Złożona operacja
Wychynęli z nadprzestrzeni daleko na krawędzi galaktyki, gdzie najjaśniejszym obiektem było samotne słońce płonące chłodnym blaskiem na tle mglistego welonu gwiazd. Jednak była to pozorna pustka, bo radar i sensory dalekiego zasięgu oznajmiły zaraz o wykryciu dwóch obiektów znajdujących się tuż obok siebie w odległości dwóch tysięcy kilometrów od Rhabwara. Conway mógł oczekiwać, że przez najbliższe kilka minut nikt nie poświęci mu uwagi.
— Mostek do maszynowni — powiedział kapitan Fletcher. — Za pięć minut chcę mieć maksymalny ciąg. Astrogator, proszę o kurs na wykryte kontakty i przypuszczalny czas dolotu.
Siedem pokładów niżej Chen potwierdził przyjęcie rozkazu, to samo zrobił spoczywający tuż obok kapitana Doddsa.
— Sir — odezwał się Haslam ze stanowiska oficera łączności. — Odczyty wskazują, że większy obiekt ma masę, sylwetkę i wyposażenie typowej jednostki zwiadowczej. Drugi nadal pozostaje niezidentyfikowany, ale ich położenie względem siebie sugeruje, że mogły się niedawno zderzyć.
— Rozumiem — odparł Fletcher i włączył mikrofon nadajnika. — Tu statek szpitalny Rhabwar operujący ze Szpitala Sektora Dwunastego. Przylecieliśmy w odpowiedzi na sygnał waszej boi alarmowej, wysłany w przybliżeniu sześć godzin temu — powiedział, wyraźnie akcentując każdą głoskę. — Podejdziemy do was za…
— Pięćdziesiąt trzy minuty — uzupełnił Dodds.
— Jeśli wasze urządzenia łączności są sprawne, prosimy o ujawnienie tożsamości, opis problemu oraz podanie liczby ofiar z wyszczególnieniem klas fizjologicznych.
Conway pochylił się wyczekująco w stronę głośnika, jakby kilka centymetrów robiło różnicę. Głos, który usłyszał, nie należał jednak do zaniepokojonej osoby. Brzmiało w nim raczej zakłopotanie.
— Mówi statek zwiadowczy Korpusu Kontroli Tyrell pod dowództwem kapitana Nelsona. To nasza boja, ale odpaliliśmy ją w związku z wrakiem, który widzicie obok. Nasz oficer medyczny zna się tylko na leczeniu trzech gatunków, nie jest więc pewien swoich wniosków, przypuszcza jednak, że na pokładzie mogą być ciągle żywe istoty.
— Doktorze… — Fletcher spojrzał na Conwaya, ale zanim ten zdążył się odezwać, Haslam zgłosił się z nowym meldunkiem:
— Sir, kolejny… nie, kolejne dwa kontakty. Masa i konfiguracja podobna jak w przypadku wraku. Jest też wiele drobnych, metalicznych szczątków.
— To drugi powód, dla którego zdecydowaliśmy się wystrzelić boję — powiedział Nelson. — Nie mamy takich sensorów dalekiego zasięgu jak wy. Dysponujemy głównie wyposażeniem fotooptycznym przydatnym w trakcie zwiadu, a ten obszar wydaje się zasłany fragmentami wraku. Wprawdzie w odróżnieniu od mojego oficera medycznego nie przypuszczam, aby na części z nich byli jacyś rozbitkowie, ale nie mogę też tego wykluczyć…
— Dobrze pan zrobił, wzywając pomocy, kapitanie Nelson — przerwał mu Conway. — Gotowi jesteśmy odpowiedzieć nawet na tuzin fałszywych alarmów, byle nie ryzykować, że ignorując choć jeden, zaprzepaścimy szansę ratunku. I tak przy większości katastrof kosmicznych pomoc nadchodzi za późno. Na razie jednak musimy poznać klasę fizjologiczną ofiar oraz rodzaj i rozległość ich obrażeń, by przygotować wszystko na ich przyjęcie. Jestem Conway, starszy lekarz na Rhabwarze — dodał pod koniec. — Mogę rozmawiać z waszym oficerem medycznym?
Zapadła dłuższa chwila ciszy przerywanej statycznymi trzaskami. Haslam oznajmił tymczasem o znalezieniu kilku następnych obiektów i dodał, że choć nie ma jeszcze kompletnych danych, rozkład szczątków wskazuje, że katastrofie uległ bardzo duży statek, który rozpadł się na wiele części. Sporo z wykrytych kontaktów to identyczne w kształcie i wielkości szalupy ratunkowe, takie jak ta obok Tyrella. Biorąc pod uwagę trajektorie i odległości między nimi, można było wnosić, że katastrofa zdarzyła się dawno.
