— Aa… tak, sir — odpowiedział dowódca i spojrzał wymownie na Conwaya. — Jeśli mogę coś zasugerować, sir, to prosiłbym, aby pańscy specjaliści od języków obcych…
— Wolałbym, aby pan nie sugerował — przerwał mu pułkownik Okaussie. — Jeśli mogę coś zasugerować, oczywiście. Przynajmniej dopóki nie będę się orientował w temacie równie dobrze jak pan. Na razie jednak, majorze, proszę nie marnować czasu i powiedzieć nam po prostu, co mamy robić.
— Tak, sir. — Fletcher w kilka minut wyjaśnił wszystko. Ledwie skończył, na ekranie radaru ukazał się nowy ślad, o wiele większy niż Descartes. Przedstawił się jako hudlariański statek warsztatowy Motann, bogato wyposażona jednostka krążąca na co dzień w przestrzeni i udzielająca pomocy tym statkom, które doznały poważnych, ale nie fatalnych w skutkach awarii hipernapędu. Jego kapitan, który nie był oficerem Korpusu, również wyraził gotowość współpracy z Fletcherem. Chwilę później radar zameldował o pojawieniu się kolejnego, jeszcze większego obiektu. Porucznik Haslam odruchowo skierował teleskop w jego stronę i nastawił maksymalne powiększenie.
Na ekranie zajaśniała majestatyczna sylwetka krążownika liniowego klasy „Emperor”.
Fletcher zbladł wyraźnie na samą myśl, że przyjdzie mu wydawać rozkazy boskiej niemal osobie, jaką niewątpliwie musiał być dowódca takiego okrętu. Jednak na razie z pokładu krążownika odezwał się tylko oficer łączności. Przekazał uprzejme pozdrowienia od komandora Dermoda i poprosił o kontakt na wizji w pierwszej dogodnej dla Fletchera chwili. Conway, który nadal nie miał kiedy wyjaśnić kapitanowi, co zwojował w Szpitalu, zerwał się na równe nogi.
— Będę na pokładzie medycznym, sir — powiedział i poklepał z uśmiechem Fletchera po plecach. — Doskonale pan sobie radzi, kapitanie. I proszę nie zapominać, że każdy komandor też kiedyś był majorem.
Gdy dotarł na pokład medyczny, Fletcher rozmawiał już z Dermodem. Na ekranie widać było, jak poruszają ustami, ale trudno było orzec, o czym mówią, Prilicla wyłączył bowiem dźwięk i przekazywał na innym kanale instrukcje lekarzowi z jednego ze statków zwiadowczych, który trafił na kolejne zwłoki. Murchison chciała przeprowadzić kolejną autopsję. Razem z Naydrad pracowała ciągle nad pierwszym okazem, który został już praktycznie rozłożony na czynniki pierwsze.
— Widzę, że dostałeś, co chciałeś — powiedziała, wskazując na ekran. — O’Mara był w dobrym nastroju?
— Jak zwykle sarkastyczny, ale pomocny — mruknął Conway, przysuwając się do stołu autopsyjnego. — Wiemy coś więcej o tym przerośniętym pytonie?
— W sumie nie wiem jeszcze, co wiemy — parsknęła. — Coś zapewne tak, za to nie wiem, co o tym sądzić. Na przykład…
Gruby pień nerwowy ciągnący się przez cały tułów był niemal na pewno odpowiednikiem mózgu, ale coraz więcej wskazywało na to, że istota nie miała głowy, podobnie zresztą jak i ogona, materia przykrywająca rany operacyjne okazała się zaś równie twarda i wytrzymała jak sama skóra.
Udało się prześledzić nerwy biegnące od pnia do oczu, macek na grzbiecie i ust oraz zastanawiających struktur mięśniowych, które znajdowały się na obu końcach istoty, dokładnie pod śladami po operacjach.
Wydawało się, że to okaz płci męskiej, gdyż żeńskie narządy rozrodcze były u niego wyraźnie skurczone, jakby w zaniku. Udało się też odnaleźć gruczoły produkujące spermę i poznać mechanizm jej przenoszenia do organizmu samicy.
— Mamy dowody nienaturalnego przemieszczenia narządów wewnętrznych, które mógł spowodować tylko pobyt w stanie nieważkości. Ciążenie, sztuczne czy naturalne, jest tym istotom niezbędne. Dopóki hibernują, jego brak nie powinien być szkodliwy, lecz po odzyskaniu przytomności najpierw pojawiłyby się silne mdłości, potem dezorientacja, a następnie poważny, narastający stres.
