Jak dotąd Ziemianie i przedstawiciele ponad sześćdziesięciu ras zrzeszonych w Federacji zbadali tylko drobny wycinek galaktyki, a na dodatek były to badania bardzo fragmentaryczne. Wytworzyła się więc dość osobliwa sytuacja, którą można by porównać do położenia człowieka mającego licznych przyjaciół w odległych krajach, ale nie znającego nikogo z sąsiedniej ulicy. Wynikało to z faktu, że znacznie częściej spotykały się rasy dużo podróżujące w kosmosie, natomiast na tych, którzy po prostu siedzieli w domu, czyli na swoich światach, trafiało się niemal wyłącznie przypadkiem.
Składanie regularnych wizyt było dość proste, jeśli tylko znało się dokładne koordynaty oraz po drodze nie występowały żadne zaburzenia przestrzeni. Nie robiło wtedy różnicy, czy leci się do sąsiedniego systemu gwiezdnego czy do innej galaktyki. Najpierw jednak należało znaleźć planetę, na której rozkwitło rozumne życie, i określić jej współrzędne. To już było znacznie trudniejsze zadanie.
Robiono naprawdę wiele, aby zapełnić białe plamy na mapach nieba, ale prawdziwe sukcesy trafiały się raczej rzadko. Gdy jakiś statek zwiadowczy w rodzaju Tyrella trafiał na gwiazdę mającą system planetarny, było to coś godnego zapisania w annałach. Jeśli jeszcze na którejś z tych planet znaleziono życie, na dodatek rozumne, świętowała hucznie cała Federacja. Było to wydarzenie na tyle rzadkie, że nikt nie zawracał sobie głowy rozważaniami, czy to rasa ogólnie przyjazna i czy nie stworzy zagrożenia dla Pax Galactica. Specjaliści od pierwszego kontaktu zlatywali się wtedy ze wszystkich stron, aby rozpocząć wieloletnie, czasem niebezpieczne dzieło nawiązywania i umacniania stosunków.
Byli oni elitą Korpusu Kontroli. Ta niezbyt liczna grupa składała się z wysoko wykwalifikowanych specjalistów od komunikacji międzykulturowej, filozofii i psychologii. Jednak chociaż nieliczni, nie cierpieli na nadmiar pracy.
— Przez ostatnie dwadzieścia lat trzy razy nawiązali kontakt z nowymi rasami. Wszystkie trzy przystąpiły potem do Federacji. Nie będę zanudzał pana liczbami, sam pan może sobie wyobrazić, ile przedsięwzięto w tym czasie misji zwiadowczych, ile statków wzięło w nich udział, ilu ludzi zaangażowano, jak wielkie sumy wszystkie te operacje pochłonęły. O tych trzech kontaktach wspomniałem zaś dlatego, że w analogicznym okresie służby powstałego nie tak dawno Szpitala Sektora Dwunastego, pierwszej takiej wielośrodowiskowej placówki, napotkały i wprowadziły do Federacji aż siedem nowych ras. Osiągnęły to nie przez powolne i cierpliwie budowanie zrozumienia, ale po prostu udzielając obcym pomocy medycznej.
Conway przyznał oczywiście, że przedstawił obraz mocno uproszczony, gdyż lekarze również natrafiali w takich przypadkach na olbrzymie trudności, szczególnie gdy przychodziło im leczyć nieznane dotąd rasy. Korzystali przy tym z pomocy gigantycznego komputera autotranslatora oraz Korpusu Kontroli, prowadzącego akcje ratownicze i dostarczającego pacjentów do Szpitala. Niemniej to właśnie Szpital był w tych przypadkach ambasadorem dobrej woli całej Federacji, a udzielana w nim pomoc przemawiała do obcych dobitniej niż cokolwiek innego.
Ponieważ wszystkie jednostki Federacji musiały informować przed każdym rejsem o porcie docelowym, kursie, składzie załogi oraz zabieranych pasażerach i ładunku, w razie odebrania sygnału alarmowego łatwo było określić, jakie istoty oczekują pomocy, i wysłać ze Szpitala albo z macierzystej planety ambulans z odpowiednio dobraną załogą. Zdarzało się jednak, i to o wiele częściej, niż się sądzi, że sygnał wysyłały istoty nie znane Federacji. W takich wypadkach ratownicy okazywali się często bezradni. Czasem udawało im się wprawdzie ocalić rozbitków albo przenieść uszkodzoną jednostkę do Szpitala po rozszerzeniu własnego pola nadprzestrzennego, ale w wielu, zbyt wielu przypadkach Szpital otrzymywał tylko zwłoki do autopsji, a Federacja traciła szansę nawiązania kontaktu z wysoko rozwiniętą rasą.
