Rhabwar był jednostką jedyną w swoim rodzaju. Zaprojektowany jako statek szpitalny, powstał na kadłubie lekkiego krążownika Korpusu Kontroli, największej spośród jednostek tej formacji, które mogły latać w atmosferze. Przemieszczając się w kierunku szybu komunikacyjnego, Conway wyobraził sobie lśniący biały kadłub z deltoidalnymi skrzydłami, ozdobionymi brunatnym liściem, czerwonym krzyżem, wyglądającym zza chmury słońcem, jak i wieloma innymi znakami, które łączyło to, że na rozmaitych światach Federacji symbolizowały ideę bezinteresownego niesienia pomocy.
Statek był tralthańskiej konstrukcji, co miało swoje zalety, nazwany zaś został na cześć jednej z wielkich postaci w historii medycyny tego gatunku. Przewidziano, że będzie obsługiwany przez ziemską załogę, której kabiny mieściły się na drugim pokładzie, tuż pod mostkiem. Ekipa medyczna zajmowała zbliżone pomieszczenia pokład niżej, tyle że kabiny dodatkowo wyposażono zgodnie z potrzebami kelgianskiej siostry i Prilicli, cinrussańskiego empaty żyjącego w warunkach niewielkiej grawitacji.
Pokład czwarty był równocześnie mesą i salą rekreacyjną, w której wszyscy mieli się spotykać i spędzać czas na rozrywkach, chociaż przy obecnej liczebności załogi brakowało tu miejsca nawet na rozegranie partii szachów. Cały piąty pokład mieścił magazyny i zbiorniki. Przechowywano tu zarówno żywność potrzebną trzem żyjącym na pokładzie rasom, jak i składniki niezbędne to wytwarzania mieszanek oddechowych dla wszystkich mieszkańców Federacji.
Pokłady szósty i siódmy, na które kierował się Conway, mieściły izbę przyjęć, laboratorium i oddział szpitalny. Można było zmieniać na nich dowolnie grawitację, ciśnienie i skład atmosfery, wyposażenie zaś pozwalało podtrzymywać funkcje życiowe pacjenta dowolnej praktycznie rasy. Na pokładzie ósmym mieściła się maszynownia, królestwo porucznika Chena, który obsługiwał generatory hipernapędu, służący do lotów atmosferycznych napęd konwencjonalny i źródła zasilania systemu sztucznej grawitacji, generatorów wiązek ściągających, urządzeń łączności, czujników i wszystkiego, co sprawiało, że statek żył.
Myśląc o drobnym Chenie, który jednym ruchem krótkiego palca mógł uwolnić potworne moce, Conway dotarł na pokład medyczny. Nie musiał nic mówić, bo wszyscy widzieli jego rozmowę z kapitanem, podobnie jak większość tego, co wychwytywały kamery i czujniki statku. Pozostało mu więc tylko włożyć skafander. Miał bardzo dobry zespół, który sam czuwał nad wyposażeniem i szkoleniami, tak że Conway czuł się czasem zupełnie niepotrzebny.
Murchison obracała się, sprawdzając zapięcia skafandra, Naydrad zaś kontrolowała w śluzie nosze. Piękną, srebrzystą sierść tej drugiej czesały spokojnie przetaczające się fale. Korzystający z degrawitatorów i własnych skrzydeł niewiarygodnie kruchy Prilicla wisiał pod sufitem, gdzie nie groziło mu przypadkowe zderzenie z którymś z cięższych współpracowników. Osiem jego pajęczych nóg drgało w niespiesznym rytmie, co wskazywało, że odbiera czyjeś pozytywne emocje.
Murchison zerknęła na Priliclę, a potem na Conwaya.
— Przestań — rzuciła.
Conway wiedział, że to on i, bezwiednie, Murchison odpowiadają za doznania empaty, zdolnego reagować na każde, nawet drobne zmiany pola emocjonalnego w jego otoczeniu. Niemniej patolog Murchison miała fizyczne atrybuty, które trudno było zignorować przeciętnemu samcowi DBDG ziemskiego typu. A gdy wkładała lekki, ale dobrze przylegający kombinezon, pewne myśli same lęgły się w głowie.
— Przepraszam — rzucił Conway ze śmiechem i zaczął wkładać własny kombinezon.