W końcu Conway usłyszał beznamiętny głos, który bez wątpienia pochodził z autotranslatora.
— Doktorze Conway, jestem chirurg porucznik Krach-Yul — przedstawił się obcy. — Na temat fizjologii obcych wiem niewiele, gdyż mam doświadczenie jedynie w leczeniu Ziemian, Nidiańczyków i moich pobratymców z Orligii. Wszyscy oni, jak pan wie, należą do klasy DBDG ciepłokrwistych tlenodysznych.
To, że Orligianie i ich sąsiedzi z Nidii różnili się zdecydowanie wielkością, a jedna z tych ras okryta była gęstym, czerwonawym futrem, nie znaczyło wiełe w kontekście czterołiterowego fizjologicznego klucza, pomyślał Conway. Chociaż z drugiej strony, nieznaczne różnice wystarczyły we wczesnych latach eksploracji kosmosu, by między Orligią a Ziemią doszło do krótkiej, i jak dotąd jedynej, międzygwiezdnej wojny.
Z tego też powodu obecnie Orligianie i Ziemianie byli nastawieni do siebie bardziej niż przyjaźnie. Często spieszyli sobie z pomocą i naprawdę źle się składało, że Krach-Yul miał tak małe doświadczenie. Conway mógł tylko liczyć na to, że okaże dość profesjonalizmu, aby nie wtykać swojego przyjaznego, kudłatego nosa w sprawy, o których nie ma pojęcia.
— Nie wchodziliśmy do wraku — powiedział Orli — gianin. — Nie mamy specjalistów od obcych technologii i obawialiśmy się, że tylko pogorszymy sytuację, zamiast pomóc. Zastanawiałem się nad wywierceniem otworu w poszyciu, aby pobrać próbkę atmosfery. Gdyby rozbitkowie okazali się podobni do nas, moglibyśmy dostarczyć im więcej tlenu. Ostatecznie jednak zrezygnowałem. Mogą oddychać innymi gazami, a wtedy tylko niepotrzebnie uszczupliłbym ich zapas mieszanki. Nie jesteśmy też pewni, czy ktoś tam żyje, doktorze. Nasze czujniki podają, że kadłub jest szczelny, a w środku panuje przyzwoite ciśnienie. Zlokalizowaliśmy też źródło energii i coś, co wygląda na większą ilość materii organicznej, częściowo tylko widoczną przez iluminatory. Nie wiemy, czy to jest żywe.
Conway odetchnął. Wprawdzie Krach-Yul miał wyraźne braki w wykształceniu, ale szczęśliwie był inteligentny. Można się było domyślić, jak przebiegała jego kariera. Prawdopodobnie studiował na Orligii, odbył praktykę na Nidii, a potem zaciągnął się do Korpusu, aby zdobywać dalsze doświadczenia w kontaktach z obcymi. Zapewne stykał się dotąd jedynie z lekkimi urazami i niegroźnymi chorobami ziemskiej załogi, cały czas licząc w skrytości ducha, że zetknie się z czymś więcej. Bez wątpienia aż płonął z ciekawości, chcąc zbadać obecny na wraku organizm, jednak znał granice swoich kompetencji. Conway czuł, że zaczyna już lubić tego Orligianina.
— Bardzo dobrze, doktorze — powiedział serdecznie. — Ale mam prośbę. Wasza jednostka dysponuje przenośną śluzą. Oszczędziłoby nam czasu, gdyby…
— Już ją wyładowaliśmy, doktorze — przerwał mu Orligianin. — Została przymocowana do kadłuba wraku nad największym włazem, jaki znaleźliśmy. Przypuszczamy, że to główne wejście, ale nie próbowaliśmy go otwierać, może się więc okazać, że to tylko panel osłaniający mechanizmy. Wrak obracał się wzdłuż podłużnej osi, ale wyhamowaliśmy ten ruch za pomocą wiązek ściągających. Poza tym jest w takim stanie, w jakim go znaleźliśmy.
Conway podziękował, rozpiął pasy i wstał z fotela. Na ekranie radaru dostrzegł kilka nowych śladów, ale najbardziej interesował go rosnący na głównym ekranie obraz Tyrella i unoszącego się obok wraku.
— Co pan zamierza, doktorze? — spytał kapitan.
— Nie wydaje się bardzo zniszczony — powiedział Conway, wskazując na ekran. — Brak też wystających, ostrych kawałków metalu, więc dla przyspieszenia akcji moi ludzie włożą lekkie skafandry. Wezmę ze sobą patolog Murchison i doktora Priliclę. Siostra Naydrad zostanie na pokładzie medycznym z gotowymi do użycia noszami. Gdy tylko Murchison ustali skład atmosfery, napełnimy nią kopułę noszy. Pójdzie pan z nami zbadać śluzę na obcym statku?