Выбрать главу

Sam przyłączył się do Murchison i przez następną godzinę krążyli wśród ofiar, sprawdzając skalę obrażeń i przygotowując kolejne istoty do transportu. W końcu nosze były już niemal pełne, miejsca zostało na dwie średniej wielkości ofiary, które wstępnie sklasyfikowali jako DCMH, albo na jednego wielkiego DCOJ. Całkiem niewielkie istoty klasy DCLG, o połowę prawie mniejsze od DCMH, do których należał pierwszy badany przez Conwaya osobnik, zostawili na razie, gdyż wszystkie dawały wyraźne oznaki życia. Ani Murchison, ani Conway nie potrafili jednak zrozumieć ich fizjologii. Patolog skłonna była uznać, że małe DCLG mogą być nieinteligentymi zwierzętami laboratoryjnymi albo pokładowymi maskotkami, podczas gdy zdaniem Conwaya większe DCOJ były chyba zwierzętami rzeźnymi, też oczywiście pozbawionymi rozumu. Niemniej przy nowych rasach nigdy nie można było być pewnym czegoś do końca, toteż postanowili traktować wszystkich jak pacjentów.

Potem trafili na jedną z najmniejszych istot, niewątpliwie martwą.

— Zbadam go w ładowniku — postanowiła natychmiast Murchison. — Dajcie mi kwadrans, a będę mogła powiedzieć Prilicli co nieco o ich metabolizmie, zanim jeszcze pierwsze ofiary dotrą na pokład.

Wzbijając porywane przez wiatr chmury piasku, ruszyła do ładownika z ciałem na ramieniu i torbą medyczną trzymaną dla równowagi w drugiej dłoni. Conway chciał już zaproponować jej, aby poczekała z badaniem, aż wróci na Rhabwara, gdzie czekało na nią całe laboratorium, ale Murchison miała swoje powody, aby postąpić inaczej. Po pierwsze, gdyby wyruszyła teraz z Doddsem i Naydrad, musieliby zostawić kilka umieszczonych już na noszach stworzeń, a po drugie, na razie potrzebne były tylko podstawowe informacje, mające ułatwić Prilicli przeprowadzenie operacji i leczenia zachowawczego. Właściwa kuracja miała się zacząć dopiero w Szpitalu.

— Słyszał pan, kapitanie? — spytał Conway. — Niech Dodds i Naydrad startują, jak tylko Murchison skończy autopsję. Chyba będziemy potrzebować trzech lotów, żeby zabrać ich wszystkich, i czwartego, żeby się ewakuować. I muszą się pospieszyć, jeśli mamy skończyć przed zachodem słońca i kolejną burzą.

Fletcher, który zwykle potwierdzał przyjęcie polecenia, tym razem nie odpowiedział.

— Murchison zostanie ze mną, żeby przygotować kolejnych rannych do transportu. Ułożymy ich gdzieś, gdzie będą osłonięci przed słońcem i podmuchami wiatru niosącego piasek. Może pod kadłubem statku, a najlepiej w środku, jeśli nie ma tam zbyt wielkiego bałaganu.

— Nie, doktorze — odezwał się Fletcher. — Obawiam się tego, co możemy znaleźć we wnętrzu wraku.

Conway nic nie powiedział, ale lekkie westchnięcie, gdy badał kolejnego rozbitka, wyraźnie świadczyło o jego irytacji. Kapitan był uznanym ekspertem od technologii kosmicznej obcych. Dlatego właśnie powierzono mu dowodzenie statkiem szpitalnym. Od dawna było wiadomo, jak niebezpieczna potrafi być dla ratowników misja prowadzona na pokładzie jednostki, której budowy ani zasad konstrukcyjnych nie znają. Fletcher miał zatem powody, aby zachować jak najdalej idącą ostrożność. Był kompetentny, wiedział zawsze, co robi, i nigdy nie zdradzał wątpliwości co do powierzonych mu zadań. Tym razem jednak zachował się inaczej. Conway ciągle się nad tym zastanawiał, gdy jakiś cień padł na oglądane właśnie przez niego ciało.

Nad nim stał kapitan. Wyglądał na naprawdę zaniepokojonego.

— Wiem, doktorze, że w czasie akcji ratunkowej to pan dowodzi — powiedział tonem zdradzającym zmieszanie. — Chcę, aby pan wiedział, że w pełni to akceptuję. Jednak w tym wypadku sądzę, że powinienem podjąć moje obowiązki. — Spojrzał na wrak i na ciężko rannego obcego. — Doktorze, czy ma pan doświadczenie w medycynie sądowej?