Wrak przypominał metalowy konar z kilkoma powyginanymi gałęziami, które były jednak jedynym niezwykłym elementem. Poza tym wyglądał na cały. Conway dostrzegł dwa małe iłuminatory, odbijające niczym słońca światła Rhabwara. Były osadzone około dwóch metrów od dziobu i rufy, ale nie potrafił rozpoznać, gdzie obiekt ma przód, a gdzie tył. Niebawem ujrzał, że na drugiej burcie znajdują się takie same okienka.
Widział też luźne, przezroczyste powłoki śluzy z Tyrella uczepionej kadłuba niczym pomarszczona pijawka. Obok rysowała się drobna sylwetka, która musiała należeć do orligiańskiego lekarza, Krach-Yula.
Fletcher, Murchison i Conway wylądowali tuż przy nim. Nie odzywali się i starali się nawet nie myśleć, aby nie przeszkadzać Prilicli okrążającemu powoli obiekt. Jeśli cokolwiek żyło na wraku, empata powinien to wyczuć.
— To bardzo dziwne, przyjacielu Conway — powiedział Prilicla po niemal kwadransie, gdy wszyscy już mimowolnie zdradzali zniecierpliwienie. — Na pokładzie jest życie, chociaż odnajduję tylko jedno źródło emanacji emocjonalnej, tak słabe w dodatku, że nie mogę go dokładnie zlokalizować. Ponadto, wbrew oczekiwaniom, nie wydaje mi się, aby rozbitek był przerażony czy zaniepokojony.
— Może to bardzo młoda istota? — spytał Krach-Yul. — Zostawiona w bezpiecznym miejscu przez dorosłych, którzy potem zginęli? Małe dziecko, które nie rozumie, że jego życie jest zagrożone?
Prilicla, który z zasady zgadzał się ze wszystkimi, aby uniknąć niemiłych emocji rozmówcy, tym razem też przytaknął.
— Nie można wykluczyć takiej ewentualności, przyjacielu Krach-Yul.
— Albo płód żyjący nadal w organizmie martwego rodzica? — zasugerowała Murchison.
— To również jest w pewnym stopniu możliwe, przyjaciółko Murchison.
— Z tego wynika, że tak naprawdę nie wiesz, co to może być — zaśmiała się patolog.
— Niemniej ktoś tam jest — rzekł niecierpliwie kapitan. — Chodźmy się nim zająć.
Fletcher przecisnął się przez podwójne wejście do śluzy, która po napełnieniu powietrzem miała się stać na tyle obszerna, że nie tylko wszyscy mogli się w niej pomieścić, ale jeszcze pracować. Murchison i Conway spędzili tymczasem kilka chwil przy małych ilumina — torach. Otwory były jednak na tyle zagłębione, że nie ukazywały nic poza wycinkami skórzastej powłoki jakiegoś stworzenia.
— Jest wiele sposobów otwierania włazów — powiedział Fletcher, gdy dołączyli do niego w śluzie. — Mogą się uchylać na boki, otwierać do środka albo na zewnątrz, wsuwać w ścianę czy kurczyć ku krawędziom. Ten, jak się wydaje, jest uruchamiany dźwignią, która cofa go do wnętrza kadłuba. O proszę!
Wielki metalowy właz zniknął w środku. Conway oczekiwał z napięciem powiewu powietrza, które wypełni gwałtownie śluzę, ale nic takiego się nie stało. Kapitan złapał się krawędzi wejścia, wyłączył magnetyczne przylgi, aby oderwać stopy od poszycia, i wsunął głowę daleko do wnętrza.
— To nie śluza tylko otwór kontrolny pozwalający dotrzeć do mechanizmów umieszczonych pomiędzy zewnętrznym a wewnętrznym kadłubem. Widzę plątaninę rur i kabli oraz coś, co wygląda na…
— Potrzebuję próbki powietrza — oznajmiła Murchison. — Jak najszybciej.
— Przepraszani — mruknął Fletcher, uwolnił jedną rękę i wskazał na coś. — To chyba oczywiste, że tylko wewnętrzny kadłub jest hermetyczny. Żeby bezpiecznie go przewiercić, proponuję wykonać otwór obok tego wspornika i skupiska przewodów. Nie wiem, jak gruba jest tu powłoka, ale kabel wydaje się na tyle cienki, że nie może przewodzić wysokiego napięcia. Kolory oznaczeń sugerują, że te istoty widzą w tym samym zakresie widma co my.