Выбрать главу

Conway spojrzał na Nelsona, potem na Fletchera i powiedział cicho:

— Ma pan rację, kapitanie. To nie nasza sprawa, tylko specjalistów od kontaktów, którzy na pewno są tego samego zdania i oczekują, że przekażemy im to wszystko. Mam jednak wrażenie, że oczekujecie ode mnie panowie całkiem innej decyzji.

Fletcher tylko pokiwał głową, ale Nelson odpowiedział:

— Doktorze, jeśli ma pan wpływowych przyjaciół, proszę im powiedzieć, że jestem gotów poświęcić nawet rękę czy nogę, byle tylko tutaj zostać.

Zdrowy rozsądek podpowiadał Conwayowi, aby zachował się zgodnie z regulaminem, bo jeśli coś pójdzie nie tak, stanie się oficjalnym chłopcem do bicia, ale tym razem chłodna logika nie miała szans przeważyć.

— Dobrze — powiedział. — Przegłosowane.

Obaj uśmiechnęli się do niego tak radośnie, jakby nie byli oficerami Korpusu Kontroli i jakby nie chodziło o perspektywę wielu miesięcy ciężkiej pracy.

— Tyrell zostanie jako jednostka odpowiedzialna za znalezisko, Rhabwar zapewni zaś oficjalnie opiekę medyczną akcji. To jest proste. Jednak będziemy potrzebowali daleko idącej pomocy. Jeśli mamy ją otrzymać, musicie dostarczyć mi wszystkich dostępnych informacji, nie tylko medycznych, abym wiedział, jak odpowiadać na pytania, które niechybnie zostaną mi zadane. Na początek, potrzebuję znacznie więcej danych o fizjologii rozbitków oraz paru jeszcze ciał do autopsji. Naczelny patolog Szpitala Thornnastor ma sześć nóg i waży prawie tonę. Jeśli nie dostarczę mu obszernej dokumentacji naszych badań i materiału do niezależnej autopsji, przejedzie po mnie jak czołg. Co zaś do O’Mary i Skemptona…

— To też funkcjonariusze służb publicznych, doktorze — wtrącił się z uśmiechem Nelson. — Ma pan na nich wpływ.

Conway wstał energicznie.

— Ale to nie będzie równie proste jak wezwanie kolejnej flotylli statków zwiadowczych. Tym razem komunikacja przez radio nadprzestrzenne może nie wystarczyć. Będę musiał osobiście udać się do Szpitala, aby przekonywać, prosić, a może nawet uderzyć pięścią w stół.

Gdy wchodził do szybu komunikacyjnego, usłyszał jeszcze głos Fletchera:

— To było ryzykowne, Nelson. Większość jego wpływowych przyjaciół ma o wiele więcej kończyn, niż naprawdę potrzebuje…

Zostawiwszy Rhabwam i pochłonięty pracą zespół medyczny, Conway poleciał do Szpitala na pokładzie Tyrella. Ledwie wyszli z nadprzestrzeni, poprosił o pilne spotkanie z wielką trójką, czyli Skemptonem, Thornnastorem i O’Marą. Uzyskał zgodę, chociaż gdy próbował wysondować grunt, naczelny psycholog zapowiedział mu, że nie zamierza dwa razy słuchać tego samego, Conway winien więc uzbroić się w cierpliwość i ponownie przemyśleć wszystkie argumenty.

Gdy zjawił się w gabinecie O’Mary, Thornnastor i Skempton już tam byli. Jako najwyższy stopniem oficer Korpusu Kontroli w Szpitalu, pułkownik Skempton zajmował jedyne, poza fotelem gospodarza, krzesło nadające się dla Ziemian. Thornnastor, podobnie jak inni Tralthańczycy, robił wszystko — ze snem włącznie — na stojąco, nie potrzebował więc siedziska.

Naczelny psycholog wskazał dziwne meble stojące przed jego biurkiem.

— Proszę sobie wybrać coś stosownego, doktorze, i usiąść, w miarę możności nie kalecząc się za bardzo. I słuchamy.

Conway przycupnął ostrożnie na kelgiańskim taborecie i zaczął streszczać przebieg wydarzeń od chwili, gdy Rhabwar odpowiedział na wezwanie Tyrella. Opowiedział o badaniu pierwszego znalezionego obiektu, który okazał się wytworem rasy zaczynającej dopiero podbój kosmosu, miał bowiem wyłącznie podświetlny napęd i obracał się wokół własnej osi dla uzyskania namiastki grawitacji. Uzasadnił wezwanie dodatkowych statków zwiadowczych pilną potrzebą odszukania wszystkich kontenerów z pogrążonymi w anabiozie rozbitkami. Przedstawił też wyliczenia, z których wynikało, że za dwanaście tygodni szczątki zaczną ulegać zagładzie w fotosferze pobliskiej gwiazdy.

O’Mara patrzył na niego niemal bez mrugnięcia i mogłoby się wydawać, że przenika bez trudu umysł Conwaya. Thornnastor też nie spuszczał z niego oczu, natomiast Skempton rysował coś bez przerwy w notatniku. Conway spojrzał na jego szkic i nagle urwał.

