Zaraz obok trafił na kolejną ładownię, a dalej na pomieszczenia kryjące charakterystyczne sylwetki generatorów nadprzestrzennych. Za nimi znajdował się porządnie ekranowany reaktor i silniki klasycznego napędu. Czujnik podał, że reaktor został wyłączony, zapewne przez automatyczny system bezpieczeństwa, który zadziałał, gdy statek się przewracał. Niemniej niektóre kable były nadal pod napięciem, co mogło być związane z zasilaniem awaryjnym. Kapitan zastanowił się, czy nie udałoby mu się znaleźć gdzieś włącznika światła.
Kilka sekund później znalazł stosowne urządzenie i korytarz zalał blask aż za jasny dla ludzkich oczu. Gdy wzrok mu przywykł, Fletcher zawrócił w stronę śródokręcia.
Usłyszeli, jak zatrzymuje się przy drzwiach ładowni, i nagle tutaj też zrobiło się jasno. Conway wyłączył niepotrzebną już lampę na czole.
— Dziękuję, kapitanie — powiedział i wrócił do dyskusji, którą prowadził z Murchison. — Mózgoczaszka jest dość obszerna, ale trudno założyć z góry wystarczający rozwój kory mózgowej. Nie rozumiem, jak ta czworonożna bestia z dwiema ledwie kończynami, które bardziej przypominają pazury, miałaby się posługiwać narzędziami, o obsłudze statku kosmicznego nie wspominając. Poza tym te zęby… Nie wskazują na drapieżnika. W odległej przeszłości mogły być budzącą grozę naturalną bronią, ale teraz chyba nie miały wiele do roboty.
Murchison przytaknęła.
— Żołądek jest za wielki w zestawieniu z masą istoty, ale brak śladu przerostu tkanki mięśniowej, co mogłoby wskazywać na zwierzę rzeźne, chociaż przypomina ziemskie przeżuwacze. Układ trawienny jest dość dziwny, ale żeby cokolwiek z tego zrozumieć, będę musiała odsłonić go w całości. Tutaj tego nie zrobię. Jestem bardzo ciekawa, co jadał, gdy jeszcze miał co jeść.
— Mijam jakiś magazyn — odezwał się kapitan, korzystając z chwili ciszy. — Podzielono go przegrodami i ma przejście pośrodku. Zawiera wiele pojemników różnej wielkości i kolorów, z przypominającymi małe kominy kranikami na jednym końcu. Widzę też składowisko pustych pojemników, a niektóre, tak pełne, jak i puste, wyrzucono na korytarz.
— Jeśli można, prosimy o próbki, kapitanie — powiedziała Murchison.
— Tak, proszę pani. Ale sądząc po stanie załogi, przypuszczam, że zawierają co najwyżej farby albo smary, a nie żywność. Rozumiem jednak, że trzeba wyeliminować wszystkie możliwości. Och!
Conway otworzył usta, aby spytać, co się stało, ale Fletcher uprzedził go.
— Włączyłem światło w tej sekcji i znalazłem jeszcze dwie ofiary. Jedna to DCMH, ten średni. Został przygnieciony oderwanym wspornikiem, na pewno nie żyje. Drugi należy do małej odmiany. Jedna rana po amputacji, nie rusza się. Jestem właściwie pewien, że też nie żyje. Ta część mocno ucierpiała, gdy statek się przewrócił. Konstrukcja jest w wielu miejscach zdeformowana, mnóstwo płyt pokładu i ścian odpadło. Widzę też dwa wielkie, przymocowane do ściany zbiorniki, najwyraźniej wypełnione płynem hydraulicznym. Oba popękały i spowija je mgiełka parującej zawartości. Dalej korytarz jest częściowo zatarasowany rumowiskiem. Chyba dam radę się przecisnąć, ale będzie z tego sporo hałasu, więc nie…
— Kapitanie — przerwał mu Conway. — Może pan przynieść nam tego DCLG i próbkę płynu hydraulicznego? I te wcześniejsze próbki też? Jak najszybciej, w miarę możliwości. — Spojrzał na Murchison. — Może ten przeciek ma związek z uszkodzeniami płuc. Coś byśmy wtedy wyeliminowali.
Oficer nie był zachwycony, że przerwano mu badanie wraku.
— Będą przed progiem ładowni za dziesięć minut — rzucił oschłym tonem.
Nim Conway zabrał próbki, kapitan był już z powrotem na śródokręciu, ale znowu mu przerwano. Tym razem był to porucznik Dodds.