To oznaczało, że do budzenia istoty można było przystąpić dopiero po umieszczeniu jej w odbudowanej karuzeli statku albo na planecie. Ten pacjent nie potrzebuje lekarza, tylko cudotwórcy, pomyślał Conway.
— Z pomocą kapitana ustaliliśmy, że podłączony do pacjenta podajnik zawiera przede wszystkim środek, który wywołuje albo przedłuża stan hibernacji. Niemniej jest tam również niewielka ilość innej substancji, która może służyć jedynie do wybudzania. Dys — penserem steruje automat zaprogramowany tak, aby przywracanie do przytomności nastąpiło tylko wtedy, gdy kapsuła znajdzie się w gęstej atmosferze i w silnym polu grawitacyjnym. Czyli mówiąc inaczej, na powierzchni planety. Ten sam automat odpowiada za odrzucenie płyt zaślepiających cylinder. Wcześniej czy później będziemy musieli obudzić któregoś, ale do tego czasu musimy być całkiem pewni, że wiemy, jak to się robi.
Conway zdjął już skafander i przebierał się w strój chirurga.
— Czym mam się zająć? — spytał.
Pracowali wytrwale, a na wyświetlaczu mijały najpierw godziny, potem zaś dni i tygodnie. Od czasu do czasu docierały do nich przez radio informacje od Thornnastora potwierdzającego ich przypuszczenia albo sugerującego nowe ścieżki poszukiwań, jednak ciągle wydawało im się, że robią postępy tak małe, iż prawie nic nie znaczące.
Coraz rzadziej spoglądali na ekran przekazujący obraz z mostka. Najczęściej i tak widzieli Fletchera, hudlariańskich specjalistów albo któregoś z oficerów Korpusu pokazującego reszcie jakiś powyginany kawałek metalu. Porównywali nieustannie odnalezione w różnych miejscach symbole i bez końca potrafili o nich rozprawiać. Niewątpliwie było to szalenie ważne, jednak postronnych nudziło. Poza tym Murchison i Conway starali się cały czas połapać jakoś we własnej, medycznej układance.
Pewnym urozmaiceniem były wycieczki na zewnątrz, do kolejnych odnajdywanych ciał, gdyż na pokładzie medycznym Rhabwara miejsca wystarczało tylko na jeden okaz. Resztę badań prowadzili więc w próżni i jedynie w uzasadnionych przypadkach brali coś do dokładniejszych oględzin w laboratorium. Dzięki temu udało im się odkryć niezwykłą cechę związaną z wiekiem i płcią CRLT. Wszystkie starsze osobniki były dojrzałymi samcami o zabarwionych na brunatno zakończeniach tułowia, podczas gdy młodsze okazywały się wyraźnie żeńskie, a te same obszary miały jaskraworóżowe.
Raz zdarzyła się też przerwa w rutynowych działaniach, której woleliby uniknąć. Badali właśnie od paru godzin purpurowy gruczoł, który — jak im się wydawało — odpowiedzialny był za naturalne zdolności anabiotyczne istot, i mieli tego badania coraz bardziej dość, bo nic im nie wychodziło, gdy nagle w pełną frustracji ciszę wdarł się głos Prilicli.
— Przyjaciółka Murchison jest bardzo zmęczona — powiedział empata.
— Nie jestem — odparła patolog z ziewnięciem tak rozdzierającym, że omal nie wywichnęła sobie ślicznej szczęki. — W każdym razie nie byłam, dopóki o tym nie powiedziałeś.
— Podobnie jak ty, przyjacielu Conway… — dodał Prilicła, ale nagle na ekranie pojawiła się kudłata sylwetka porucznika chirurga Krach-Yula.
— Doktorze Conway, muszę zameldować o wypadku. Mamy dwóch rannych DBDG typu ziemskiego, z prostymi złamaniami i bez obrażeń dekompresyjnych….
— Zdarza się — mruknął Conway, tłumiąc ziewnięcie. — Ma pan okazję zdobyć trochę więcej doświadczenia przy leczeniu obcych.
— …i jednego FROB-a, hudlariańskiego inżyniera, z głęboką raną szarpaną, którą sam poszkodowany opatrzył sobie wprawdzie dość szybko, ale zrobił to niefachowo. Doszło do sporej utraty płynów ustrojowych, spadku ciśnienia wewnętrznego i osłabienia przytomności…
— Już tam lecę — powiedział Conway. — Nie czekaj na mnie, tylko idź spać — mruknął do Murchison.