— Przepraszam, doktorze, przeszkadzam panu? — zapytał Skempton, podnosząc głowę.

— Wręcz przeciwnie, sir — odparł Conway z uśmiechem. — Chyba bardzo nam pan pomógł.

Zdumiona mina pułkownika dobitnie mówiła, że Skempton nic z tego nie rozumie. Nie czekając na pytania, Conway zaczął wyjaśniać:

— Pierwotnie założyliśmy, że mamy do czynienia ze szczątkami podświetlnego statku przypominającego budową stację kosmiczną z kolistymi pokładami. Sądziliśmy, że po zniszczeniu modułów tworzących oś koła siła odśrodkowa po prostu rozrzuciła pozostałe elementy. Jednak do chwili, gdy opuszczałem miejsce katastrofy, udało się odnaleźć dość kontenerów, aby złożyć z nich nie jedno, ale trzy koła, przy czym nie trafiliśmy na szczątki centralnej struktury. Stąd przyszło mi do głowy, że mogło to być nie koło lub koła, ale coś takiego, co widać na szkicu pułkownika…

— Doktorze! — odezwał się nagle Thornnastor, który rzadko interesował się czymkolwiek spoza własnej specjalności. — Uprzejmie prosiłbym raczej o szczegółowy opis tych istot. Typ fizjologiczny, szacunkowa liczba ofiar, które przyjdzie nam leczyć, i tak dalej. Ma pan ciała gotowe do autopsji?

Conway poczuł, że się rumieni. Musiał się przyznać do czegoś, co stawiało pod znakiem zapytania jego medyczne kompetencje.

— Nie zdołaliśmy jednoznacznie sklasyfikować tych stworzeń, sir. Przywiozłem jednak dwa ciała w nadziei, że może pan tego dokona. Jak już wspomniałem, żywi rozbitkowie znajdują się nadal w kontenerach anabiotycznych. Ciała ofiar są całe, poza paroma wyjątkami, kiedy to doszło do ich rozerwania… Tralthańczyk wydał kilka odgłosów, które były chyba oznaką aprobaty, i powiedział:

— Gdyby nawet wszystkie były całe, szybko bym to zmienił. Ale fakt, że ani pan, ani patolog Murchison nie zdołaliście określić ich typu fizjologicznego, bardzo mnie zdumiewa i intryguje. Niemniej na pewno macie jakieś przypuszczenia?

Conway mógł być wdzięczny losowi, że Prilicla jest daleko. Empata bardzo źle odebrałby jego zakłopotanie.

— Tak, sir. Ten, którego zbadaliśmy, okazał się ciepłokrwistym tlenodysznym o metabolizmie typowym dla tej grupy. Ciało masywne, długości około dwudziestu metrów i średnicy trzech, jeśli nie liczyć szeregu kończyn i wyrostków. Przypomina kelgiańskich DBLF, tyle że bez ich futra. Podobnie jak DBLF ma wiele odnóży, ale chwytne wyrostki tworzą pojedynczy rząd na grzbiecie. Jest ich dwadzieścia jeden i noszą ślady wyraźnej specjalizacji. Sześć długich, masywnych kończy się pazurami i ewolucyjnie musiały służyć do obrony, gdyż istota jest roślinożerna. Następne piętnaście tworzy trzy grupy po pięć i znajdują się pomiędzy wymienionymi wcześniej sześcioma. Każdy z tych mniejszych wyrostków kończy się czterema palcami, z czego dwa są przeciwstawne. Pierwotnie musiały służyć do zbierania pokarmu i przenoszenia go do otworów gębowych. Te są trzy i prowadzą do trzech osobnych żołądków. Dwa otwory na obu bokach połączone są z wielkimi płucami o bardzo złożonej budowie, sugerującej, że wydychane powietrze może być wykorzystywane do generowania modulowanych dźwięków. Na podbrzuszu znajdują się trzy otwory służące funkcjom wydalniczym. Niejasny pozostaje sposób reprodukcji, a badany okaz miał na każdym z końców odpowiednio męskie i żeńskie narządy płciowe. Mózg, o ile jest to mózg, ma postać pnia nerwowego z trzema wyraźnymi zgrubieniami. Biegnie on centralnie przez całe ciało. Drugi, cieńszy pień nerwowy przebiega równolegle do pierwszego około dwudziestu pięciu centymetrów od podbrzusza. W pobliżu obu końców znajdują się po dwa zestawy złożone z trojga oczu. Połowa z nich patrzy na boki, połowa ku krańcom. Są trochę cofnięte, ale mogą się wysuwać. Wówczas dają razem pole widzenia obejmujące praktycznie całe otoczenie. Wszystko to sugeruje, że chodzi o rasę, która wyewoluowała w bardzo nieprzyjaznym środowisku. Tymczasowo skłonni bylibyśmy zaklasyfikować ją jako CRLT.