— Lądownik gotów do kolejnego lotu, sir — oznajmił astrogator. — Obawiam się jednak, że przed zachodem słońca nie zdołamy obrócić raz jeszcze, proponuję więc, aby zdecydował pan z doktorem, których rannych zabrać teraz, a których zostawić do jutra. Z waszą trójką i Haslamem uda się zabrać tylko połowę pozostałych ofiar, a jeśli zechcecie wziąć sprzęt, to jeszcze mniej.
— Nie zostawię tu żadnego pacjenta — stwierdził zdecydowanie Conway. — Spadek temperatury i burze piaskowe najpewniej ich zabiją!
— Może nie — powiedziała z namysłem Murchison. — Gdybyśmy paru zostawili, a chyba nie będziemy mieli wyboru, możemy przykryć ich piaskiem. Mają wysoką ciepłotę, a piasek to dobry izolator, na dodatek zaś wszyscy są w namiotach tlenowych.
— Słyszałem o lekarzach powierzających skutki swoich pomyłek ziemi, ale… — zaczął Conway, lecz Dodds znowu się wtrącił:
— Przepraszam, ale mamy kłopot. W kierunku statku zmierzają aż cztery wielkie skupiska krzewów. Oczywiście poruszają się bardzo wolno, jednak oceniamy, że dotrą na miejsce około północy. Zgodnie z moimi informacjami, te krzewy są wszystkożerne. Osaczają mobilną ofiarę, otaczając ją kołem i zmuszając do przeciskania się. W razie zadraśnięcia kolcem do krwi zwierzęcia przedostaje się trucizna, która zależnie od rozmiarów ofiary i liczby zadrapań, wywołuje paraliż albo śmierć. Następnie krzewy zapuszczają korzenie w ciało i wchłaniają składniki odżywcze. Nie sądzę, aby zasypani ranni przetrwali do rana.
Murchison zaklęła szpetnie i całkiem nie po kobiecemu.
— Możemy przenieść ich do ładowni i zamknąć porządnie właz — powiedział Conway. — Będziemy potrzebowali piecyków, sprzętu monitorującego medycznego i jeszcze… chociaż nadal nie podoba mi się pomysł, by zostawić ich bez opieki.
— To plan, nad którym warto się zastanowić, doktorze — odezwał się kapitan. — Ranni otrzymają zarówno opiekę, jak i ochronę. Dodds, o ile możesz opóźnić odlot?
— Pół godziny, sir. Przyjmując kolejne pół godziny na lot i godzinę na powierzchni dla wyładowania zaopatrzenia i zabrania rannych. Jeśli ładownik nie wystartuje najpóźniej za dwie i pół godziny, wiatr i piasek mogą mu sprawić poważne kłopoty.
— Dobrze, mamy zatem pół godziny na podjęcie decyzji. Wstrzymaj na razie lot.
Nie było jednak specjalnie nad czym dyskutować, mimo zaś wysiłków Conwaya i Murchison ta decyzja należała do Fletchera, który uważał, że lekarze zrobili już na powierzchni Trugdila wszystko, co było w ich mocy, i bez wyposażenia znajdującego się na Rhabwarze mogli tylko prowadzić obserwację pacjentów. Kapitan utrzymywał, że teraz sam da sobie radę ze wszystkim, włączywszy obronę przed ewentualnym atakiem.
Był pewien, że odpowiedzialny za obrażenia rozbitków kryminalista nie przebywa już na statku, ale może wrócić, by schronić się przed chłodem, wiatrem, a może nawet przed krzewami. Dodał, że miejsce lekarzy jest teraz na Rhabwarze, gdzie będą mogli naprawdę pomóc chorym.
— Kapitanie, na gruncie medycznym ja tutaj rządzę — zauważył Conway ze złością.
— No to dlaczego zajmuje się pan tym, czym nie powinien? — odbił piłeczkę Fletcher.
— Kapitanie — wtrąciła się Murchison, próbując zażegnać kłótnię, która na długie tygodnie zważyłaby atmosferę na Rhabwarze. — Ten osobnik DCLG, którego pan przyniósł, nie był ciężko ranny. Jego śmierć spowodowały ostre zapalenie dróg oddechowych i rozległe zapalenie płuc. To samo dotyczyło osobnika znalezionego w ładowni. W obu przypadkach wykryliśmy w płucach ślady substancji ze zbiornika z płynem hydraulicznym. To coś bardzo toksycznego, proszę więc nie otwierać hełmu w pobliżu skażonych przedziałów.