Выбрать главу

— Całość, i to jak najszybciej. Patolog Murchison zajmie się obcym, a pan mechanizmami. Proszę przekazać Naydrad, by przygotowała salę.

— Oczywiście. Domyśla się pan, że sposób zamykania tych cylindrów oznacza, iż obcy trafiali do nich w stanie anabiozy jeszcze na powierzchni planety i zapewne planowano uwolnić ich dopiero tam, dokąd zmierzali. To był statek kolonizacyjny.

— Tak — mruknął Conway, który zastanawiał się nad możliwą reakcją Szpitala na dostawę całej grupy przerośniętych, hibernujących gąsienic, które nie były w dosłownym znaczeniu tego słowa pacjentami, tylko rozbitkami. Szpital Kosmiczny Sektora Dwunastego nie był obozem uchodźców i należało oczekiwać, że jego władze będą chciały jak najszybciej odesłać uratowanych albo na ich rodzinną planetę, albo na świat, ku któremu zmierzali. Możliwe, że skoro życiu obcych nic aktualnie nie zagraża, Szpital w ogóle wycofa się z akcji, odwołując statek szpitalny, i ograniczy do doradztwa. — Będziemy potrzebowali więcej wsparcia — dodał głośno.

— Tak — westchnął Fletcher, który chyba pomyślał właśnie to samo co Conway. — Wyłączam się.

Gdy Tyrell wrócił do punktu zbornego, wisiało tam już dwadzieścia osiem pojemników, czyli wszystkie te odnalezione dotąd, które zdaniem Prilicli kryły żywych rozbitków. Przypominały grupę zlepionych razem, najeżonych wypustkami bakcyli. Każdy otrzymał własny numer na potrzeby późniejszej identyfikacji. Jednostek zwiadowczych nie było widać, wszystkie poleciały odławiać kolejne cylindry.

Nawet po wyłączeniu grawitacji na pokładzie medycznym i wykorzystaniu wiązek ściągających do manewrowania ciałem dostarczenie zwłok na stół autopsyjny nie było łatwe i zajęło ponad godzinę. Dla pewności podparli jeszcze masywny kadłub łóżkami, stolikami na kółkach i wszystkim, co mieli pod ręką.

Fletcher zajrzał do nich jakąś godzinę później, aby obejrzeć ciało z bliska, ale trafił akurat na chwilę, kiedy Murchison przechodziła od obdukcji do rozkrawania, i nie zabawił długo.

— Gdy będzie pan już wolny, doktorze, zapraszam na mostek — rzucił na odchodnym.

Conway przytaknął, nie podnosząc nawet wzroku. Wpatrywał się właśnie w ekran skanera ukazujący szczegóły budowy otworów oddechowych i tchawicy.

— Ciągle nie mogę odróżnić głowy od ogona — powiedział dwie minuty później.

— Nic dziwnego, doktorze — stwierdziła Naydrad. — To stworzenie nie ma chyba ani jednego, ani drugiego.

Murchison spojrzała znad mikroskopu, którym badała fragment zwoju nerwowego, i przetarła oczy.

— Naydrad ma rację. Brak i głowy, i ogona. Może zostały chirurgicznie usunięte, chociaż to akurat trudno orzec, nawet jeśli na jednym końcu znalazłam ślady po niezbyt rozległej operacji. Na razie wiemy tylko, że to na pewno ciepłokrwisty tlenodyszny. Zapewne dorosły, bo chociaż istota w pierwszym cylindrze była znacznie masywniej sza, to u większości gatunków obserwuje się całkiem naturalne, uwarunkowane genetycznie różnice rozmiarów. Trudno więc przesądzać, że mamy do czynienia z osobnikiem młodocianym albo co najmniej młodszym. Tak… Thornnastor będzie zachwycony.

— Ty już się cieszysz — zauważył Conway. Uśmiechnęła się mimo zmęczenia.

— Nie chciałabym sugerować, że na nic się tutaj nie przydajesz, doktorze, ale mam wrażenie, że kapitan starał się tylko być uprzejmy. Chyba wolałby widzieć cię na mostku już teraz.

Prilicla, który czas pomiędzy kolejnymi wycieczkami na zewnątrz spędzał na suficie, zaklaskał melodyjnie, co autotranslator przetłumaczył:

— Jak na istotę, która nie jest silnym empatą, nader udatnie radzisz sobie z rozpoznawaniem cudzych emocji, przyjaciółko Murchison.

Gdy kilka minut później Conway wszedł na mostek, zastał tam obu kapitanów, którzy powitali go z wyraźną ulgą.

