— Owszem, to znana metoda… — powiedziała Murchison. — Spowalniało się albo wstrzymywało metabolizm na czas podróży kosmicznej, która trwała zbyt długo, aby załoga mogła ukończyć ją za życia. Poza tym wędrowcy śpiący w znacznie obniżonej temperaturze nie zużywali powietrza ani żywności. Możliwe, że w pewnych wypadkach da się pobudzić tę naturalną zdolność sztucznie i sztucznie ją podtrzymać, dostarczając śpiącemu minimalnych dawek odpowiednio spreparowanego pokarmu. I tak chyba jest z naszym pacjentem.
— Przyjacielu Conway — odezwał się Prilicla. — Radiacja emocjonalna pacjenta pasowałaby do hipotezy o hibernacji.
Kapitan szybko zrozumiał, o co chodzi.
— Dobrze, doktorze. Skoro rozbitek najwyraźniej jest w tym stanie od dłuższego czasu, nie ma istotnego powodu, aby się spieszyć z dostarczeniem go do Szpitala. To samo będzie zapewne dotyczyć innych, których może zdołamy jeszcze odnaleźć. Co pan wobec tego zamierza?
Conway wiedział doskonale, że ich rozmowy słuchają także załogi Rhabwara i Tyrella. Niemal słyszał oddechy ludzi przy głośnikach. Odchrząknął i zabrał głos:
— Zbadamy ten obiekt, na ile się da, bez wchodzenia do środka. Równocześnie przyjrzymy się bliżej pacjentowi za pomocą oka. A potem wszyscy razem się zastanowimy.
Miał silne przeczucie, że to nie będzie łatwa akcja ratunkowa.
Przez następne trzy godziny, czyli akurat tyle, ile mogli spędzić w lekkich skafandrach przy aktualnym stanie zapasów, badali powierzchnię wraku, a w miarę możliwości również jego lokatora. Z wolna zbierali coraz więcej istotnych albo potencjalnie istotnych danych. Gdy zgromadzili się wreszcie w mesie Rhabwara, przyszła pora na wymianę informacji i przypuszczeń.
Tyrella reprezentowali kapitan Nelson i doktor Krach-Yul, Rhabwara major Fletcher i astrogator, porucznik Dodds. Cywile Murchison, Prilicla, Naydrad i Conway ledwie zmieścili się w ciasnym wnętrzu. Pająkowaty empata oczywiście od razu usadowił się na suficie.
To on, najszybciej zorientowawszy się, że zebrani gotowi są do otwartej rozmowy, zagaił.
— Chyba wszyscy się zgodzą, że odnaleziony rozbitek znajduje się w głębokiej anabiozie i że zapewne nie jest pacjentem, ale kimś, kogo należy po prostu odwieźć na ojczystą planetę, gdy tylko ustalimy jej położenie, oczywiście. Chyba zgodni jesteśmy też w tym, że nie ma pilnego powodu, by ruszać go z obiektu, w którym przebywa.
Porucznik Dodds spojrzał na Fletchera, prosząc o pozwolenie na zabranie głosu.
— Zależy, co pan rozumie przez pilny powód, doktorze. Sprawdziłem trajektorię tego i innych odnalezionych szczątków. Obliczenia wskazują, że katastrofa, która zniszczyła ten statek czy stację kosmiczną, wydarzyła się około osiemdziesięciu dwóch lat temu. Jeśli to był statek, zapewne nie kierował się ku pobliskiej gwieździe, gdyż jest ona pozbawiona planet, jednak przy obecnych kursach fragmentów wraku spora ich część spadnie niebawem na wspomniane słońce albo przejdzie na tyle blisko jego fotosfery, że nawet istota w stanie hibernacji tego nie przeżyje. Zacznie się to za jedenaście tygodni.
Przez chwilę trawili tę wiadomość.
— Nadal uważam, że to nie była stacja kosmiczna — powiedział kapitan Tyrella. — Nie wiem, skąd miałaby się tu wziąć, i to jeszcze podróżując z taką prędkością, że jej szczątki zachowały impet pozwalający dolecieć do pobliskiej gwiazdy. O wiele bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że to łódź ratunkowa, której pasażer zapadł w stan hibernacji na skutek wyczerpania zapasów powietrza i żywności.
Fłetcher spojrzał niechętnie na Nelsona, ale zaraz dostrzegł narastające drżenie Prilicli i postarał się uspokoić.