Ziemianin aż przysiadł i tylko patrzył na majora z otwartymi ustami. Fletcher zaczerpnął głęboko powietrza i podjął wątek:

— Rozmieszczenie i stan ofiar dookoła wraku wydaje mi się nienaturalny — powiedział z całą powagą. — Wskazuje, że odbyła się tu pospieszna ewakuacja, chociaż według naszych odczytów statkowi nic nie zagraża i nie odnajdujemy śladów promieniowania. Poza tym wszyscy ranni mają podobne obrażenia. Na dodatek, chociaż niektórzy oddalili się od statku bardziej niż pozostali, wszyscy padli w stosunkowo małym promieniu od kadłuba. Stąd zastanawiam się, czy ich obrażenia nie powstały już na pustyni, i to w miejscach, gdzie leżą obecnie.

— Jakiś miejscowy drapieżnik mógł ich zaatakować, gdy byli jeszcze w szoku i osłabieni po katastrofie — powiedział Conway.

Kapitan pokręcił głową.

— Na tej planecie nie ma zwierzęcia zdolnego do zadania takich ran. Większość to rany cięte albo amputacje kończyn, a to sugeruje ostre narzędzie. Ten, kto go użył, może ciągle znajdować się na pokładzie statku. Jeśli tak jest, nie wykluczam, że ci leżący tutaj mieli szczęście, że udało im się uciec, a wówczas aż boję się myśleć, co znajdziemy w środku. Teraz sam pan widzi, dlaczego nalegam na oddanie mi dowództwa. Korpus Kontroli jest ramieniem prawa Federacji, a moim zdaniem mogło tu dojść do poważnego przestępstwa. W tej sytuacji funkcja kapitana statku szpitalnego jest mniej istotna, przede wszystkim winienem się zachować jak policjant.

— Stan tego ciała, podobnie jak kilku innych, które zbadaliśmy, nie wyklucza takiej ewentualności — odezwała się Murchison, uprzedzając Conwaya.

— Dziękuję pani — powiedział Fletcher. — Dlatego właśnie chciałbym, byście wrócili na razie na Rhabwara, podczas gdy Dodds i ja aresztujemy przestępcę. Gdyby coś poszło źle, Haslam i Chen dowiozą was do Szpitala.

— Mówi Haslam, sir — rozległo się w słuchawkach. — Czy mam wezwać pomoc Korpusu?

Kapitan nie odpowiedział od razu, a Conway pomyślał, że to istotnie mogłoby wyjaśnić, dlaczego nie uszkodzony statek wypuścił boję alarmową i zdecydował się na awaryjne lądowanie. Coś mogło zajść wśród załogi. Może jakieś paskudztwo wyrwało się z zamknięcia? Musiał opanować zaczynającą własne wycieczki wyobraźnię.

— Nie mamy pewności, że chodzi o przestępstwo — powiedział. — Może jakieś zwierzę laboratoryjne uciekło z klatki? Oszalałe z bólu, mogło zrobić wiele złego…

— Zwierzęta używają kłów albo pazurów, doktorze — przerwał mu kapitan. — Nie noży.

— To nowy gatunek — zaprotestował Conway. — Nic o nich nie wiemy, nie znamy ich kultury ani zwyczajów. Mogą nie mieć pojęcia o naszych prawach.

— Nieznajomość prawa nie usprawiedliwia przestępstwa, jakim jest napaść na inną istotę rozumną. Ochrona ofiary też nie zależy od tego, czy zna ona prawo.

— To prawda… — mruknął Conway. — Ale nie jestem całkiem przekonany, że z tym właśnie mamy do czynienia. Dopóki nie uzyskam pewności, Haslam nie wezwie pomocy. Niemniej obserwujcie teren, a gdyby cokolwiek się poruszyło, natychmiast meldujcie. Niebawem Dodds wystartuje, zabierając…

— Naydrad i rannych — dokończyła Murchison. — Wystraszył mnie pan, kapitanie, ale to ciągle tylko hipoteza. Sam pan to przyznał. Podsumowując, wiemy jedynie, że mamy tu większą liczbę rannych obcych, którzy chociaż nieświadomi zapewne istnienia Federacji, mają prawo do jej opieki i ochrony. Czy ucierpieli na skutek katastrofy, czy z ręki jakiegoś psychopaty, nie zmienia to kwestii podstawowej, a mianowicie, że potrzebują pomocy medycznej.

Kapitan spojrzał na ładownik, w którym pracowała połączona z nimi drogą radiową Murchison, i znowu na doktora.

— Nie mam nic do dodania — powiedział Conway. Fletcher nie powiedział już ani słowa. Murchison skończyła tymczasem badanie, a Dodds i Naydrad przenieśli jeszcze dwóch rannych do ładownika. Nie odezwał się i wtedy, gdy maszyna wystartowała, Conway zaś wybrał osłonięty przez skały zakątek, w którym mieli ułożyć resztę rozbitków. Nie zaoferował też pomocy, chociaż przenoszenie obcych bez noszy było trudne i wyczerpujące. Chodził tylko między ciałami z kieszonkową kamerą i rejestrował położenie każdego z nich. Cały czas pilnował przy tym, aby zajmować pozycję między dwojgiem lekarzy a wrakiem.