— Doktorze — odezwał się zaraz Nelson — chyba akcja wymyka nam się z rąk. Jak dotąd mamy trzydzieści osiem kontenerów, przy czym objawy życia stwierdzono we wszystkich z wyjątkiem dwóch. Co kilka minut otrzymujemy też zgłoszenia o nowych znaleziskach. Wszystkie są identyczne, ale wydaje się, że w okolicy jest ich o wiele więcej, niż potrzeba do ułożenia jednego koła.

— Jeśli ten statek rzeczywiście przypominał stację dawnej konstrukcji, mogli zastosować w nim podobne rozwiązanie — odparł z namysłem Conway. — Koncentryczne koła, jedno w drugim.

Nelson pokręcił głową.

— Wtedy część pojemników byłaby inna, z większą albo mniejszą krzywizną spodniej części, a jak wspomniałem, są identyczne. Może doszło tutaj do zderzenia dwóch statków kolonizacyjnych?

— Nie zgadzam się z tą hipotezą — odezwał się wreszcie Fletcher. — W każdym razie, jeśli chodzi o przypuszczenie, że były to dwa albo trzy takie same statki. Zbyt wiele modułów nie odniosło żadnych uszkodzeń, całkiem jakby ich statek po prostu się rozpadł. Stawiam na zderzenie z obiektem naturalnego pochodzenia, który poruszał się z dużą prędkością i rozbił centralną część konstrukcji, co uwolniło kontenery.

Conway spróbował sobie to wyobrazić.

— Jednak pan też uważa, że statków było więcej?

— Niezupełnie. Jeden, ale z dwoma kołami osadzonymi jedno za drugim, przy czym na każdym był jeden obcy albo kilka grup obcych. W sumie nadal nie wiemy, czy to pojedyncze osobniki, które zostały zmodyfikowane chirurgicznie na czas podróży, czy może fragmenty jakiegoś większego organizmu. Nie wiemy też ciągle, ile było tych kawałków. W ogóle mało co wiemy i chyba prędko się to nie zmieni, chyba że zaczną trafiać się kontenery zawierające same głowy i ogony. Niemniej jest jeszcze coś. Zakładam, że ten statek składał się z kół osadzonych na centralnej osi, mieszczącej zespół napędowy i automatyczną centralę nawigacyjną. Jeśli mam rację, w polu szczątków powinniśmy odnaleźć tylko jeden moduł silnikowy i jedną sekcję z przyrządami sterowniczymi. Conway pokiwał głową.

— Zgrabna teoria, kapitanie. Sądzi pan, że naprawdę da sieją zweryfikować?

— Wszystkie fragmenty wraku gdzieś tu są — odparł z uśmiechem Fletcher. — Niektóre pewnie porozbijane i trudne być może do zidentyfikowania, ale przy odrobinie wysiłku po jakimś czasie uda sieje pozbierać.

— Myśli pan o zrekonstruowaniu statku?

— Może i tak — odparł Fletcher dziwnie obojętnym tonem. — Ale czy to nasza sprawa?

Conway otworzył usta, aby powiedzieć, co myśli o takich pytaniach, ale zamknął je zaraz, dostrzegłszy miny obu kapitanów.

Po prawdzie Fletcher miał rację. Sprawa rozwijała się tak, że dalszy ich udział stawał się zbędny. Rhabwar był statkiem szpitalnym przeznaczonym do krótkich misji ratunkowych i udzielania pierwszej pomocy przed dostarczeniem poszkodowanych do Szpitala, ci rozbitkowie zaś nie wymagali leczenia ani opieki szpitalnej. Byli pogrążeni w długotrwałej anabiozie i mogli pozostać w tym stanie jeszcze wiele miesięcy albo i lat. Ożywianie ich i przenoszenie na stosowną planetę miało być samo w sobie olbrzymią operacją.

Conway postąpiłby najrozsądniej, gdyby ukłonił się teraz wdzięcznie i zarządził odwrót, przerzucając problem na barki specjalistów od kontaktów kulturowych. Rhabwar wróciłby niebawem do Szpitala, a personel medyczny zajął się ponownie leczeniem najrozmaitszych pacjentów i oczekiwaniem na kolejne, szczególne wezwania.

Jednak ci dwaj patrzący na niego wyczekująco mężczyźni mieli powody, by oczekiwać innego rozwoju sytuacji. Jeden był dowódcą statku zwiadowczego, który mógł mówić o wielkim szczęściu, jeśli raz na dziesięć lat trafił na zamieszkany system. Drugi uchodził za specjalistę od obcych technologii, a operacja ratowania rozbitków ze statku kolonizacyjnego miała być największym takim przedsięwzięciem od czasu odkrycia i leczenia wielkich, pokrywających cały kontynent mieszkańców planety Drambo.