Выбрать главу

— Zapewne tak — zgodziła się Murchison.

— Jeśli użyjesz wiertła numer pięć, otwór będzie dość duży, żeby wprowadzić do środka oko — dodał pospiesznie Conway.

— Tak właśnie zamierzałam.

Wiertarka nie musiała pracować długo. Po chwili drgania, przenoszone na metalowy kadłub, a nawet na skafander Conwaya, ustały i powietrze ze środka wdarło się ze świstem przez wydrążone wiertło do analizatora.

— Ciśnienie trochę niższe niż nasze, ale trudno orzec, na ile normalne dla rozbitka — powiedziała cicho Murchison. — Skład i proporcja tlenu do innych gazów typowe dla ciepłokrwistych tlenodysznych. Teraz wsunę oko.

Conway patrzył, jak odczepia analizator od wiertła i umieszcza w tym miejscu moduł oka. Zrobiła to bardzo umiejętnie, tak by nie wypuścić więcej niż kilka centymetrów sześciennych powietrza. Ostrożnie przesunęła przez wiertło urządzenie składające się z kamery, źródła światła i przewodów, a potem doczepiła konsolę sterującą z ekranem.

Wydawało im się, że upłynęła prawie godzina, nim dobrała wreszcie właściwe oświetlenie i ostrość. W rzeczywistości nie zajęło jej to nawet dziesięciu minut. W milczeniu wysunęła się z wnęki, aby i inni mogli spojrzeć.

— Wielki jest — powiedziała, gdy Conway zajął jej miejsce.

Wnętrze cylindra okazało się pozbawione jakichkolwiek grodzi czy przepierzeń. Podłoga, którą Conway nazwał podłogą tylko dlatego, że powierzchnia ta była płaska i biegła przez całą długość jednostki, miała pośrodku podwójny rząd blisko umieszczonych otworów o średnicy trzech, czterech cali. Znikało w nich siedem albo osiem par odnóży rozbitka, co sugerowało, że chodzi o zwykłe uchwyty. Wkoło ciała unosiły się szerokie, podarte pasy bezpieczeństwa.

Oko znajdowało się niemal na poziomie podłogi, więc nie było widać dużo więcej poza bokiem i odnóżami stworzenia. Dalej, tam gdzie impet katastrofy wyrwał jego stopy z otworów, można było dostrzec jasnoszare podbrzusze i kolejne, krótkie odnóża biegnące dwoma rzędami, całkiem jak u stonogi. W przeciwnym kierunku, nie wiadomo, czy bliższym głowy czy zakończenia ciała, rysowała się pojedyncza linia wyrostków grzbietowych. Długie, cylindryczne pomieszczenie nie było wystarczająco obszerne, aby istota mogła się w nim poruszać. Wypełniała je na tyle szczelnie, że trudno było dojrzeć cokolwiek więcej, niemniej na samym krańcu pola widzenia Conway wypatrzył jeszcze trzy cienkie jak ołówki, przezroczyste i chyba elastyczne przewody, które wybiegały z przymocowanej do ściany szafki i znikały w ciele pacjenta.

Mimo tak wielu kończyn pacjent nie miał najwyraźniej zbyt dużo do roboty. Jeśli nie liczyć mnóstwa przymocowanych do ścian szafek, wnętrze było puste. Brakowało czegokolwiek przypominającego konsolę kontrolną, system monitorujący lub inne urządzenie pozwalające sterować obiektem. Chyba że coś jeszcze znajdowało się po drugiej, niewidocznej akurat stronie.

Conway musiał chyba myśleć głośno, gdyż kapitan, który właśnie wrócił z penetracji kadłuba, skomentował jego rozważania:

— Tu nie ma czym sterować, doktorze. Poza prostymi ogniwami, które obecnie nie są do niczego wykorzystywane, brakuje innych urządzeń. Nie ma silników, ani głównych, ani sterujących, nie znalazłem niczego przypominającego anteny systemu łączności, brak nawet normalnego włazu. Zaczynam się zastanawiać, czy to w ogóle jest statek. Może to raczej kapsuła ratunkowa. To by wyjaśniało dziwny kształt, w zasadzie cylindryczny, ale z płaskim dnem. Na dodatek, gdy szukałem wybrzuszeń, które mogłyby skrywać sensory, zauważyłem, że spód jest lekko zakrzywiony ku obu dłuższym końcom. To sugeruje kolejną możliwość…

— A może to wszystko było zamontowane na zewnątrz? — spytał Conway. — W naszym statku generatory nadprzestrzenne zabudowano w końcówkach skrzydeł. Oni mogli mieć równie oryginalne pomysły.

