murchison, byli dziwni.

— Kapitanie? Poruczniku Dodds? Macie jeszcze jakichś żywych?

— Nie przyglądałem się aż tak uważnie, doktorze — odpowiedział Fletcher trochę nieswoim głosem. Zapewne dla kogoś, kto nie był lekarzem, widok tylu poważnie rannych był trudny do zniesienia. — Obszedłem tylko szybko teren, licząc ich wszystkich i sprawdzając, czy żaden nie leży wśród skał lub pod piaskiem. Łącznie mamy tu dwadzieścia siedem ciał. Jednak są dość dziwnie ułożone, doktorze. Całkiem jakby statek miał wybuchnąć albo się zapalić, a oni próbowali resztką sił odpełznąć jak najdalej. Jednak nasze czujniki nie wskazują na podobne niebezpieczeństwo.

Dodds odczekał kilka sekund dla pewności, że kapitan skończył.

— Mam trzech żywych, poruszają się nieznacznie. I jednego, który wygląda na martwego, ale to pan jest tu lekarzem.

— Dziękuję — rzucił oschle Conway. — Zajmiemy się nimi, kiedy tylko się da. Póki co, poruczniku, proszę pomóc Naydrad przy noszach.