— To nie jest niemożliwe, majorze Nelson, chociaż zgadzam się, że mało prawdopodobne. Można jednak przypuszczać, że chodzi o rasę, która stawiała dopiero pierwsze kroki w rozwoju technologii kosmicznych i wykorzystywała tę stację do eksperymentów z hipernapędem. Mogło dojść do przypadkowego skoku, który wyniósł ich daleko od rodzinnej planety, a wówczas ucieczka w anabiozę byłaby z wymienionych przez pana powodów bardzo uzasadniona. W trakcie wczesnych prób nad podróżami w nadprzestrzeni zdarzało się wiele takich wypadków. Tak czy owak, wydaje mi się, że wyciągamy zbyt wiele wniosków z czegoś, co jest tylko fragmentem układanki.
Conway postanowił włączyć się do rozmowy, zanim przerodzi się ona w kłótnię.
— Ale coś chyba już wiemy, kapitanie? — zagadnął pojednawczo. — Co udało się panu ustalić po dokładnych oględzinach wraku?
— Proszę bardzo — powiedział Fletcher i rzucił na ekran obraz obiektu, po czym zaczął relacjonować wyniki swoich badań i niektóre domysły na temat tego, co wolał nazywać nie statkiem, ale raczej pojemnikiem ciśnieniowym. Był to cylinder długości dwudziestu metrów i średnicy niemal trzech metrów. Z obu stron kończył się płaskimi zaślepieniami, na których umieszczono zaczepy pozwalające spiąć go z innymi, podobnymi pojemnikami. Zaczepy były tak skonstruowane, aby w razie silnego uderzenia czy wstrząsu rozpiąć łącze, zanim działające siły uszkodzą pojemniki. Jeśli przyjąć, że wszystkie obiekty miały te same wymiary, do zbudowania z nich pełnego koła, o średnicy prawie pięciuset metrów, potrzeba byłoby około osiemdziesięciu pojemników.
Zamilkł na chwilę, ale major Nelson nie powiedział ani słowa, a pozostali woleli na razie nie ujawniać swojego zdania.
Pojemnik miał podwójny kadłub, przy czym tylko wewnętrzny był hermetyczny. Nie posiadał urządzeń sterowniczych ani czujników, poza aparaturą służącą podtrzymaniu anabiozy. Poziom techniczny wskazywał na rasę, która opanowała raczej dopiero podróże międzyplanetarne, a nie międzygwiezdne, było zatem swoistą zagadką, skąd stacja wzięła się w tym obszarze próżni. Najbardziej jednak zastanawiało, jak obca istota wchodziła i wychodziła z kontenera.
Przekonali się już, że nie ma w nim włazów na tyle dużych, aby obcy mógł się w nich zmieścić, z co za tym idzie, że jedyne wejście prowadzi przez zaślepienia na szczytach cylindra. Zdaniem Fletchera, musiały być po prostu zdejmowane, i to oba, gdyż obrócenie się w środku było niemożliwe.
— Na razie nie trafiłem jednak na ślad sterującego nimi mechanizmu — podjął Fletcher tonem, z którego przebijała lekka skrucha. — Jest wiele rodzajów drzwi, a tutaj muszą być jakieś, lecz nie potrafię ich odnaleźć. Zastanawiałem się nawet, czy w grę nie wchodzą bolce, odstrzeliwane dopiero po przybyciu do celu przez załogę albo ratowników mogących umieścić pasażera w dogodnych dla niego warunkach, na pokładzie statku lub na powierzchni planety, ale tych też nie dostrzegłem, sposób osadzenia zaślepień nie sugeruje zaś, aby w ogóle tam były. Tak naprawdę nie wyglądają na otwieralne. Na pewno nie uchylają się do środka, gdyż na to nie pozwala średnica wewnętrznego cylindra.
Fletcher potrząsnął w zdumieniu głową.
— Przykro mi, doktorze, ale na razie nie widzę innego sposobu dotarcia do rozbitka, jak tylko przez rozbiórkę jego statku. Może gdy obejrzę inne szczątki, uda mi się dojść do czegoś więcej.
Prilicla zadrżał ze współczucia dla kapitana, a po chwili ciszy głos zabrała Murchison.
— Też chętnie rzuciłabym okiem na coś więcej. Szczególnie na kontener, którego pasażer nie przeżył. Mogłabym dowiedzieć się wtedy, z kim właściwie mamy do czynienia.