— Nie, doktorze — powiedział Fletcher oficjalnym tonem, jak zawsze, gdy ktoś usiłował wypowiadać się na tematy, które miał za swoją działkę. — Zbadałem te dziwne wsporniki, czy cokolwiek to jest, i nie znalazłem żadnych przewodów poza nielicznymi porwanymi kablami, które jednak były za cienkie, by dostarczać mocy do generatora. W ogóle wątpię, czy ta rasa zna napęd nadprzestrzenny lub sztuczną grawitację. Konstrukcja dowodzi niskiego poziomu rozwoju techniki kosmicznej. Na dodatek tutaj najwyraźniej nie ma wejścia, a przecież śluza dla tego olbrzyma musiałaby być prawie równie wielka jak sam statek.

— Jest kilka ras, które budują statki bez śluz — zauważył Conway. — Nie tolerują widoku otwartej próżni, więc nie wychodzą z nich nigdy poza swoimi planetami.

— A jeśli to po prostu skafander kosmiczny tej istoty? — podsunęła Murchison.

— Ciekawy pomysł, ale nic poza tym — powiedział kapitan. — Iluminatory są bardzo małe, a pole widzenia ogranicza jeszcze spora odległość między wewnętrznym a zewnętrznym kadłubem. Brak kamer lub czujników, nie ma też manipulatorów. Jednak cokolwiek tu mamy, musi istnieć jakiś sposób dotarcia do środka.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza.

— Przepraszam, kapitanie — odezwał się w końcu Conway. — Kilka minut temu wspomniał pan o jakiejś trzeciej możliwości. Potem panu przeszkodziłem.

— A owszem — mruknął Fletcher takim tonem, jakby tylko czekał na przeprosiny. — Niemniej rozumie pan, doktorze, że to jedynie hipoteza oparta na wstępnych oględzinach, a nie na dokładnych pomiarach. Tak czy owak, wspomniałem już, że spód jest zakrzywiony, krzywizna zaś nie powstała z pewnością w trakcie katastrofy. Uderzenie dość silne, aby odkształcić całą konstrukcję, na pewno poważnie by ją uszkodziło, na metalu zostałyby też przebarwienia świadczące o działaniu wysokiej temperatury. Z tego wynika, że specjalnie to zaprojektowano. I to by wyjaśniało brak własnego, porządnego zasilania, urządzeń sterowniczych oraz sztucznej grawitacji, gdyż…

— Oczywiście! — wyrwało się Conwayowi. — Pokład pod zakrzywionym spodem był półkolisty, a to oznacza, że wytwarzali ciążenie w najstarszy ze znanych sposobów…

— Czy któryś z was mógłby mi z łaski swojej wyjaśnić, o czym mówicie? — spytała Murchison.

— Oczywiście — powiedział Conway. — Kapitan właśnie przekonał mnie, że to nie kapsuła ratunkowa ani statek, tylko część stacji kosmicznej dawnego typu, takiej przypominającej koło ze szprychami, która uległa jakiejś kolizji.

— Stacja kosmiczna? Tutaj? — zdumiała się Murchison, ale po chwili dotarło do mniej, co to znaczy. — W takim razie czeka nas wiele pracy.

— Może nie — zauważył Fletcher. — Wprawdzie szczątków znajdziemy zapewne mnóstwo, jednak nie oczekiwałbym licznych rozbitków… Tej istoty zaś bez wątpienia nie zdołamy przenieść na nasz pokład. Proponuję przymocować moduł do kadłuba Rhabwara, rozciągnąć odpowiednio nasze pole nadprzestrzenne i dostarczyć całość do Szpitala, gdzie bez trudu znajdzie się śluza mogąca go pomieścić. Tam już zajmą się naszym pacjentem jak należy. Wprawdzie nie jestem lekarzem, ale sądzę, że nie powinniśmy z tym zwlekać. Niech Tyrell szuka pozostałych rozbitków, a my wrócimy, gdy tylko będziemy mogli.

— Nie — sprzeciwił się spokojnie Conway.

— Nie rozumiem pana, doktorze — rzekł Fletcher, czerwieniejąc wyraźnie na twarzy.

Ziemianin nie odpowiedział od razu. Najpierw zwrócił się do Murchison i Prilicli, który podleciał bliżej, chociaż panujące w śluzie emocje nie były raczej dla niego za miłe.

— Z tego, co widzimy, rozbitek jest podłączony trzema osobnymi przewodami do aparatury, która przypomina system podtrzymywania życia. Jest głęboko nieprzytomny, ale poza tym zdrowy. Obiekt ma też pewną rezerwę mocy, która na razie nie jest wykorzystywana. Pozostaje pytanie, czy taki właśnie stan pacjenta nie może być wynikiem celowej hibernacji. I jeszcze jedno — dodał, nim ktokolwiek zdołał się ode — zwać. — Skoro brak śladów energochłonnego systemu chłodzenia, który zwykle niezbędny jest przy hibernacji, może to być naturalne odrętwienie wspomagane jedynie przez aparaturę monitorującą. Znowu zapadła cisza.