Długo szukano sposobu, jak to zmienić. I w końcu go znaleziono.
— Postanowiono wybudować i wyposażyć specjalny statek, który będzie czymś więcej niż zwykłym ambulansem — ciągnął Conway. — Ustalono, że powinien on być wysyłany głównie do tych jednostek, które nie figurują na planach lotów Federacji. Specjaliści od kontaktów nie mieli nic przeciwko Rhabwarowi, gdyż chodziło o kontakty z rasami znającymi już podróże kosmiczne, tym samym zaś przygotowanymi najpewniej na to, że któregoś dnia spotkają inne istoty rozumne, a więc nie nastawionymi ksenofobicznie. Fachowcy zawsze są ostrożni, gdy mają nawiązać kontakt z istotami, które nie wyszły jeszcze poza swoją planetę, bo nie ma pewności, czy nagłe pojawienie się przedstawicieli wyżej rozwiniętych technologicznie kultur nie zaburzy rozwoju takiego gatunku, nie wykształci w nim kompleksu niższości. Tak czy owak — dodał Conway z uśmiechem i wskazał główny ekran, na którym roiły się statki zwiadowcze — teraz wie już pan, że to nie my jesteśmy tacy ważni, ale Rhabwar. Mimo wszystkich tych wyjaśnień Nelson nadal był pod wrażeniem. Nie skomentował jednak wykładu Conwaya, chwilę później bowiem swoje przybycie oznajmiły dwie kolejne jednostki zwiadowcze. Obie wyszły z nadprzestrzeni w pobliżu fragmentów obcej stacji i już niebawem kierowały się do punktu zbornego, holując je za pomocą wiązek ściągających. W obu przypadkach czujniki mówiły, że w pojemnikach znajdują się żywe istoty.
— Tym razem mamy kiepskie wiadomości — powiedział Nelson, wskazując na ekran. — Ten pojemnik oberwał, i to mocno. Jego lokator nie miał szans przetrwać.
Conway spojrzał na powiększony obraz i przytaknął. Uszkodzona sekcja obracała się powoli, ukazując skalę zniszczeń.
— W rzeczy samej, nie miał szans — mruknęła Murchison.
Cylinder był poobijany i podziurawiony. Doszło do tego zapewne w trakcie zderzeń z elementami konstrukcyjnymi stacji, które unosiły się nieopodal. Wśród szczątków widać było jedno z okrągłych zakończeń pojemnika, z wnętrza zaś wystawały do połowy zwłoki pasażera.
— Możemy przekazać ten obraz na Rhabwara? — spytał Conway.
— Gdy tylko zdołam im przerwać — mruknął Nelson, spoglądając na głośnik, w którym przelewał się szum rozmów pomiędzy Fletcherem a podległymi mu jednostkami.
Murchison wpatrywała się uważnie w ekran.
— Badanie ciała już teraz, na poczekaniu, byłoby marnowaniem czasu — powiedziała. — Kapitanie, moglibyśmy uchwycić go wiązką i zabrać na Rhabwara?
— Wrak też jest ważny — wtrącił się Conway. — Jeśli zbadamy system podtrzymywania anabiozy, dowiemy się na pewno wiele o fizjologii tych stworzeń, i…
— Przepraszam, doktorze — uciszył go Nelson. Gwar w głośniku umilkł na chwilę i kapitan chciał skorzystać z okazji. — Mówi Tyrell. Przyjmiecie przekaz na wizji? Doktor Conway sądzi, że to istotne.
— Czekamy, Tyrell — powiedział Fletcher. — Wszyscy inni, proszę poczekać.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Kapitan Rhabwara studiował obraz wirującego powoli wraku ze zwłokami. Odezwał się dopiero po trzech pełnych obrotach obiektu, i to całkiem nieswoim głosem.
— Ale ze mnie głupiec, że tego nie zauważyłem…
Tylko Murchison odważyła się spytać, o czym mowa.
— Nie zauważyłem, jak to się otwiera — odparł Fletcher i dorzucił z cicha jeszcze kilka inwektyw pod swoim adresem. — Po prostu płyta odpada. Może zresztą jest wypychana przez jakiś mechanizm sprężynowy tą szczeliną, którą widać za kołnierzem zabezpieczającym. Gdzieś tam musi być też bezpiecznik połączony z miernikiem ciśnienia, zapobiegający otwarciu pojemnika w próżni. Zamierza pan wziąć całość czy tylko ciało?
Pytanie zadał takim tonem, że gdyby Conway planował wcześniej co innego, na pewno poczułby się zobowiązany do zmiany planów.