Выбрать главу

Tyrell zmierzał na miejsce wypadku, który zdarzył się podczas dopasowywania trzech kolejnych sekcji obcego statku, a Conway usiłował przypomnieć sobie Wszystko, co wiedział o chirurgii Hudlarian.

Stworzenia te naprawdę rzadko chorowały, a i to tylko w młodości. Były niesamowicie wręcz odporne na urazy — nawet ich oczy chroniła gruba, przezroczysta tkanka, ich skóra przypominała zaś elastyczny pancerz pozbawiony naturalnych otworów. Te pojawiały się jedynie chwilowo na czas godów i narodzin.

FROB-y były idealnymi kandydatami do pracy w próżni. Na ich ojczystej planecie panowało ciążenie cztery razy większe niż na Ziemi, a atmosfera przypominała gęstą zupę, w której unosiło się mnóstwo mikroorganizmów i drobin roślinnych. Przy samej powierzchni planety panowało ciśnienie siedmiokrotnie przekraczające ziemskie. W normalnych warunkach Hudlarianie wchłaniali składniki pokarmowe przez twardą wprawdzie, ale porowatą skórę, poza swoim światem musieli natomiast dość często spryskiwać się specjalną masą odżywczą. Mieli sześć giętkich, bardzo silnych kończyn chwytnych zakończonych cztero — palczastymi dłońmi, które po zwinięciu zamieniały się w stopy.

Dzięki takiej właśnie budowie potrafili adaptować się do każdych praktycznie warunków. Mogli pracować w silnie toksycznej albo nawet żrącej atmosferze, nie było dla nich problemem dłuższe przebywanie w próżni, oczywiście bez skafandrów. Poza narzędziami potrzebowali wówczas tylko małych komunikatorów, które miał kształt przyczepianych do membran głosowych i wypełnionych powietrzem kopułek zawierających mikrofon, głośnik i moduł radiowy.

Conway nawet nie pytał, czy na statku Hudlarian jest lekarz. Do chwili przystąpienia do Federacji i pierwszych wizyt w Szpitalu rasa ta nie słyszała nawet o medycynie, a szczególnie o chirurgii. Nadal było wśród nich bardzo mało lekarzy. Poza Szpitalem trafiali się niemal tak rzadko jak ranni Hudlarianie. Kapitan Nelson zatrzymał Tyrella piętnaście metrów od sceny wydarzeń. Krach-Yul ruszył zaraz w kierunku poszkodowanych Ziemian. Jeden z nich nieustannie przepraszał za wszystko i powtarzał, że to jego wina, skutecznie blokując przy tym częstotliwość.

Conway, który zmierzał już ku Hudlarianinowi, dowiedział się przy tej okazji, że obaj Ziemianie uniknęli dopiero co niechybnej śmierci. Znaleźli się między dwoma łączonymi z wolna elementami i źle by się to dla nich skończyło, gdyby nie Hudlarianin, który stanął obu sekcjom na drodze i dał ludziom czas na ucieczkę. Sam też wyszedłby z tej przygody bez szwanku, gdyby nie sterczący z jednego z kontenerów dźwigar, który wbił się mu w kończynę tuż u jej podstawy.

Gdy Conway przybył na miejsce, Hudlarianin ściskał ranną kończynę trzema innymi, co miało zastąpić opaskę uciskową, a pozostałymi dwiema próbował zbliżyć brzegi rany. Nie udawało mu się to jednak i między palcami wykwitały co rusz małe krople krwi, które parując, odlatywały na boki. Nie powiedział ani słowa, podczas wypadku stracił bowiem komunikator. Jego membrana drżała wprawdzie, lecz w próżni nie było nic słychać.

Conway wyciągnął z hudlariańskiego zestawu pierwszej pomocy opatrunek rękawowy i pokazał rannemu, aby odsunął ręce.

Sądząc po silnym krwawieniu, rana rzeczywiście musiała być głęboka, jednak Conway zdołał założyć rękaw, nim FROB stracił zbyt dużo płynów. Po chwili zauważył, że krew znowu wydostaje się przy krawędziach opatrunku. Szybko odpiął mocowania i zaczął dociskać opatrunek z jednego końca, podczas gdy Hudlarianin zajął się drugim. Ostatecznie krwawienie ustało, ale ręce rannego zwiotczały, a membrana już nie drgała. Hudlarianin zemdlał.

Dziesięć minut później byli już w ładowni Tyrella, co pozwoliło Conwayowi zbadać poszkodowanego skanerem. Szukał wewnętrznych obrażeń, które mogła spowodować nagła dekompresja. Im dłużej wpatrywał się w odczyty, tym bardziej nie podobało mu się to, co widział. Gdy kończył badanie, obok pojawił się Krach-Yul.

— U Ziemian nie ma nic groźnego, doktorze — powiedział. — Czyste złamania. Złożyłem kości, chociaż zastanawiałem się chwilę, czy pan nie wolałby tego zrobić.

— I pozbawić pana szansy na zdobycie nowych doświadczeń? Nie, doktorze, pan ich leczy. Domyślam się, że są na środkach przeciwbólowych i nic im nie zagraża?

— Oczywiście.

— Dobrze, bo mam dla pana nowe zadanie. Chcę, żeby zajął się pan tym Hudlarianinem i doglądał go do chwili, gdy znajdzie się w Szpitalu. Będzie pan musiał zabrać z ich statku urządzenie do natryskiwania pasty odżywczej i pamiętać o podawaniu jej choremu co godzinę. Trzeba też będzie zwiększyć ciążenie i ciśnienie w ładowni do wartości, która jest normalna dla tej rasy. Albo chociaż do zbliżonej. Poza tym należy kontrolować funkcje serca i poluźniać co pewien czas na trochę opatrunek, żeby nie doszło do martwicy. Pan będzie nosił przy nim dwa degrawitatory. Gdyby jeden zepsuł się nagle przy czterech g, mielibyśmy zaraz następną ofiarę, czyli pana. W normalnych okolicznościach sam bym z nim poleciał — dodał, tłumiąc kolejne ziewnięcie — ale mogę być potrzebny tutaj, gdyby wynikło coś nowego z CRLT. Operowanie Hudlarian to niełatwa sprawa, przekażę więc za pańskim pośrednictwem nieco notatek dla zespołu, który się nim zajmie. Poproszę też, aby pozwolono panu obserwować operację. Jeśli pan chce, oczywiście.

— Chętnie. Dziękuję, doktorze.

— Zostawiam więc pana z pacjentem i wracam na Rhabwara — powiedział. I zaraz idę spać, dodał w myślach.

Tyrell zniknął na całe osiem dni, potem zaś zaprzęgnięto go do regularnych zadań kurierskich. Woził do Szpitala nowe okazy, wracał z informacjami, radami i listami szczegółowych pytań. Te ostatnie sporządzał Thornnastor i dotyczyły niezmiennie postępu prac. Wielka spiralna konstrukcja obcego statku zaczynała z wolna nabierać kształtu, chociaż na razie tylko fragmentami, gdyż wielu cylindrów jeszcze nie odnaleziono albo były zbyt zniszczone, żeby je zamontować.

Conway miał coraz większe powody do niepokoju, ponieważ skupiona wkoło Rhabwara armada oliwkowych statków Korpusu i jednostek pomocniczych zbliżała się z każdym dniem do rosnącej z wolna, coraz gorętszej gwiazdy. Prace nie posuwały się równie szybko. Gdy zwierzył się jednak ze swoich trosk Dermodowi, ten powiedział tylko, aby lekarz był łaskaw pilnować własnego, medycznego nosa.

Kilka dni później Tyrell wrócił z nowymi wieściami, które dla medycznego nosa okazały się nader frapujące.

Oficer łączności Vespasiana, zwykle na tyle oficjalny, że kazał czekać kilka chwil na rozmowę z dowódcą, tym razem połączył go z komandorem prawie natychmiast. Nie wynikało to z nagłego wzrostu znaczenia Conwaya w szeregach Korpusu, ale z przypadku. Podczas gdy lekarz szukał Dermoda, Dermod szukał jego.

Oficer odezwał się pierwszy, i to wyraźnie sztucznym tonem. Conway z miejsca zorientował się, że Dermod nie tylko działa pod presją i bardzo mu się spieszy, ale też zapewne ma w kabinie jeszcze kogoś, kto przebywa poza zasięgiem kamery.

— Doktorze, mamy poważny problem. Jak pan wie, jesteśmy ograniczeni czasem. Odkładałem rozmowę z panem na ten temat do chwili, gdy będę mógł zaproponować jakieś całościowe rozwiązanie, i wreszcie chwila ta nadeszła. Może inaczej, niż oczekiwaliśmy, ale jednak. I stąd właśnie potrzeba wezwania drugiej ciężkiej jednostki, Claudiusa…

— Ale po co…? — zaczął Conway, kręcąc ze zdumienia głową. Zamierzał przedstawić komandorowi listę własnych problemów, a tu coś takiego…

— Dobrze, doktorze, zacznę od początku — powiedział Dermod, kiwając głową na kogoś, kto musiał stać z boku. Ekran pociemniał na chwilę, a po sekundzie na czarnym polu ukazała się gruba, pionowa szara linia. U jej dolnego końca widniał spory czerwony kwadrat, na górze niebieski krąg.